Jeśli agent 007 ma licencję na zabijanie, Argentyńczycy mają ją na uwodzenie. Roziskrzeni, namiętni, brawurowi i zuchwali, ci biali Latynosi o oczach we wszystkich odcieniach bursztynu to urodzeni flirciarze. Można zaryzykować stwierdzenie, że sztuka podrywu to ich drugi sport narodowy, wzbudzający nie mniej emocji od piłki nożnej.
W Argentynie wszystko tętni w rytmie wybijanym przez bicia serc. Od sytuacji codziennych, takich jak oczekiwanie na autobus (o dźwięcznej nazwie bondi) czy robienie zakupów w pobliskim markecie (najbliżej do „chińczyka” – el chino), do bardziej złożonych, jak załatwianie spraw urzędowych czy poszukiwanie pracy. W tym kraju jedna rzecz jest pewna: nie ma mowy o nudzie. Wychowani na melodramatycznych telenowelach i rywalizacyjnym świecie sportowym, Argentyńczycy są ekstrawertykami i okazują swoje intensywne emocje w sposób wybuchowy, niebezpiecznie oscylując między euforią a agresją.
Jest poniedziałkowe popołudnie i właśnie łapię czarno-żółtą taksówkę, by zdążyć na umówiony wywiad ze specjalistą od argentyńskich serc, psychologiem jungowskim, pisarzem, wykładowcą i astrologiem, mgrem Alejandrem Méndezem Parnesem. Jak wykazały dane Światowej Organizacji Zdrowia w 2017 r., Argentyna jest krajem o najwyższej liczbie psychologów per capita na świecie, co spotkało się z falą reportaży na temat zdrowia psychicznego mieszkańców tej ziemi, której nazwę dziennikarze przechrzcili na „Freudlandię”. Prawda jest taka, że każdy szanujący się Argentyńczyk, jeżeli tylko może sobie na to pozwolić finansowo, raz w tygodniu chodzi do psychologa. Bez oporów opowiada o terapii rodzinie i znajomym, ponieważ jest to kwestia rutynowej higieny życia.
Obserwując mojego taksówkarza Facunda Vázqueza (jak wynika z tablicy identyfikacyjnej wiszącej za jego plecami) zastanawiam się, kiedy ostatnio był u analityka, choć z doświadczenia wiem, że tutejsi kierowcy chętnie i gratisowo dorzucają usługi terapeutyczne do transportowych. Facundo pyta z grzeczności, czy jestem przyjezdna, czy porteña (mieszkanka Buenos Aires). Kiedy słyszy, że Polka, natychmiast wpada w czuły ton, a uczucie nostalgii rysuje się na jego opalonej twarzy. Zupełnie niezapytany, relacjonuje losy swojej pierwszej miłości do Ludmiły, córki polskich emigrantów z Misiones, której największym atutem były fiołkowe oczy.
– No wiesz, jak te Elizabeth Taylor – dodaje, w mgnieniu oka skracając dystans między la polaquita (w tłumaczeniu: Poleczką) a hollywoodzką diwą.
Kiwając głową (owszem, kojarzę markowe oczy Taylor), odpowiadam automatycznie: „Claro!” (tłum. oczywiście). Podobną historię słyszę często, kiedy z roztargnienia lub przypływu szczerości nieopatrznie wyjawiam swoją narodowość. Prawdą jest, że Argentyńczycy mają słabość nie tylko do Polek, lecz ogólnie rzecz ujmując do Europejek. Być może podświadomie tęsknią do mitycznych korzeni, do kobiet ze Starego Kontynentu, do pierwowzorów prababć, babć, matek i żon. Jeszcze nie spotkałam Argentyńczyka, który nie zachwycałby się kuchnią swojej abuela inmigrante (tłum. imigranckiej babci), kojarząc zapachy i smaki z dzieciństwa z oryginalną, bo przywiezioną zza oceanu recepturą. Według danych Uniwersytetu Buenos Aires (UBA), aż 81,5 proc. Argentyńczyków genetycznie wywodzi się z Europy.
