FelietonW pracy jak w kinie

W pracy jak w kinie

Nagle drzwi od sali rozpraw z impetem otworzyły się i wybiegł zza nich mężczyzna z wielką torbą na ramieniu. Po chwili z tych samych drzwi wybiegł sędzia odziany w togę, wykrzykując: Łapać go, trzymać!

Założę się, że większość z państwa lubi filmy kryminalne. Wystarczy kupić bilet do kina i można obejrzeć najwymyślniejsze oszustwa albo najbardziej zawikłane zbrodnie. Różnica między kinomaniakiem a adwokatem karnym polega na tym, że ten pierwszy, żeby przeżyć zagadkę kryminalną, musi zapłacić za bilet, a ten drugi nie dość, że każdego dnia w pracy styka się z fascynującymi kryminalnymi historiami, to jeszcze otrzymuje zupełnie przyzwoite honoraria za wyciąganie ich bohaterów z kłopotów. Obecnie z powodu koronawirusa większość kin jest zamknięta, dlatego dla miłośników thrillerów sądowych jako rekompensatę postanowiłem opisać kilka zdarzeń z sal sądowych.

Na początku lat dziewięćdziesiątych zostałem poproszony przez kolegę adwokata o zastąpienie go na rozprawie. Jego klient przebywał w areszcie oskarżony o ściąganie haraczu od właścicieli lokali gastronomicznych. Gdy zjawiłem się pod salą rozpraw, entuzjastycznie powitał mnie olbrzym o muskulaturze, która mogła wywołać kompleksy u samego Mariusza Pudzianowskiego. Przedstawił się jako najbliższy przyjaciel mojego klienta i po zapewnieniu mnie o całkowitej niewinności swojego kolegi i niegodziwościach, jakie spotykają go ze strony aparatu sprawiedliwości, zaczął wypytywać o planowaną przeze mnie linię obrony. Pomny tajemnicy adwokackiej ogólnikowo poinformowałem mężczyznę, że zamierzam tak przesłuchać świadków, by wykazać, że kłamią i w ten sposób dowieść niewinność klienta. Kwestia przesłuchania świadków bardzo zainteresowała rozmówcę;
– A których świadków chciałby pan mecenas dzisiaj przesłuchać? – dopytywał się
Na dworze była słoneczna pogoda, najchętniej zatem ucieszyłbym się nieobecnością wszystkich wezwanych, bo wtedy bez zbędnej zwłoki mógłbym udać się na basen. Nie mogłem jednak ujawnić swoich marzeń, spytałem zatem, jakie ma znaczenie, kogo chciałbym przesłuchać, skoro będę zmuszony przesłuchiwać wszystkich tych, którzy stawią się na termin.
– Pan mnie nie docenia, mecenasie – obruszył się mężczyzna. – Moi ludzie są rozstawieni przy wszystkich wejściach do sądu i wpuścimy tylko tych świadków, których pan mecenas sobie życzy dziś widzieć, a resztę odeślemy do domu.
Możliwość spędzenia całego dnia na słońcu stawała się realna, szybko zwalczyłem jednak tę pokusę, pomny, że udział w działaniu polegającym na zmuszaniu kogoś groźbą do określonego zachowania jest przestępstwem. Zachowując kamienną twarz wyjaśniłem, że moja taktyka obrończa polega na jak najszybszym zakończeniu sprawy, zatem jego ludzie powinni wszystkich świadków wpuścić do sądu.

