FelietonCyrk byłby obrażony

Cyrk byłby obrażony

Ostatnie sześć lat w wymiarze sprawiedliwości doprowadziło do tego, że obecnie cyrk za nazwanie go sądem mógłby poczuć się urażony i pozwać winowajcę o naruszenie jego dobrego imienia.

Przed laty pewien człowiek niezadowolony z wydanego wyroku nazywał sąd cyrkiem, a sędziów klaunami. Skazano go za znieważenie sądu. Nie mogłem zrozumieć tego wyroku, wszak cyrk to „budynek lub namiot z okrągłą areną wewnątrz, na której odbywają się występy artystów cyrkowych”, z kolei „klauni to artyści komediowi, występujący najczęściej w cyrku”. Zatem to miejsce i profesja zupełnie niewinne, nie mogące obrażać. O cyrku i klaunach śpiewał przepiękną piosenkę Frank Sinatra:

„Niekiepski cyrk
Tworzymy tu
Po ziemi idę ja…
A ty wśród chmur
A klauni, gdzie?”

Pisałem wtedy w obronie klaunów, dowodząc, że wyrok uznający, iż nazwa ich profesji znieważa, jest obraźliwy dla klaunów, a oni płacą podatki i są uwielbiani przez dzieci. Tamten wyrok przypomniał mi się, gdy wychodziłem z sądu po sprawie sędziego Igora Tulei, gdzie prokurator domagał się zgody na jego zatrzymanie. Przemawiając z kolegami, staraliśmy się uświadomić prokuratorowi, że sędzia nie jest kryminalistą, tylko wybitnym prawnikiem, czego prokurator, nie mając tego atrybutu, mógł nie dostrzec, a odbywanie posiedzenia sądowego jawnie, o co go oskarżał, jest zgodne z prawem. Niestety, prokurator zamiast dać się przekonać, usztywniał się i jak katarynka powtarzał, że skoro przygotował zarzut, to musi go przedstawić sędziemu, nie mogąc sobie wyobrazić, że jeśli zarzut taki nie ma podstaw, to można postępowanie umorzyć, a samemu iść się wyspowiadać z popełnionych prawniczych grzechów. Oczywiście prokurator miał świadomość, że oskarża niewinnego, ale musiał, bo sędzia Tuleya zadarł z władzą, ujawniając opinii publicznej, że przedstawiciele partii rządzącej łgali jak najęci, za co postanowiono go ukarać, a prokurator został obsadzony w roli kata, mającego dokonać egzekucji.

Zadanie to z początku wydawało się proste, bo zgodę na zatrzymanie sędziego miała wydać Izba Dyscyplinarna, składająca się z krewnych i znajomych królika, czyli osób wytypowanych tak, by ich decyzje odpowiadały oczekiwaniom rządzących. Potem jednak wszystko się skomplikowało, bo Izba przestała istnieć. Ostatnie sześć lat w wymiarze sprawiedliwości doprowadziło do tego, że obecnie cyrk za nazwanie go sądem mógłby poczuć się urażony i pozwać winowajcę o naruszenie jego dobrego imienia. To skutek sześciu lat reformowania sądownictwa przez ministra Ziobrę. W pamiętnej scenie z „Greka Zorby” Anthony Quinn patrzy na rozpadającą się linię transportową i komentuje: „Jaka piękna katastrofa”. Zbigniew Ziobro ma prawo tak ocenić swoją sześcioletnią pracę. Udało mu się przez ten czas pozbawić prawo sensu i logiki, a wymiar sprawiedliwości autorytetu. Do tego wystawił jeden z najdroższych spektakli świata, kosztujący kraj utratę wielu miliardów euro z Funduszu Odbudowy. Jak doszło do tak wspaniałej katastrofy? Przez wiele lat politycy Prawa i Sprawiedliwość przegrywali większość procesów wyborczych. Przyczyna była prosta: politycy starali się robić wyborców w konia, a sądy demaskowały to w wyrokach. Politycy mieli do wyboru albo przestać mamić wyborców i zacząć postępować uczciwie, albo zdyscyplinować osoby sądzące ich sprawy tak, żeby wyroki zapadały po ich myśli. Wybrali to drugie rozwiązanie.