Wreszcie jesteśmy na miejscu, na ulicy Honduras, w dzielnicy barowej o mafijno-gwiazdorskiej nazwie Palermo Hollywood. Oddycham z ulgą; o Ludmile wiem już dużo za dużo, oprócz wyglądu zewnętrznego zdążyłam poznać jej lepsze i gorsze cechy charakteru oraz tajemne miejsce randek z młodym Facundem, który, mimo że od relacjonowanych zdarzeń dzieli go 40 lat, nie oszczędził mi szczegółów intymnych ich pierwszego zbliżenia. Lekko zamroczona tak namacalnym naturalizmem, płacę wybite na liczniku 250 pesos, napiwkując do 300… Może uda mi się dorzucić hojność do zdezaktualizowanego repertuaru cech Polek, jakim operuje Facundo. Z trudem dostrzegam kawiarnię „Adorado Café Bar”, a w niej siedzącego pod oknem psychologa.
– Alejandro, przepraszam za spóźnienie, taksówkarz mnie zagadał! – rzucam szybko na powitanie.
Jesteśmy na ty, w Buenos Aires bezpośredniość i brak formalizmu to nieodzowna część społecznej etykiety. Zwracając się do nieznajomego per señor (tłum. pan) możemy go tylko urazić, do wszystkich mówimy per vos, używając lokalnej odmiany hiszpańskiej formy osobowej tú (tłum. ty). Terapeuta kwituje sprawę wyrozumiałym gestem, wiadomo, o co chodzi. Taksówkarze porteños słyną ze swoich ekscentrycznych cech, podjęcie się wyzwania ich analizy wymagałoby oddzielnego artykułu. Przechodzimy do wywiadu. Zostało nam 50 minut, zdecydowanie za mało na rozwinięcie tematu rzeki: jak kochają Argentyńczycy?
– Na wstępie powiedz proszę polskim czytelnikom, jaki obraz najlepiej odzwierciedla relacje miłosne w twoim kraju?
– To bardzo dobre pytanie – odpowiada Alejandro Méndez Parnes. – Para tańcząca tango według mnie najlepiej obrazuje el amor argentino (tłum. argentyńską miłość), ponieważ oddaje bliskość naszych więzi, ich aspekt dzielnicowy, atmosferę peryferii (tzw. arrabal); z kolei zachowanie partnerów w tańcu przywołuje niuanse uwodzenia w życiu.
– Skoro już jesteśmy przy tango, czy teksty piosenek trafnie ujmują esencję romansu?
– Zdecydowanie tak, ponieważ opisują jego najbardziej typowe aspekty: nostalgię, smutek, centralną rolę matki, wpływ przeżyć z dzieciństwa na uczucia oraz tęsknotę za przeszłością.
– Jak działa u Was mechanizm podrywu?
– Charakterystyczną cechą flirtu w Argentynie jest tzw. histeria, którą Lacan określił jako prowokację, podtrzymująca swój sens istnienia w samym akcie prowokacji. Polega ona na permanentnym podsycaniu pragnienia poprzez jego niezaspokajanie. W tej grze konkretne wyniki są dodatkowe, drugorzędne.
– Kto wykazuje inicjatywę? Czy szybko nawiązują się związki?
– Inicjatywa może być podjęta przez mężczyznę lub kobietę, nie ma to większego znaczenia. W Argentynie nie kultywujemy machismo w romansach. Co do statusu związku, jest to temat bardzo indywidualny. Wielu parom zupełnie nie zależy na społecznym awansie relacji, ponieważ nie odczuwają takiej presji, nikt nikogo nie osądza z tej perspektywy.
– Ile procent terapii psychologicznej zajmują sprawy miłosne?
– Mniej niż połowę. Zazwyczaj tematy sercowe poruszane są przy okazji innych problemów, jak rozpad związku czy utrata zainteresowania partnerem.
