WywiadyBędzie lepiej

Będzie lepiej

Z Miką Urbaniak, muzykiem, malarką oraz Magdaleną Adaszewską, pisarką i dziennikarką, rozmawia Katarzyna Mazur. 

Magdalena Adaszewska

W końcu marca miała miejsce premiera książki „Będzie lepiej” – wywiadu rzeki, który przeprowadziłaś, Magdo, z Miką. Co sprawiło, że ta książka w ogóle powstała?

Magdalena Adaszewska: Wszystko zaczęło się od pandemii i Facebooka. Przeglądając go, trafiłam na obrazy namalowane przez Mikę. Zachwyciły mnie. Postanowiłam się tym zachwytem podzielić z autorką. Ot tak, spontanicznie. (śmiech) Tak zaczęła się nasza korespondencja, a w jej wyniku powstał pomysł na książkę. Chciałyśmy opowiedzieć w niej o drodze, jaką Mika ma za sobą, o tym, jak buduje siebie na nowo. To były długie, często trudne rozmowy, z których zrodziła się przyjaźń. 


Dlaczego, Mika, zdecydowałaś się opowiedzieć swoją niełatwą historię obcym ludziom?

Mika Urbaniak: Chcę być częścią tego ruchu, który normalizuje mówienie o chorobach psychicznych, o depresji. To jest bardzo ważne. To moja misja. Zawsze miałam w głowie myśl, że kiedyś opowiem swoją historię. Jestem przekonana, że w ten sposób mogę pomóc innym. Chciałabym, żeby ludzie przestali się wstydzić problemów psychicznych. 

Faktycznie wstyd jest towarzyszem osób z zaburzeniami psychicznymi? 

M.U.: Nie tylko im towarzyszy, ale ogranicza, hamuje przed szukaniem pomocy. To jest bardzo niebezpieczne, nie pozwala zrobić kroku we właściwym kierunku. Mówiąc otwarcie o swoich zaburzeniach, chcę przełamywać stereotypy i bariery. Chcę, żeby ci, którzy doświadczają problemów z psychiką, nie czuli się napiętnowani, by mieli poczucie, że nie są sami, żeby szukali pomocy.

Co było dla Was najtrudniejsze podczas pisania?  

M.A.: Rozmowy na tematy najbardziej bolesne. Przy nich pojawiały się wątpliwości, czy na pewno o tym mówić, czy te traumatyczne, dramatyczne historie nie są za bardzo osobiste.

M.U.: Magda ma niesamowitą moc, jest bardzo empatyczna. Zdawałam sobie sprawę, że przeżywa moje bolesne historie razem ze mną. Że ją to dotyka głęboko. Nie raz łzy nam ciekły po twarzach. To nie było łatwe. Ale od początku czułam od niej ogrom serdeczności, to mnie wzmacniało. Dzięki niej łatwiej było mi podejmować decyzje, ile chcę powiedzieć i jak to ująć. 

M.A.: Przez cały proces tworzenia książki obserwowałam Mikę i jej niesamowitą przemianę. Widziałam odwagę, która się w niej rodziła i na moich oczach wzrastała. Oczywiście były momenty, kiedy mówiła: ok, odważę się, opowiem o tym, może tym pomogę, a później robiła krok do tyłu, cofała się. Potem znowu wracała na ścieżkę odwagi i widziała, że jeśli jej słowa pomogą choćby jednej osobie, będzie to coś ważnego. Mamy za sobą wspaniały proces. Trudny, ale wyjątkowy. 

Zadajesz w książce pytania bez oceniania, bez podpowiadania, bez sugerowania.  
M.A.: Zależało mi na tym, żeby to Mika mówiła, odkrywała siebie bez sugerowania czegokolwiek z mojej strony. Ja nie jestem od oceniania, tylko od tego, by drugi człowiek się otworzył, zechciał opowiedzieć swoją historię.

Mika, poruszacie w rozmowie temat Twojej choroby alkoholowej. Pojawia się tam zdanie, które zwróciło moją uwagę, w którym mówisz: „podobno moi znajomi martwili się, kiedy zaczynał mi się urywać film, ale nie wiedzieli, jak zareagować”. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz rolę osób z zewnątrz, które widzą, że coś niedobrego się dzieje z ich przyjacielem, z ich dzieckiem? Czy rzeczywiście mogą reagować, coś robić? 

M.U.: To jest niewątpliwie bardzo trudne. Inne są reakcje rodziny i najbliższych przyjaciół, a inne dalszych znajomych. Rodzina może chcieć walczyć, mieć wpływ, próbować. Dalsi znajomymi, tak przynajmniej było w moim przypadku, uciekali, bali się, nie chcieli się angażować w moje problemy. Nie wiedzieli, co zrobić, więc odwracali wzrok.

Mówisz jednak o tym także, że na tamtym etapie nikt nie był w stanie Ci pomóc. Byłaś tak zbuntowana, że nikt i nic nie było Cię w stanie zawrócić z obranej ścieżki. 