Przejęcie władzy nad wymiarem sprawiedliwości miało doprowadzić do tego, by rządzący wygrywali w sporach z politykami opozycji i w sporach władzy z obywatelami. Efekt taki można było osiągnąć tylko odchodząc od zasad konstytucyjnych i przyjmując, że nowym zadaniem sądownictwa stanie się nie czynienie sprawiedliwości, lecz zaspakajanie interesów rządzących. Wywołało to sprzeciw większości sędziów, którzy wcześniej ślubując wierność zasadom prawa poczuli dyskomfort, gdy zaczęto od nich wymagać czegoś odmiennego. By złamać ich opór władza zdecydowała się wymienić osoby kierujące sądami, czyli zgodnie z teorią Pareto dokonać rotacji prawniczych elit. Każde działanie wymaga jakiegoś uzasadnienia i tu oczywiście takiego użyto. Przedstawiono opinii publicznej sądownictwo jako niewydolne, niesprawiedliwe i zarządzane przez bezkarną, zdegenerowaną kastę. Po takiej diagnozie obiecano wymiar sprawiedliwości zreformować. Antidotum miało być rozpędzenie na cztery wiatry zdegenerowanych elit i zastąpienie ich ludźmi oddanymi nowej władzy. W rzeczywistości nowe elity miały stać się gwarantem, że sędziowie podporządkują się władzy. Większość sędziów szanujących zasady nie paliła się do takich funkcji. Rządzący musieli poszukać ludzi nieszanujących zasad i przekonać ich, że taka cecha jest zaletą. Znaleziono również takich, którzy, mając zasady, dla awansu gotowi byli je łamać. Znalazłszy chętnych, dokonano przetasowania w wymiarze sprawiedliwości; osoby z zasadami leciały na łeb na szyję w dół w hierarchii zawodowej, a osoby bez tych zasad pięły się w hierarchii w górę szybciej od górskich kozic.

Dużą część stanowisk obsadzano miernotami, sprowadzanymi z najdalszych zawodowych peryferii. Wprowadzono zasadę faksowej rotacji elit, polegającej na odwoływaniu sędziów bez mówienia im tego prosto w oczy, a za pośrednictwem faksów. Dobra zmiana przyzwyczajona do systemu wodzowskiego, w którym nikt nie dyskutuje, tylko wykonuje polecenia, była przekonana, że w sądownictwie ta metoda zafunkcjonuje. Przeliczyli się, bo zarówno sędziowie, jak i obywatele, widząc zagrożenie, wynikające z takiej „reformy”, zaczęli się buntować i domagać przywrócenia wolnych sądów. Mimo zmian prezesów i wytaczania postępowań dyscyplinarnych sędziom orzekającym nie po myśli rządzących czy zaszczuwania ich przez rządowe media, opór sędziów trwał. Za tę niesubordynację rządzący postanowili się zemścić, powołując inkwizytorów, mających ich ścigać. Poziom sędziów, którym powierzono tę rolę, był taki, że samo obcowanie z nimi było dla oskarżanych karą, której mogli nie przetrzymać.

Gdy te formy tortur nadal nie powstrzymywały sędziów od orzekania zgodnie z prawem, minister sprawiedliwości zdecydował przeprowadzić reformę wymiaru sprawiedliwości, mającą na celu jego całkowite sparaliżowanie. Reformator musiał założyć, że im prawnik starszy, tym ma większą wiedzę, jest zdolny do samodzielnego myślenia i mniej podatny na naciski. Tacy ludzie jak sędziowie Małgorzata Gersdorf czy Stanisław Zabłocki nie byli ministrowi potrzebni i postanowił ich usunąć. Paulo Coelho pisał: „Adwokatura jest jedną z tych rzadkich profesji, gdzie wiek działa na naszą korzyść”. Zdanie to odnosi się również do sędziów. Skoro byli w najlepszym wieku zawodowym, dla nowej władzy był szkodliwi. Pozbyto się ich za pomocą metody z okresu stanu wojennego, gdy komunistycznej władzy przeszkadzał adwokat Władysław Siła-Nowicki i usunięto go, wprowadzając limit 70 lat na wykonywanie tego zawodu. Znienawidzeni sędziowie byli młodsi, więc cenzus wiekowy oznaczono na sześćdziesiąt pięć lat.


W efekcie siwowłosy prezes państwa, mający kłopoty z intelektualnym spięciem dwóch wątków, prezentujący się przy tych sędziach jak mocno podstarzały oldboy, mógł nadal kierować państwem, a młodsi sędziowie nie mogli sądzić. Bankiem Centralnym zarządzał mężczyzna, którego złote myśli mogły wywoływać zażenowanie na oddziale geriatrycznym, ale młodsi od niego sędziowie nie mogli orzekać. W miejsce odesłanych na emerytury sędziów SN postanowiono wprowadzić osoby bez zawodowych osiągnięć, za to cechujące się wdzięcznością dla rządzących, który to atrybut wśród sędziów nie powinien występować. By awansować do świątyni mądrości ludzi bez specjalnych zawodowych dokonań, trzeba było zmienić zasady nominacji i dotychczasową Krajową Radę Sądownictwa, decydującą o nominacjach, zastąpić nową. Stary skład odwołano bezprawnie w trakcie kadencji, a sędziego Waldemara Żurka dla przykładu zaczęto ścigać dyscyplinarnie i karnie. Nowych członków wybrano zgodnie z zasadą, że im ktoś ma mniej życiowych osiągnięć, tym bardziej będzie wdzięczny nowej władzy za awans i będzie idealnym kandydatem. Jeśli zamieszany jest przy tym w jakąś aferę, tym lepiej, bo będzie pokorniejszy. Tak wytypowanych kandydatów sędziowie nie chcieli rekomendować, utajniono zatem listy poparcia i problem został rozwiązany. Dla rozprawy z niepokornymi sędziami powołano w Sądzie Najwyższym Izbę Dyscyplinarną, która, zawieszając lub wydalając ze służby opornych, miała sobie z nimi poradzić.