– Jak według ciebie wpłynęła wasza imigrancka przeszłość na sposób, w jaki kochacie?
– Najsilniejszy wpływ na kształtowanie się związków uczuciowych w Argentynie wywarły kultury włoska i hiszpańska. Ta pierwsza odcisnęła ślad na tym, jak odczuwamy bliskość: przytulamy się, całujemy, jesteśmy rodzinni, głośni i emocjonalni; to są zdecydowanie zaimportowane czynniki tano (kolokwializm oznaczający „włoskie”). Od Hiszpanów nauczyliśmy się być ciepli, gościnni i przywiązywać dużą wagę do relacji międzyludzkich, nawet w przyjaźni kochamy się jak bracia. Choć tak intensywnych więzi możemy nie odnaleźć w innych krajach, naszym problemem są wciąż utrzymujące się w społeczeństwie tabu, niedopowiedzenia, sekrety i nieufność. Inne, bardziej otwarte kultury są konkretniejsze od nas w tematach uczuciowych.
– Jak wygląda klasyczna pierwsza randka? Ile czasu mija do nawiązania intymności?
– Pierwsza randka to wyjście na drinka do baru czy na kolację do restauracji. Bardzo mało czasu, zazwyczaj już tego samego wieczoru nieznajomi lądują w łóżku.
– Większość twoich pacjentów wzięła ślub z miłości czy z innych powodów?
– Zawsze istnieją inne powody, by zawrzeć małżeństwo. Szczerze mówiąc nie jestem pewien, czy to właśnie miłość motywuje decyzję o ślubie, przynajmniej nie w tym kraju.
– Sądzisz, że Argentyńczycy są mniej, czy bardziej romantyczni niż inni Latynosi?
– Jesteśmy po prostu romantyczni, tak jak inni Latynosi. Romantyzm jest w Argentynie bardzo dobrze widziany.
– Do czego zdolny jest zakochany Argentyńczyk? Czy zabiłby z miłości?
– Nie zabiłby – Alejandro uśmiecha się rozbawiony. – Nawet kiedy bardzo kochamy, nie posuwamy się do tak dramatycznych skrajności.
– Ile procent znanych przez ciebie par jest niewiernych lub żyje w otwartych związkach?
– Liczba związków otwartych jest raczej ograniczona, natomiast zdrady są dość częste, ponad połowa znanych mi osób jest niewierna.
– Dziękuję bardzo za udzielony wywiad dla „Gentlemena”.
– El placer fue mío (tłum. cała przyjemność po mojej stronie).
Zdarza się, że budujemy w naszej wyobraźni wizerunek mieszkańców innych krajów na podstawie zasłyszanych informacji. Choć dzieli nas odległość ponad 12 tys. kilometrów, o Argentyńczykach wiemy więcej niż na przykład o obywatelach Nikaragui. Muzykę tango rozpozna w Polsce prawie każdy, tak samo jak zdjęcie Maradony czy charakterystyczny kubeczek na yerba mate. Słyszeliśmy też, że to naród romantyczny i roztańczony. Jednak, jak to zwykle bywa, rozdźwięk między naszymi wyobrażeniami a rzeczywistością tkwi w skali szczegółu i wielkości lupy, przez jaką obserwujemy świat. Wywiad z psychoterapeutą Alejandrem Méndezem Parnesem pozwolił nam wejrzeć w sposób, w jaki Argentyńczycy nawiązują więzi uczuciowe i przeżywają romanse. Jeśli kiedyś usłyszymy stwierdzenie, że w Argentynie oślepieni pasją kochankowie zabijają z miłości, uśmiechniemy się pod nosem, korygując rozmówcę: „W tym kraju miłość nie jest powodem do zbrodni, nie jest nawet wystarczającym motywem, by zawrzeć małżeństwo. Argentyńczycy są histeryczni: ich sztuka uwodzenia jest sztuką dla sztuki”.