FelietonCzy człowiek przetrwa?

Czy człowiek przetrwa?

Sztuczna inteligencja potrafi malować lepiej niż Breughel i pisać lepiej niż Bułhakow. Czy osądzi nas bardziej sprawiedliwie niż omylny przecież człowiek? Czy człowiek ma szansę w starciu z potęgą algorytmów?

Mój syn, zafascynowany sztukami pięknymi, zajmuje się malowaniem obrazów na deskach skateboardowych. Spragniony obejrzenia jego nowych dzieł, pojechałem odwiedzić go na wsi, niestety akurat niczego nie namalował. Przyczyną tego był program graficzny, którego możliwości badał przez ostatnie dwa tygodnie. Program służy tworzeniu obrazów. Opisujemy słowami, co komputer ma wykreować, a on to robi. Mając w pamięci obrazy Césara Manrique z wakacji spędzonych na Lanzarote poprosiłem, by program pokazał, jak by wyglądał portret krokodyla namalowany w jego stylu. Nie było problemu. W ciągu kilku sekund program przedstawił cztery propozycje, jak artysta, zachowując swoją technikę, mógłby to namalować. Byłem pod wrażeniem.


Znam dorobek Manrique i każdą z propozycji przedstawionych przez komputerowy program uznałbym za oryginał, w niczym nieustępujący poziomowi innych prac artysty. Gdyby człowiek chciał stać się doskonałym naśladowcą stylu jakiegoś malarza, to zdobycie kompetencji pozwalających na to, by tworzyć w jego manierze, zajęłoby lata. Algorytm potrzebował na to kilku sekund.


Zafascynowany, wpisałem kolejne polecenie, prosząc o namalowanie znikającego uśmiechu kota z Cheshire w wykonaniu Basquiata. Dla programu nie było to problemem, nie marudził, że to niewykonalne, że potrzebuje czasu i po kilku sekundach przedstawił swoje propozycje, jak by to namalował mistrz. Kolejne zadanie było jeszcze trudniejsze. Poprosiłem o robota widzianego przez Hieronima Boscha, a potem o graficzną wizję wojen gwiezdnych z wyobraźni Boscha. Godzinę później tworzyliśmy z synem wystawy nieżyjących artystów z obrazami, których nigdy nie namalowali. Program pozwolił nam na kompilacje dzieł różnych twórców. Przygotował namalowaną przez Salwadora Dali wizję fotela, zaprojektowanego przez Arne Jacobsena.


Uświadomiłem sobie, jakie możliwości może dać mi ten program; całe życie marzyłem o stworzeniu komiksu, co było niemożliwe z tej przyczyny, że nie potrafię malować. Obecnie wystarczy, że opowiedziałbym komputerowi, jaki obrazek ma przygotować. W sprawie okładki książki nie musiałbym kontaktować się już z grafikiem. Opowiadam programowi, jak bym chciał, żeby wyglądała i po kilku sekundach mam gotowy produkt. Rozmawialiśmy z synem o tym, czy artyści będą jeszcze potrzebni, jeśli komputer jest w stanie stworzyć dzieło sztuki szybciej i doskonalej od człowieka. Uznaliśmy, że o tym powinien zdecydować rynek odbiorców sztuki. Bezsporne było, że program umożliwia przygotowanie dzieła osobom nieposiadającym żadnych talentów manualnych. Nie potrafiłem tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to nadal będzie sztuka. Czy formą twórczości może być samo wydawanie nawet najbardziej wyrafinowanych poleceń?


Myśląc o nadciągającym upadku tradycyjnej sztuki malarskiej, zdałem sobie sprawę, że tak samo przez zbiór pikseli zagrożone zostało moje hobby, czyli literatura. Napisanie książki to praca wielomiesięczna, zgłębienie stylu jakiegoś pisarza na tyle, aby go podrobić, to klika lat pracy. Sztuczna inteligencja na dekompozycję stylu i poznanie twórczości wskazanego pisarza będzie potrzebowała kilku sekund, a na poznanie dorobku literackiego całej ludzkości kilku minut.


Jakie mogą być tego konsekwencje? Mamy ukochanego pisarza i żałujemy, że w swojej twórczości nie poruszył jakiegoś tematu. Nie ma problemu i nawet nie szkodzi, że pisarz nie żyje; wybieramy epokę, w której ma się rozgrywać powieść, opisujemy bohaterów, wskazujemy temat i po kilku minutach mamy gotowy produkt. Nie podoba nam się ta wersja, prosimy program o przygotowanie następnej. Gdybyśmy zastanawiali się, którego pisarza najbardziej lubimy, najprościej byłoby rozstrzygnąć ten dylemat, każąc im opisać ten sam temat. Wymyślamy temat, bohaterów i prosimy, by tę samą powieść otrzymać w stylu Marqueza, Bułhakowa i Fitzgeralda. Jeżeli tylko jeden pisarz jest naszym literackim guru i tylko jego chcemy czytać, nie ma problemu, możemy mieć bibliotekę złożoną z tysiąca jego dzieł o tematyce, o której on nigdy by nie pomyślał. Możemy tak czytać opis wyprawy na księżyc w manierze Dostojewskiego czy „Manifest komunistyczny” według stylu Ziemkiewicza.