Kto się najlepiej nadaje do ścigania? Oczywiście prokuratorzy, dlatego skład Izby Dyscyplinarnej skompletowano w dużej części z prokuratorów. Niezawiśli sędziowie nie poddali się i postanowili walczyć o niezawisłość trzeciej władzy i w wymiarze sprawiedliwości wybuchła wojna. Członkowie Izby Dyscyplinarnej byli nominowani przez nielegalnie obsadzony neo-KRS i nie można ich było traktować jako sędziów, a ponieważ Izba Dyscyplinarna pozbawiona była cech niezawisłości, nie miała właściwości sądu. Tak oceniły to połączone izby Sądu Najwyższego oraz orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Rząd wezwał w sukurs Trybunał Konstytucyjny, którego przewodnicząca – towarzyskie odkrycie samego prezesa – musiała na chwilę oderwać się od przygotowywania niedzielnych posiłków dla przedstawicieli władzy, by Trybunał wydał orzeczenie wykazujące wyższość orzeczeń polskich nad unijnymi.

Adwokaci występujący przed Izbą Dyscyplinarną mieli problem, czy wstawać, gdy wchodziły osoby bezprawnie noszące togi i jak zwracać się do ludzi, którzy nie byli sędziami. Prawdziwi oskarżani sędziowie, zamiast orzekać, musieli uczestniczyć w tym przedstawieniu. Izba dyscyplinarna zawieszała ich w czynnościach, co powodowało, że dziesiątki spraw musiało być prowadzone od nowa. W tym czasie przed gmachem sądu protestowali inni sędziowie, co również nie przyspieszało spraw. Dzięki nielegalnej neo-KRS wielu sędziów awansowało często z prędkością rakiet kosmicznych. Nielegalność tych nominacji groziła nieważnością wydanych przez nich wyroków.

Starzy sędziowie, nie chcąc uczestniczyć w wydawaniu orzeczeń, które mogłyby zostać uznane za nieważne, odmawiali orzekania z neosędziami. Za to byli ścigani dyscyplinarnie i zawieszani albo przenoszeni do innych wydziałów, co uniemożliwiało im kończenie prowadzonych spraw. Adwokaci, widząc w składach neosędziów, nie chcąc dopuścić, by wyroki okazały się nieważnie, wnosili o ich wyłączenie. Atmosfera w sądach stawała się nie do zniesienia. Obserwując powyższe, Unia, uznając, że nasz kraj odszedł od zasad praworządności, nałożyła na Polskę kary oraz wstrzymała wypłatę środków z Funduszu Odbudowy. Chcąc temu zapobiec, prezydent ponownie z gracją słonia poruszającego się w składzie porcelany, podpisał kolejne ustawy. Zlikwidowały one Izbę Dyscyplinarną i powołały w jej miejsce tylko trochę mniej niekonstytucyjną Izbę Odpowiedzialności Zawodowej, do której trafili niekonstytucyjnie powołani sędziowie.

Do czasów nastania „dobrej zmiany” uczyłem się sprawy i szedłem do sądu najczęściej nawet nie sprawdzając, który z sędziów będzie ją prowadzić. Obecnie jako obrońcy koncentrujemy się na tym, czy nasi klienci mają być sądzeni przez prawidłowo obsadzony skład. Reformatorowi sądownictwa udało się osiągnąć niebywały rezultat; doprowadzić do tego, że w sądach orzekają ludzie nie będący sędziami, stworzyć wydział sądowy, nie będący sądem, doprowadzić do nieprawidłowej obsady sądów, stworzyć nieprawdopodobne zatory w rozpoznawaniu spraw, skłócić ze sobą wszystkie środowiska prawnicze, doprowadzić do tego, że wymiar sprawiedliwości przestał spełniać europejskie standardy i spowodować utratę środków z Funduszu Odbudowy. To wynik, jakiego nie udało się uzyskać żadnemu ministrowi sprawiedliwości w historii. Po tym wszystkim, gdyby ktoś nazwał cyrk sądem, artyści cyrkowi mogliby się uznać za obrażonych, bo oni nie mają bałaganu i pracują na właściwych stanowiskach. Jednak nie ma co się obrażać na los, każdą zarazę da się w końcu pokonać. Każdego dnia, zakładając togę, przypominam sobie wers z Szymborskiej: „Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś – a więc musisz minąć. Miniesz – a więc to jest piękne”. Wychodząc z sądu po sprawie sędziego Igora Tulei, gdzie argumentowaliśmy, dlaczego oskarżający go prokuratorzy powinni za to odpowiadać, nuciłem sobie kolejna zwrotkę z piosenki Sinatry:


„Śmiesznie nasz los
swą farsę gra
myślałem przecież, że pragniesz
tego co ja
A klowni, gdzie?”