FelietonCzy mogę jeszcze trochę posiedzieć?

Czy mogę jeszcze trochę posiedzieć?

O jednej z metod zaopatrywania zakładów karnych w środki dające pensjonariuszom możliwość znalezienia chwili ucieczki od codzienności dowiedziałem się tego samego dnia po południu we własnej kancelarii.

Zasadą jest, że pobyt w więzieniu jest karą, a zatem nikt nie chce tam dobrowolnie trafić, jeśli zaś już trafi, za wszelką cenę chce się stamtąd wydostać. Od każdej reguły są jednak wyjątki. Paweł był działaczem opozycyjnym. W czasie stanu wojennego prowadził podziemną drukarnię i zajmował się kolportażem niezależnych wydawnictw. Swoje zamiłowanie do wolności przypłacił wielokrotnymi pobytami w więzieniu. Po upadku ustroju socjalistycznego zdecydował się zająć tym, co potrafił najlepiej, czyli działalnością wydawniczą. Założył zatem firmę i z zapałem zabrał się do pracy, jednak w swojej oficjalnej już działalności popełnił jeden błąd, który spowodował przykre dla niego konsekwencje. Przez całą działalność podziemną Paweł musiał liczyć się z wpadką, wiedział zatem, że nie może pozostawiać żadnych dowodów swojej działalności, które umożliwiłyby milicji zidentyfikowanie jego wspólników. Nie robił zatem żadnych notatek – wszystkie rozliczenia, zamówienia, adresy po prostu zapamiętywał. Wieloletnia praktyka świetnie wytrenowała jego pamięć. Otwierając nową, oficjalną działalność kierował się starymi nawykami i całą wiedzę o swojej firmie miał po prostu w głowie. Wszystko funkcjonowało fantastycznie do momentu, aż w drukarni pojawiła się kontrola. Zbaraniali urzędnicy dowiedziawszy się, że w działającym pełną parą przedsiębiorstwie nie ma żadnych dokumentów księgowych, zawiadomili organy ścigania. Prokurator nie uwierzył twierdzeniom Pawła, że wszystko jest pod kontrolą, bo cała dokumentacja jest w jego głowie. W konsekwencji mężczyzna wylądował w areszcie. Ponieważ Paweł był ceniony za swoją działalność podziemną, środowiska opozycyjne postanowiły mu pomóc. Zostałem poproszony o jego obronę, zaś kilku posłów zdecydowało się udzielić mu osobistych poręczeń. Sąd uwzględnił złożony wniosek i zdecydował się uchylić zastosowany wobec przedsiębiorcy areszt w zamian za poręczenie osobiste jednego z polityków. Wynikł jednak problem, bo polityk był w kilkudniowej delegacji zagranicznej i do jego powrotu oraz podpisania poręczenia Paweł musiał pozostawać w areszcie na Białołęce. Udałem się tam, by przekazać mu radosną wiadomość, że za kilka dni wychodzi. Dowiedziawszy się, że weekend spędzi w domu, nie wyglądał na zadowolonego. Powtórzyłem drugi raz wiadomość podejrzewając, że z nadmiaru emocji nie zrozumiał, co do niego mówię.
– Nie chcę wychodzić, zostaję w areszcie – poinformował mnie Paweł.
Zdumiony zażądałem wyjaśnień. Powód jego decyzji okazał się bajecznie prosty. Otóż Paweł trafił do celi, w której przebywał Rosjanin o interesującej biografii. Jako młody chłopak trafił do rosyjskich jednostek specjalnych i walczył w Afganistanie. Po wyjściu z wojska nabyte umiejętności postanowił nadal wykorzystywać i w tym celu związał się z grupą przestępczą. W areszcie polskim przebywał w związku z niesłusznie – co wielokrotnie podkreślał – stawianym mu zarzutem dokonania dwóch morderstw na zlecenie. Nudząc się w celi, opowiadał Pawłowi różne historie ze swojej przeszłości. Mój klient, mający poza talentami wydawniczymi również pasję literacką, postanowił na podstawie zasłyszanych opowieści napisać książkę. Na zebranie całości materiału potrzebne były mu jeszcze dwa tygodnie. Z tego prostego powodu Paweł nie mógł wyjść teraz, bo zostałby odcięty od źródła informacji. Rozumiejąc jego zamiłowanie do literatury, obiecałem zatem, że zrobię wszystko, by nie opuścił on aresztu i poproszę posła, by stosownie opóźnił podpisanie dokumentu. Po opuszczeniu zakładu pojechałem do partnerki Pawła, wytłumaczyć, że będzie musiała trochę dłużej poczekać na ukochanego, bo chęć napisania książki przez jakiś czas jeszcze zatrzyma go w areszcie. Małgosia dostała szału i oznajmiła, że ma dość tego lenia, z którym na własną zgubę się związała. Przypomniała, że zbliżają się święta, w domu trzeba zrobić porządki, umyć okna i nie życzy sobie, by ukochany byczył się choćby o dzień dłużej w areszcie, tylko ma wracać natychmiast i zabrać się do prac domowych. Żadne moje perswazje, że na tak okrutnej decyzji ucierpi sztuka, nie przyniosły rezultatu. Partnerka Pawła zadzwoniła do posła, który miał udzielić poręczenia i zagroziła mu poważnymi konsekwencjami towarzyskimi, czyli niezaproszeniem go na ślimaki własnego wyrobu, jeśli ulegnie prośbie drukarza i będzie zwlekał z podpisaniem poręczenia. Bałem się przekazać klientowi decyzje jego narzeczonej. Z późniejszych opowieści wiem, że był bardzo niepocieszony, gdy funkcjonariusze służby więziennej kazali mu się spakować i iść do domu. Żądał widzenia z naczelnikiem, by go przekonać, że musiało dojść do jakiejś pomyłki, bo on powinien siedzieć, a nie wychodzić na wolność. Nikt go jednak nie słuchał i z nieocenioną stratą dla literatury został wyproszony z aresztu.

Innym razem zajrzałem do aresztu, by odwiedzić klienta oskarżonego – całkowicie niesłusznie, co wielokrotnie w rozmowach ze mną podkreślał – o kierowanie grupą przestępczą. Do aresztu wszedłem po jedenastej i bardzo długo czekałem na niego w sali widzeń. W końcu przyszedł, przyprowadzony przez strażnika. Wyglądał jak z krzyża zdjęty, krok powolny, niepewny, podkrążone oczy. Wyglądał na poważnie chorego i z niepokojem zacząłem dopytywać się o stan jego zdrowia.
– Ach, nic mi nie jest – wyjaśnił widząc moją zatroskaną minę. – Mieliśmy tutaj wczoraj małą imprezkę. Kolega wychodził na wolność i trzeba było to uczcić. Zabalowaliśmy do rana i pan mecenas mnie obudził.
Wyjaśnienie klienta mnie uspokoiło. Zacząłem się jednak zastanawiać, w jaki sposób pomimo więziennego rygoru udało się uczestnikom imprezy pozyskać stosowne używki, które tak okrutnie odcisnęły się na wyglądzie mojego rozmówcy. Świadom jednak, że sprawa jest dyskrecjonalna, nie zgłębiałem dalej tego tematu.

O jednej z metod zaopatrywania zakładów karnych w środki dające pensjonariuszom możliwość znalezienia chwili ucieczki od codzienności dowiedziałem się tego samego dnia po południu we własnej kancelarii. Zgłosiła się do mnie zapłakana dziewczyna, która wychlipała, że w wyniku niegodziwości ludzkiej jej narzeczony został przed kilkoma godzinami zatrzymany, a prokurator zamierza wystąpić o jego areszt. Postanowiłem dowiedzieć się w prokuraturze, na czym miała polegać owa niegodziwość ludzka, w wyniku której mój nowy klient ma trafić do aresztu. Okazało się, że miał on przyjaciela, który trafił do więzienia. Chcąc ulżyć mu w więziennej doli, postanowił od czasu do czasu dostarczyć mu coś, co mogłoby wpłynąć na poprawę jego nastroju. W tym celu mielone mięso mieszał z kokainą. Następnie z tak wytworzonej substancji smażył pulpeciki, które w paczce wysyłał przyjacielowi do aresztu. Produkt był najwyższej jakości i zajadała się nim cała cela. Wpadł w najgłupszy sposób. Przyjaciel znudzony pobytem w areszcie postanowił zostać świadkiem koronnym. Uzyskanie takiego statusu daje wolność w zamian za wyznanie wszystkich swoich grzechów. Zeznając przed prokuratorem w trakcie „spowiedzi” opisał, jak przyjaciel, gdy on przebywał w więzieniu, wyciągnął do niego pomocną dłoń. W konsekwencji panowie zamienili się rolami i teraz przyjaciel poszedł siedzieć.