FelietonPo drodze na Hydrę

Po drodze na Hydrę

Zdarzają się takie dni, kiedy niby normalnie pracujemy, a w istocie funkcjonujemy prawie poza czasem, nie myśląc nawet kalendarzu. Obecnie przeżywam taki stan po powrocie z rejsu po Morzu Egejskim. Gdy dopłynąłem do portu na Hydrze, zobaczyłem bajeczne miasteczko bez samochodów, gdzie można poruszać się tylko na sympatycznych osiołkach. Gdy snułem się wąskimi zacienionymi ulicami, wydawało mi się, że słyszę melodie Leonarda Cohena, który przed pół wiekiem komponował tam swoje najpiękniejsze piosenki. Pływając w krystalicznej wodzie i obserwując domy nad samym morzem pogrążone w cieniu cyprysów, zrozumiałem, że jest to moje miejsce na ziemi i tu chciałbym zostać.

Tylko zakorzenione od wielu lat poczucie obowiązku przypominające, że muszę wracać, żeby bronić kolejnych oskarżonych, spowodowało, że karnie wsiadłem na łódkę i wróciłem na lotnisko w Atenach. Od tego momentu żyję jakby poza rzeczywistością, rozkoszując się obrazami, które oglądałem. Z tego błogostanu wyrwał mnie mail redaktora niecierpliwie dopytującego się, dlaczego nie oddałem jeszcze felietonu. Nie przejąłem się, uznając, że mimo przeraźliwego upału w dwie godziny coś napiszę. Wszak życie obrońcy karnego to worek bez dna pasjonujących historii i anegdot. Przemknęły mi przez głowę różne sprawy: kobieta osaczająca znanego artystę w przekonaniu, że była z nim w związku; mężczyzna oskarżony o zlecenie zabójstwa żony; artystka przekonana, że każdy, kto się do niej zbliży, chce się nad nią znęcać; dyrektor oskarżony o gwałt na trzech kobietach, który okazał się całkiem niewinny, a zarzuty były wynikiem diabolicznie obmyślonej zemsty kobiet; pedagog oskarżony o czyny lubieżne wobec ponad dwudziestu kobiet, którego największym przewinieniem, jak się okazało, było żądanie, by studentka przed egzaminem umówiła się z nim na kawę; przemysłowiec oskarżony o to, że nienawidząc narzeczonego swojej córki, zlecił zabicie go; szpieg bez nazwiska, którego nie można było osądzić, bo jego dane były tak tajne, że nie można go było wpisać do repetytorium sądowego.
Naprawdę, adwokackie życie zawodowe to jeden wielki temat do snucia pasjonujących opowieści.

Gdy jednak usiadłem do komputera, pojawił się problem od wieków nękający adwokatów, a mianowicie, tajemnica zawodowa. Co z tego, że jesteśmy powiernikami najbardziej pasjonujących historii, skoro powierzane są nam one w ramach tajemnicy zawodowej, a ta jest święta i tego, czego dowiemy się w czasie pracy, nie możemy nikomu zdradzić. Jedyny sposób to tak ją opowiedzieć, by nie dało się jej połączyć ani z konkretnymi osobami, ani zdarzeniem. Usiadłem zatem do przeróbek, ale zupełnie mi to nie wychodziło, nawet przy głębokich ingerencjach w fabułę. Każda z nich pozwalała odnaleźć swój pierwowzór.

Zacząłem się zatem cofać coraz dalej i dalej w czasie, aż znalazłem się w 1986 r., gdy po raz pierwszy jako aplikant trafiłem na salę sądową. Wtedy dotarła do mnie okrutna prawda, którą zapewne od pewnego czasu podświadomie próbowałem wyprzeć: w sądach spędziłem ostatnie trzydzieści pięć lat swojego życia. Ta podróż w czasie uświadomiła mi, jak zmienił się charakter prowadzonych spraw. Sąd lat 80. to było zupełnie inne miejsce niż dzisiaj. Okna warszawskiego sądu były tak powypaczane, że zimą po korytarzach hulał wiatr, a czasem przy zamieci, przed wdzierającymi się do środka płatkami śniegu, trzeba było chować się za filarami. Umeblowanie sal sądowych pozostawiało również wiele do życzenia. W jednej z nich było tylko jedno krzesło poza stołem sędziowskim i ławą prokuratorską. Broniłem ciemnoskórej dziewczyny oskarżonej o pobicie smyczą mężczyzny, który zaatakował jej psa. Zasady dobrego wychowania nakazywały, by dziewczyna usiadła, a jej obrońca stał. Z drugiej strony zostałem wynajęty nie dla prezentowania dobrych manier, tylko żeby bronić oskarżonej, a do tego musiałem robić notatki. Musieliśmy sobie zatem jakoś radzić. Gdy ja pisałem, dziewczyna stała, gdy miałem przerwę, zamienialiśmy się miejscami.

Lata 80. to okres, gdy w sklepach nie było nic, a zatem jednymi z najczęstszych były oskarżenia o spekulacje. Jedna z jej odmian polegała na gromadzeniu towarów powszechnego użytku. Broniłem mężczyzny oskarżonego o posiadanie pięciu par dżinsów. Zadanie sądu polegało na ustaleniu, czy były one gromadzone na potrzeby własne, czy też były zakupione dla celów spekulacyjnych. Do przemówienia zgłębiałem arkana mody, by wykazać, że każda para służyła innej stylizacji, a zatem zaspokajała odmienne potrzeby autoprezentacji oskarżonego.