M.U.: To było chyba najtrudniejsze dla moich bliskich. Oni bardzo chcieli, ale ja niekoniecznie. Tkwiłam tak mocno w swoim nałogu, że nie sposób było mnie z tej ścieżki zawrócić. Dziś już wiem, że wszyscy potrzebowaliśmy wówczas porady specjalisty. Próby działania na własną rękę kończyły się fiaskiem. Kiedy moja mama poradziła się wreszcie specjalisty od uzależnień, powiedział, że jedyną rzeczą, która może mnie uratować, jest postawienie twardego ultimatum. Żeby wyciągnąć człowieka z bagna, trzeba nim naprawdę poruszyć, wystraszyć go. I przede wszystkim być w tym konsekwentnym. Na mnie to zadziałało.

M.A.: Rozmawiałyśmy o tym, mama zagroziła Ci wyrzuceniem z domu. Postawiła ultimatum – albo ze mną mieszkasz, ja ciebie wspieram, ale ty nie pijesz, albo pij dalej i się wyprowadź. To podziałało.

Alkohol to jedna kwestia. Kolejna to choroba afektywna dwubiegunowa. Jak pamiętasz ten moment, kiedy usłyszałaś diagnozę?

M.U.: Byłam w rozpaczy. Czułam się zagubiona. Nie chciałam być chora. Dopiero po pewnym czasie diagnoza stała się dla mnie swego rodzaju drogowskazem, pozwoliła mi wyjaśnić pewne rzeczy z mojego życia. Ale żeby tak się stało, potrzebowałam dużo czasu. 

Ty dziś już wiesz, ale wielu naszych Czytelników nie – na co zwrócić uwagę, jeżeli chodzi o własne samopoczucie, żeby nie przegapić tego momentu, kiedy zaczyna dziać się coś złego z naszą psychiką?

M.U.: Depresja jest chyba pierwszym znakiem, że coś jest nie tak. Ja na przykład nie chciałam wstawać z łóżka. Nie potrafiłam wyjść z domu i iść na uczelnię. Przerwałam naukę, pojawiły się myśli samobójcze. Gdybym dziś miała komuś podpowiedzieć, na co zwracać uwagę, to właśnie na utrzymujący się przez dłuższy czas obniżony nastrój. Choć w przypadku choroby afektywnej dwubiegunowej dochodzi do skrajności i ze stanów depresyjnych przechodzi się do stanów euforycznych, kiedy ma się poczucie mocy. To także wymaga czujności otoczenia.   

Magda, zanim podeszłaś do rozmowy z Miką, próbowałeś się dowiedzieć czegoś więcej o chorobie afektywnej dwubiegunowej? 

M.A.: Oczywiście trochę czytałam, próbowałam zbudować sobie jakiś jej obraz, ale najwięcej dowiedziałam się od Miki. Jeśli człowiek mówi o sobie i o tym, co przeżywa, co przeżył, to jest to prawdziwe. Bolesne, ale z serca. Mika z ogromną otwartością opowiadała mi o swojej depresji, o tym, co działo się w jej głowie, w sercu. Pamiętam historię z ukochanym Miki – Wiktorem o wspólnym wyjściu do galerii handlowej. W trakcie myślała jedynie o tym, żeby z któregoś piętra skoczyć w dół, a miała obok siebie najbliższą jej osobę! Czyli teoretycznie wszystko było jak należy, na swoim miejscu, poukładane. Tymi historiami chcemy pokazać ludziom, którzy odczuwają niepokoje, dyskomfort psychiczny, że nie wszystko zależy od tego, co na zewnątrz, że czasem nasz mózg działa wbrew nam, jednak jest z tego wyjście. Chcemy pomóc ludziom, którzy się mierzą z chorobami psychicznymi, ale również ich rodzinom. Bo rodziny bardzo często nie wiedzą, co zrobić, w jaki sposób pomóc, czego nie mówić osobie, która ma depresję, żeby nie pogrążyć jej jeszcze bardziej. Co zrobić, żeby ta osoba wzrastała, żeby chciała się leczyć, jak się nią opiekować? To są wszystko bardzo ważne pytania, na które staramy się historią Miki odpowiedzieć. 

Jeżeli choruje członek rodziny, choruje tak naprawdę cała rodzina. Powiedziałaś, że nie chciałaś być chora, długo nie akceptowałaś diagnozy. A jak sobie z nią poradziła Twoja rodzina, Twoi najbliżsi?

M.U.: Podeszli do tematu z miłością, ale było im trudno zaakceptować moją chorobę, to też był dla nich proces. Pojawiły się elementy zaprzeczania, myślenie życzeniowe, że jakoś to będzie, jakoś z tego wyjdę. Dla mojej mamy chyba najtrudniejsze było pogodzenie się z myślą, że przy chorobie afektywnej dwubiegunowej trzeba brać leki do końca życia. Że ta choroba jest już na zawsze. Nie chciała w to uwierzyć. Ale przeszłyśmy przez ten proces razem – ja, mama, tata i moja siostra Kasia. Wspieraliśmy się wzajemnie na różnych etapach. Dziś, z perspektywy czasu widzę, że moim najbliżsi stanęli na wysokości zadania. 