W innej sprawie znalazłem się w Węgrowie, gdzie miałem bronić uczestników bójki towarzyskiej, stoczonej nad brzegiem pobliskiej rzeki. Rozprawa poprzedzająca naszą przedłużała się. Nagle drzwi od sali rozpraw z impetem otworzyły się i wybiegł zza nich mężczyzna z wielką torbą na ramieniu. Po chwili z tych samych drzwi wybiegł sędzia odziany w togę, wykrzykując: Łapać go, trzymać! Mężczyzna dobiegł do drzwi wejściowych i zręcznie omijając strażnika, który starał się zatarasować mu drogę ucieczki, wybiegł z sądu. Za nim pobiegł sędzia. Zaintrygowani postanowiliśmy korzystając z nieobecności sędziego zasięgnąć języka u protokolanta i dowiedzieć się, co się wydarzyło. Okazało się, że uciekający mężczyzna należał do rodzinny oskarżonego, która to rodzina od kilku już rozpraw wyrażała pogląd, że sędzia jest nieobiektywny i zamiast bezstronnie osądzić sprawę, robi wszystko, by skazać oskarżonego. Mężczyzna, który uciekał, zdecydował się udokumentować te naganne zachowania sędziego, by następnie przedstawić je stosownym władzom. W tym celu na rozprawę przyniósł ukryty w podróżnej torbie ogromny magnetofon kasetowy, którym nagrywał przebieg rozprawy. Gdy kaseta się skończyła, otworzył torbę, by ją wymienić. Ta czynność została dostrzeżona przez sędziego, który zażądał wydania mu kasety. Mężczyzna przewidując zapewne słusznie, że sędzia uzyskawszy kasetę zniszczy dowód, postanowił uratować nagranie. Zarzucił zatem na ramię torbę z magnetofonem, rzucił się do drzwi, zaś w pościg za nim wyruszył sędzia, chcąc ukryć przed opinią publiczną przebieg swojej pracy.

Pewnego razu wraz z przyjacielem mecenasem musieliśmy spotkać się z podejrzanym poszukiwanym listem gończym, który ukrywał się przed ścigającym go prokuratorem poza granicami kraju. Był to czas przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, a zatem wobec nieobowiązywania jeszcze europejskiego nakazu aresztowania, mężczyzna był bezpieczny już za najbliższą granicą. Umówiliśmy się zatem w Czechach. Gdy dojeżdżaliśmy do przejścia granicznego, kolega prowadzący samochód zaklął szpetnie, co nie leżało w jego zwyczaju i gwałtownie zawrócił, wzbudzając słuszne zainteresowanie straży granicznej. Gdy po odjechaniu kilku kilometrów zatrzymał się, udało mi się dowiedzieć, co się wydarzyło. Otóż poprzedniego dnia był na strzelnicy, gdzie nie udało mu się wystrzelać całej zabranej amunicji. Wracając do domu pistolet miał w kaburze, zaś naboje w pudełku włożył do bagażnika. Po wjechaniu do garażu zaabsorbowany sprawami domowymi zapomniał o nich. W konsekwencji pistolet trafił do przepisowego sejfu, zaś naboje pozostały w bagażniku. O ich obecności w samochodzie przypomniał sobie przed samą granicą, co spowodowało gwałtowne zawrócenie. Dla przypomnienia, nie było wówczas europejskiego paszportu dla broni, a przewożenie broni i amunicji bez zezwolenia nawet przez osobę posiadającą zezwolenie na broń było zagrożone kilkuletnim więzieniem. Mogło dojść do nieoczekiwanej zamiany miejsc: zamiast poszukiwanego klienta w areszcie wylądowaliby jego obrońcy. Prawdziwa jednak gehenna dopiero się zaczęła. Co zrobić z amunicją? Nie mogliśmy jej wystrzelać, bo broń została w domu. Nie mogliśmy pozostawić w żadnym publicznym schowku, bo stanowiłoby to naruszenie prawa. Z podobnych względów niemożliwe było jej zakopanie czy ukrycie. Żaden z pobliskich komisariatów nie godził się również na przyjęcie amunicji. W końcu po kilku godzinach upiornego poszukiwania rozwiązania udało się je znaleźć, amunicję w formie darowizny przyjął szef firmy ochroniarskiej, posiadający zezwolenie na broń, a umowa przekazania został spisana przed szefem miejscowego posterunku policji. Klient czekał na nas cierpliwie, mimo że spóźniliśmy się kilka godzin. Nie miał zresztą innego wyjścia, wszak nie mógł wrócić do kraju. Co ciekawsze, sprawa zakończyła się happy endem, bo w kilka lat po tym, jak udało się wynegocjować jego powrót do kraju, sąd uznał go za niewinnego.