Czy w takiej sytuacji literaci będą nam jeszcze potrzebni?

Oczywiście. Mamy wolny rynek i człowiek będzie na nim konkurować z maszyną. Po uświadomieniu sobie, że za chwilę komputery mogą wyeliminować malarzy i pisarzy, zastanawiałem się, czy jakiś zawód ma szansę przetrwać. Komputery są w stanie przeprowadzić operację medyczną, pilotować samolot, prowadzić samochód, zastępować robotnika przy obsłudze maszyny czy kelnera przy podawaniu posiłków. Czy jest jakieś miejsce, które może pozostać niekwestionowaną domeną człowieka?


Eliminując kolejne zawody, jak koła ratunkowego złapałem się mojej profesji, czyli wymiaru sprawiedliwości. Czy maszyna mogłaby osądzać sprawy, wyrokując o naszych losach? Czy maszyna mogłaby być sprawiedliwa? Poczucie ludzkiej godności przemawia za tym, by odpowiedzieć, że to niemożliwe, wszak poza naszą wyobraźnią jest, by człowiek poddawany był wyrokowaniu maszyny. Jednak równolegle rozum dokonał zupełnie odmiennej oceny.


Czym jest prawo? To tylko zbiór skodyfikowanych reguł i zasad, które interpretuje się w oparciu o orzecznictwo sądów. Czy ludzie są w stanie zagwarantować, że prawo będzie w sposób jednolity stosowane wobec wszystkich? Wiem, że to, co piszę jest obrazoburcze, ale wystarczy spojrzeć na statystyki, ile osób ocenia działalność PiS jako praworządną, a ile jako naruszającą elementarne reguły prawne.


Społeczeństwo dzieli się na grupy zupełnie odmiennie oceniające tę samą rzeczywistość. Ile osób uważa, że szczepienia przeciw Covid powinny być obowiązkowe, a ile, że nie, bo naruszałoby to prawo do wolności. W społeczeństwie istnieje podział głosów. Okazuje się, że przy tym samym stanie faktycznym i tych samych informacjach naturalne jest, że ludzie dzielą się na grupy, które rzeczywistość będą postrzegać w sposób całkowicie odmienny. Owo zróżnicowanie społeczeństwa w zbliżonych proporcjach będzie występować w każdej grupie zawodowej. Dlatego obywatel, idąc do sądu, nie może mieć pewności, jakie zapadnie orzeczenie, bo nie musi ono być wcale uzależnione od stanu faktycznego czy od obowiązującego prawa, tylko od sposobu postrzegania świta i wyznawanych przez konkretnego sędziego wartości. Oczywiście sąd drugiej instancji może błędy korygować, jednak i w tym sądzie mogą zasiadać sędziowie różnie postrzegający rzeczywistość. Przy odrobinie pecha, jeśli oskarżony trafi w dwóch instancjach na sędziego myślącego inaczej, wydany wyrok może nie mieć nic wspólnego z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń, jak i prawem.


Klienci często pytają mnie, jaki przewiduję wyrok. Mimo że mam ukształtowane zdanie, nigdy nie formułuję jednoznacznych ocen, tylko jak Pytia odpowiadam, że niezgłębione są wyroki sądu. Doświadczenie nauczyło mnie, że tam, gdzie jako pewnik oczekiwałem uniewinnienia, nie widząc jakichkolwiek dowodów winy, zapadał wyrok skazujący, a tam, gdzie wyrok uniewinniający uznałbym za cud, słyszałem: niewinny. Te różnice w interpretowaniu rzeczywistości przez sądy doprowadzają czasem do sytuacji kompromitujących dla wymiaru sprawiedliwości.


Dla przykładu dwie sprawy ilustrujące to zjawisko. Jedna trwała przez osiemnaście lat, a klient oskarżony był o zabójstwo. Trzy razy zapadały w jego sprawie wyroki na przemian skazujące lub uniewinniające, które następnie uchylane były przez sąd odwoławczy lub sąd kasacyjny. Za czwartym rozpoznawaniem sprawy zapadł w pierwszej instancji wyrok uniewinniający, który został utrzymany w mocy przez inne sądy. Inna sprawa dotyczy zabójstwa, mającego miejsce w 1999 r., która nie została do dziś zakończona. Trzy razy zapadały w niej wyroki w pierwszej instancji; dwa razy uniewinniające i raz skazujący. Za każdym razem wyroki te były uchylane przez sąd odwoławczy. Obecnie sprawa ma być rozpatrywana po raz czwarty. Zastanawiam się, czy sędziowie, którzy do tego doprowadzili, uświadamiają sobie, jaką wizerunkową szkodę wyrządzają sadownictwu.