Obywatele odczuwali wtedy dotkliwy brak alkoholu, a zatem kolejna gama spraw dotyczyła nielegalnego pędzenia bimbru.
Ponieważ mieszkańcom kraju brakowało zarówno towarów, jak i pieniędzy, dużo przestępstw popełniano w celach osiągniecia korzyści majątkowej. Plagą były rozboje, które przebiegały najczęściej według podobnego schematu. Oczekujący pod sklepem mężczyźni, którym zabrakło na przysłowiową flaszkę, groźbą lub przemocą próbowali nakłonić klientów sklepu do podzielenia się z nimi swoimi oszczędnościami.

Kulał też przemysł motoryzacyjny, czego skutkiem było odkręcanie kół w samochodach, wybijanie szyb w celu zdobycia radia lub kradzieże całych samochodów, które nocami rozbierane były na części. Oczywiście, miały miejsce i okrutne zbrodnie, których przyczyny i dziś byłyby trudno wytłumaczalne. W pierwszym zabójstwie, w którym broniłem oskarżonego, przyczyną tragedii było to, że z flaszki wódki pochodzącej ze zrzutki, korzystając z nieuwagi biesiadników, napił się mężczyzna, który się do flaszki nie dorzucił.

Jak zawsze wszechobecna była polityka. Częste były oskarżenia o udział w demonstracjach, rozpowszechnianie ulotek oraz posiadanie nielegalnych wydawnictw. Te ostatnie obrony były najbardziej rozwijające intelektualnie, bowiem, jak się miało szczęście, w aktach sprawy mogły znaleźć się zakazane wydawnictwa, które w ramach pracy nad sprawą można było przeczytać.
Upadek komunizmu spowodował diametralną zmianę klienteli w sądach. Odpadły przestępstwa polityczne oraz spekulacje. Kradzieże samochodów na części zastąpił ich zabór na skalę przemysłową, połączony z eksportem na Wschód.
Jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin gospodarczych w nowej Polsce stała się przestępczość zorganizowana. Rozwijające się jak grzyby po deszczu grupy przestępcze wzięły sobie za punkt honoru opodatkowanie raczkującej działalności gospodarczej. Polegało to na żądaniu w zamian za ochronę procentu od prowadzonych biznesów. W owym okresie przestępstwo tzw. wymuszenia rozbójniczego stało się jednym z najpopularniejszych.

Wówczas setki tysięcy ludzie chciało zostać przedsiębiorcami, niestety, większość z nich nie miała żadnych środków finansowych. Każdy od każdego starał się coś kupić, jednak zdecydowana mniejszość za takie zakupy płaciła. Rekordy biły zatem oskarżenia o oszustwo, polegające na zakupie towarów bez zamiaru zapłacenia za niego. Otwarcie granic spowodowało hurtowy napływ do Polski narkotyków, co w połączeniu z rozwijającą się w rekordowym tempie produkcją krajową spowodowało, że działalnością jako jedną z podstawowych zajęły się grupy przestępcze i zarzuty dilerki wysunęły się na czoło rankingu.

Wprowadzenie odpowiedzialności karnej za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu spowodowało, że sprawy w tej dziedzinie zaczęły należeć do najczęstszych. Na rozwój prawa karnego duży wpływ miała również prywatyzacja. Zwyczajem stało się, że w spółkach Skarbu Państwa każdy nowy zarząd z nadania politycznego składał zawiadomienia o niegospodarność na swoich poprzedników. Moda ta jest kontynuowana do dziś.

Koniec lat 90. to wprowadzenie instytucji świadka koronnego, co w konsekwencji spowodowało, że początek XXI wieku to setki procesów grup przestępczych. W efekcie drastycznie spadła liczba wymuszeń rozbójniczych, a przestępczość przeniosła się do sektora gospodarczego. Afery Bezpiecznej Kasy Oszczędności Grobelnego, czy Art-B z lat 90. okazały się tylko preludium do dużo większych afer kolejnego stulecia. Z kolei okres po roku 2005 r. to czas prowokacji i oskarżeń o łapownictwo.
Kolejny etap to coraz częstsze przestępstwa międzynarodowe, przestępczość w Internecie i wielkie afery Vat.
Po 2015 r. miałem z kolei wrażenie, jakbym wyruszył w podróż sentymentalną do lat 80. po tym, jak rozpoczęły się procesy polityczne, związane z udziałem w demonstracjach i prezentowaniem własnych poglądów.

W czasach rozpasanej władzy coraz częstsze stało się przestępstwo urzędnicze związane z przekraczaniem uprawnień, zaś rozwój mediów społecznościowych wraz z padającymi w nich publicznymi oskarżeniami, zwiększył liczbę spraw o zniesławienie.
Gdy zaczynałem pracę, do większości przestępstw dochodziło wskutek przemocy. Obecnie siłę zastąpiły dokumenty i Internet.
Zastanawiam się, jak będzie wyglądało prawo karne i praca adwokatów za kolejne trzydzieści pięć lat. Zakładam, że większość przestępstw odbywać się będzie w Internecie albo innej cyfrowej przestrzeni, która zostanie wynaleziona. Zapewne sądownictwo również zostanie w dużej części przeniesione do Internetu. Intryguje mnie, jaką rolę odgrywać w nim będą ludzie, a jaką część ich ról przejmie sztuczna inteligencja. Szczytem prawniczej perwersji może stać się przemawianie sztucznej inteligencji obrończej do sztucznej inteligencji mającej osądzić sprawę. Najbardziej pasjonuje mnie jednak, czy jeśli wszystko będzie dziać się w cyfrowym świecie, to czy i tam będzie można odbywać karę.