M.A.: Bardzo ważne jest zrozumienie istoty chorób psychicznych. Ludzie bardzo często popełniają błąd, myśląc na przykład, że depresja jest obniżeniem nastroju. Mówią: idź pobiegać, zjedz kawałek czekolady, weź się w garść, od razu będzie lepiej. To tak nie działa. To jest ciężka choroba wymagająca wsparcia ze strony specjalistów.

Mika Urbaniak

Wspomniałaś o lekach, ale w kontekście choroby afektywnej dwubiegunowej pojawia się też konieczność leczenia w szpitalu psychiatrycznym. To często jest bariera, której nie chcemy przekroczyć. Pojawiają się myśli: może się wyleczę naturalnie, może to minie. Co się musi wydarzyć, żeby sobie powiedzieć: ok, szpital to jest jedyna ścieżka, która istnieje, żebym była, był zdrowy?

M.U.: W moim przypadku bardzo duży wpływ miał na to mój lekarz – niesamowity, bardzo empatyczny człowiek. Zaufałam mu. Nie zastanawiałam się nad tym za bardzo, nie zakładałam z góry żadnych scenariuszy. Oczywiście pojawił się strach. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym to nie jest łatwa rzecz, ale odmienił moje życie. Chciałabym, żeby dzięki tej książce ludzie przestali aż tak bać się szpitali psychiatrycznych, żeby dostrzegli w nich ratunek dla siebie. 

M.A.: Ważne jest, żeby się nie wstydzić tylko zrozumieć, że leczenie jest niezbędne, by móc cieszyć się z codzienności. 

Mika, używasz w naszej rozmowie formy: „chora psychicznie”, „choroba psychiczna”. To w przestrzeni publicznej pojęcia nacechowane negatywnie. Myślenie o sobie w kategoriach „jestem chora psychicznie” ma negatywny wydźwięk? Chciałabyś, żeby to inaczej nazywać?

M.U.: Problem polega na tym, że ludzie używają tego pojęcia jako czegoś negatywnego, ale to jest nazwanie rzeczy po imieniu. Nie należy od tego uciekać. Zdiagnozowana choroba psychiczna nasuwa od razu stwierdzenie: on, ona jest wariatem, wariatką. To pokazuje, ile jest jeszcze do zrobienia w kontekście problemów psychicznych, jak mało jako społeczeństwo rozumiemy.

M.A.: Zaburzenia psychiczne to niestety wciąż temat tabu. Trzeba pokazywać ludziom, że z chorobą psychiczną można żyć, pracować, być twórczym, mieć życie rodzinne, uczuciowe, intymne.  

À propos tabu, mówisz, Mika, w książce o tym, w jaki sposób byłaś traktowana przez dzieciaki w szkole podstawowej. Dzieci potrafią być okrutne w stosunku do siebie, a jak czytałam Waszą książkę, uświadomiłam sobie, jak bardzo duży wpływ to okrucieństwo miało na kształtowanie Twojego postrzegania samej siebie.

M.U.: Byliśmy jako rodzina inni. Byliśmy z Polski. To znaczy ja urodziłam się w Stanach, ale moi rówieśnicy tego do siebie nie dopuszczali. Byłyśmy dla nich z siostrą z innego kraju i miałyśmy nietypowych rodziców. Moja mama ze swoimi ogromnymi, pięknymi, czerwonymi włosami, kolorowa, taka inna, budziła zainteresowanie, ale i niepokój. Dzieciaki nie wiedziały chyba, jak nas sklasyfikować, więc były dla nas okrutne. Dzień w szkole zaczynał się od hejtu i na nim się kończył. To wywarło na mnie duży, negatywny wpływ.

Skoro już wspomniałaś o pięknych, rudych włosach mamy, czy trudno jest być córką Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka? 

M.U.: Były okresy w moim życiu, kiedy było to uciążliwe. Miałam w sobie ogromną presję, chciałam dorównać rodzicom, osiągnąć sukces taki jak oni. Na szczęście wyszłam już z tego schematu, już się do nich nie porównuję. Mam własną ścieżkę.

M.A.: Dla mnie to wielka radość patrzeć na Mikę na tej ścieżce. Ma swój płynący prosto z serca styl. 

Skoro jesteśmy przy własnej ścieżce, gdzie Ty dzisiaj jesteś? Życiowo, ze swoją chorobą, ze swoim nałogiem, ze swoimi miłościami?

M.U.: Już prawie cztery lata jestem w równowadze, jeśli chodzi o moją chorobę. To mi daje przestrzeń, żeby tworzyć. Aktualnie pracuję nad nową płytą. Dostępny jest już pierwszy singiel. Planuję następny projekt, powstaje podcast m.in. na temat zdrowia psychicznego. Dużo i dobrze się dzieje. 

M.A.: A ja Mice we wszystkich jej działaniach sekunduję. Widzę, że jest szczęśliwa, uśmiechnięta, że robi to, co kocha, co lubi i idzie w życiu do przodu. 

Obejrzyj cały wywiad: