Osoby stykające się z wymiarem sprawiedliwości najczęściej nie są z niego zadowolone. Zwykle jest to związane z niechęcią do ponoszenia odpowiedzialności za własne czyny, jednak zdarzają się sytuacje, gdy ludzie twierdząc, że czują się, jakby znaleźli się w Kafkowskim świecie, mają rację. Dziś opowiem o kilku sytuacjach, gdy wymiarowi sprawiedliwości udało się przerosnąć wyobraźnie autora „Procesu”, zaś uczestnicy tych wydarzeń przecierali oczy ze zdumienia.
Pewnego dnia do mieszkania szacownego biznesmena przyszedł list z prokuratury, nakazujący mu stawić się w odległym mieście na przesłuchanie w charakterze podejrzanego. Gdy tam dotarł w asyście obrońców, śledczy oznajmił, że jest on podejrzany o dokonanie czynów o charakterze pedofilskim na osobie nieletniej. Usłyszawszy to biznesmen o mało nie zemdlał. Gdy udało mu się zapanować nad emocjami, zaczął dokładnie wsłuchiwać się w treść zarzutu. Zorientował się wówczas, że owych niecnych czynów miał dokonać w miejscu, w którym nigdy nie był, na osobie, której nigdy nie widział na oczy i w czasie, w którym przebywał w innym kraju. Zaczął zapewniać prokuratora, że jest niewinny, czego prokurator wysłuchał z politowaniem, ripostując, że tu każdy mówi, że jest niewinny. Dopiero dostarczenie niepodważalnego alibi zmusiło śledczego do zweryfikowania słuszności zarzutu. Wyjaśnienie nieporozumienia okazało się proste; prokurator dysponując imieniem i nazwiskiem sprawcy nie starał się szczegółowiej zweryfikować jego danych, tylko wystąpił do stosownej instytucji o podanie jego adresu. Przy braku precyzyjnych danych z kilku osób o takim samym imieniu i nazwisku wybrano mu niewłaściwego podejrzanego.
Z kolei pewien muzyk w trakcie kontroli drogowej został zatrzymany przez policję. Poinformowano go, że jest poszukiwany listem gończym w związku z zarzutem spowodowania katastrofy budowlanej. Próżno tłumaczył, że jest pianistą i z budownictwem nie ma nic wspólnego. Został skuty i zawieziono go do innego miasta, gdzie stanął przed sądem. Sąd próbował dowiedzieć się od niego, dlaczego zaprojektował barierkę niezgodną z przepisami. W końcu nieporozumienie udało się wyjaśnić. Nosił on to samo imię i nazwisko co poszukiwany architekt. W końcu architekt czy muzyk, kto by się przejmował szczegółami. Co śmieszniejsze, architekt, który był poszukiwany, wcale się nie ukrywał, mieszkał od lat w tym samym miejscu, a prokurator wysyłając do niego wezwania po prostu pomylił adres. Gdy to spostrzeżono, wysłano wezwanie pod właściwy adres i architekt nieświadom faktu, że od kilku miesięcy jest poszukiwany przez policję całego kraju, stawił się w prokuraturze. W trakcie przerwy w przesłuchaniu architekt nudząc się zaczął mierzyć barierki przy schodach. Okazało się, że żadna z nich nie spełniała norm, wszystkie były za niskie. Gdy prokurator go ponownie zaprosiła na przesłuchanie, architekt natychmiast podzielił się z nią tą wiadomością. Po kilku latach byłem w tej samej prokuraturze i z ciekawości przyjrzałem się barierkom. Nic się nie zmieniło, nadal naruszały wszystkie normy. Okazuje się, że dużo prościej jest oskarżać innych, niż samemu stosować przepisy. A co do architekta po wieloletnim procesie został uniewinniony. Okazało się, że barierki były zaprojektowane zgodnie z zasadami sztuki.
Nietypowa historia przydarzyła się również pewnemu kierowcy, który potrącił pieszą na pasach w wyniku czego złamała ona rękę. Konsekwencją jego nieuwagi była sprawa karna. Mężczyzna bardzo tę sprawę przeżywał i w zdenerwowaniu czekał, aż akt oskarżenia zostanie skierowany do sądu, chcąc mieć proces jak najszybciej za sobą. Pewnego dnia z obłędem w oczach wtargnął do mojego biura. Był wzburzony, ruchy miał gwałtowne, w końcu udało mi się nawiązać z nim kontakt. Próbowałem dowiedzieć się, co się stało.
– Zamordowałem ją, zamordowałem – poinformował mnie.
Przed oczami stawały mi przeróżne scenariusze nowej sprawy, z którą przybywa, założyłem wariant najbardziej prawdopodobny, że na skutek rodzinnej kłótni zabił w afekcie żonę.
– Zamordował Pan żonę? – starałem się ułatwić mu opowiedzenie tej przerażającej historii
– Jaką żonę? – zdziwił się
– No pańską? – przypomniałem mu, że wspominał przed chwilą o morderstwie.
– Nie chodzi o żonę – zaprzeczył mężczyzna.
– To kogo Pan zamordował? – próbowałem wyjaśnić nieporozumienie.
– No tę kobietę na pasach – wytłumaczył mężczyzna.
Gorączkowo zacząłem się zastanawiać, w jakich okolicznościach mógł ją zamordować. Może poszedł ją przeprosić, doszło do jakiegoś nieporozumienia i w emocjach zadał śmiertelny cios. Poprosiłem zatem o dodatkowe szczegóły
– Zabiłem ją wtedy na pasach, potrącając ją samochodem – sprecyzował samooskarżenie mężczyzna.
Teraz już nic nie rozumiałem. Wypadek miał miejsce przed kilkoma miesiącami, a jego skutkiem było złamanie ręki, które od dawna było już zagojone. Nie mogło zatem skutkować śmiercią kobiety. Zapytałem, skąd wie o tym, że ją zamordował.
– Z aktu oskarżenia – wyjaśnił i drżącymi rękoma wyciągnął zmięty plik kartek. – Proszę zobaczyć. Prokurator napisał, że ona nie żyje.
Istotnie z aktu oskarżenia wynikało, że w wyniku ran odniesionych w czasie wypadku pokrzywdzona zmarła. Zadzwoniłem do prokuratora, by wyjaśnić tę zagadkę.
– O kurwa – zaklął prokurator, gdy wyjaśniłem mu przyczynę telefonu. Okazało się, że pisał akt oskarżenia na wzorze z innej sprawy; wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Przez przeoczenie fragment dotyczący śmierci pokrzywdzonej znalazł się w nowym akcie oskarżenia, czego autor nie zauważył. Dowiedziawszy się, że pokrzywdzona żyje, klient nie potrafił opanować szczęścia. To, co jeszcze dzień wcześniej było jego wielkim wyrzutem sumienia, teraz sprawiło, że cieszył się jak dziecko, dowiedziawszy się, że tylko się na tym skończyło.