Zastanawiam się, co w zamian mógłby zaproponować program komputerowy. Przepisy i orzecznictwo można wprowadzić do pamięci komputera. Niektóre akta spraw liczą po sześćset tomów i ich przeczytanie musi zająć sędziom kilka miesięcy, z założeniem, że nie ma szans, by większość tego materiału zapamiętali. Program zapozna się z tym w kilka sekund i zapamięta. Przepisy i orzecznictwo to materiał, którego prawnicy uczą się całe życie. Komputer będzie potrzebował kilku sekund.


Zastanawiam się – człowiek czy program w niedalekiej przyszłości będą potrafili lepiej przeanalizować sprawę i ją osądzić. Oczywiście, można twierdzić, że tylko człowiek potrafi właściwie ocenić świadka i stwierdzić, czy mówi prawdę i czy można mu dać wiarę. Jednak to nie prawda, bo zidentyfikowano dziesiątki zachowań po których możemy wykryć, czy człowiek mówi prawdę, czy kłamie. Nauczona maszyna mogłaby to robić lepiej od człowieka. Podstawowa reguła w prawie karnym polega na tym, że wszelkie wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego. Sąd musi zbadać, czy istnieje jakaś alternatywna wersja zdarzeń niż ta, na którą wskazuje prokurator. Jeżeli możliwe są dwie wersje, jedna przemawiająca za winą oskarżonego, a druga za jego niewinnością i żadnej z nich nie da się wyeliminować, sąd musi uniewinnić oskarżonego. W rzeczywistości bywa z tym różnie. Sądy w swoich orzeczeniach nigdy nie wskazują, jakie jest procentowe prawdopodobieństwo poszczególnych wersji. Wyposażony w odpowiednie narzędzia program mógłby to zrobić. Przyjmuje się, że pomyłki sądowe w wymiarze sprawiedliwości to około dziesięć procent orzeczeń. Wielokrotnie uczestniczyłem w procesach, kiedy wobec pojawienia się nowych okoliczności dochodziło do wznowienia starych spraw i uniewinnienia osób skazanych przed laty. Ciekaw jestem, jaki byłby procent błędów, gdyby maszyny orzekały zamiast ludzi. Kusi mnie, by przeprowadzić sprawdzian.


Sprawiedliwością powinien zajmować się ten, kto robi to lepiej. Można by też wprowadzić zapis, że oskarżony miałby prawo decyzji, czy woli być sądzony przez maszynę, czy żywego człowieka. Ciekawe, kogo by wybierali?


Na koniec jeszcze jeden argument za maszynami. Ludzie sądzą według swojego sposobu odbierania rzeczywistości, dlatego wyroki w tych samych sprawach potrafią zmieniać się jak w kalejdoskopie. W przypadku programu komputerowego jedynym kryterium byłoby to, co wynika z ustawy. To by skutkowało jednolitością orzecznictwa maszyn i gwarantowało stabilność prawa. Dziwi mnie, że jeśli programy szachowe czy brydżowe współzawodniczą z umysłami o pierwszeństwo, to do dziś żaden programista nie postawił profesjonalnemu sadowi wyzwania, kto by lepiej wykonywał wymiar sprawiedliwości. Myśląc o tym, zacząłem pisać opowiadanie. Toczy się proces o zabójstwo, a w jego toku dochodzi do brawurowych przesłuchań świadków. Po zamknięciu przewodu sądowego strony wygłaszają kwieciste przemówienia, na koniec sąd wydaje wyrok. Po południu publiczność opuszcza sąd, a na salę wchodzi woźny, który odłącza z sieci komputery, odgrywające role sędziego, prokuratora i obrońcy, po czym gasi światło i, pozostawiając maszyny uśpione, wychodzi, by następnego dnia rano przywrócić je do pracy. Nie wiem, czy państwo zwrócili uwagę, że to opowiadanie ma wydźwięk bardzo optymistyczny. Na dzień dzisiejszy niezależnie od tego, że maszyna potrafi już robić wiele rzeczy lepiej od człowieka, człowiek jest tym, który włącza i wyłącza maszynę. Ernest Hemingway miał rację, pisząc, że „człowiek nie tylko przetrwa, ale i zwycięży”.