FelietonProtokół nie dla początkujących
Tomasz Orłowski
Tomasz Orłowski
zawodowy dyplomata i nauczyciel akademicki. Był szef Protokołu Dyplomatycznego, ambasador we Francji i Monako, Włoszech i Republice San Marino, były wiceminister spraw zagranicznych.

Protokół nie dla początkujących

Znajomości protokołu dyplomatycznego trudno nauczyć się jedynie z książek i szkoleń. Nabywa się ją drogą doświadczenia na salonach świata. Oto garść niezwykłych, acz prawdziwych historii.

Czy zastanawiali się Państwo, jakie jest najpopularniejsze zamiłowanie Polaków? Zbieranie znaczków pocztowych? Słuchanie muzyki? Kolekcjonowanie starych samochodów? Gry planszowe? Degustacja arcydzieł rzemieślniczej destylacji? Obserwacja mediów tradycyjnych, elektronicznych i społecznościowych prowadzi mnie do przekonania, że jest nim znajomość protokołu dyplomatycznego. Nasza prasa jest pełna powołań na ekspertów, którzy ponad wszelką wątpliwość ogłaszają, gdzie, kto i jak złamał reguły protokołu. Wyrok brzmi równie bezapelacyjnie jak ukaranie żółtą kartką zawodnika za nieodpowiednie zachowanie, czy jak ostateczność orzeczenia Trybunału św. Roty. Jak tu się potem dziwić, że ludzie tak boją się popełnić gafę, błąd, faux pas, który ich zdyskwalifikuje za braki w wykształceniu!


Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że opiniami takimi dzielą się osoby, których wiedza nie została niczym zweryfikowana. Przypomina się uwieczniona obrazem Matejki anegdota o królewskim błaźnie Stańczyku, który po to, aby przekonać Zygmunta Starego, jaki jest zawód najczęściej obierany przez krakowian, przechodził się po Rynku z obwiązaną twarzą, udając ból zęba i uzyskując od każdego wskazówkę, jak postępować. Jednak ci zacni mieszczanie nie uważali się za medyków i dzielili się radami z dobrego serca, by ulżyć symulowanemu bólowi, a uwagi domorosłych ekspertów od protokołu zazwyczaj są przepełnione krytyką. Czasem dzieje się tak pewnie z chęci zaimponowania własną wiedzą, czasem znów motywacje nie są równie niewinne i mają dyskredytować polityka czy celebrytę, którego przyłapano na błędzie.

Papież w baseballówce? „Papież Leon XIV złamał ’papieski dress code’, beztrosko nakładając czapeczkę White Sox? A Jan Paweł II w sombrero mariachi? Protokół to przede wszystkim szacunek i serdeczność – nie sztywne zasady”.

Bądźmy uczciwi, tak dzieje się nie tylko w Polsce. Nie dalej niż parę dni temu wysłuchałem w pewnej telewizji, jak to papież Leon XIV złamał „papieski dress code”, beztrosko nakładając czapeczkę baseballową White Sox, podarowaną mu przez turystów z jego rodzinnego Chicago. Pomyślałem o Janie Pawle II w sombrero mariachi, o Benedykcie XVI zakładającym czapkę australijskiego policjanta czy Franciszku w imponującym indiańskim pióropuszu! Za każdym razem był to gest bliskości, naturalności i uszanowania, którym chce się pokonać dystans i wyrazić spontaniczną sympatię, a w przypadku kanadyjskich Indian symbolicznie przeprosić za nadużycia popełnione przez duchowieństwo wobec rdzennych mieszkańców. Powiedzmy sobie jasno, papież nie złamał w żaden sposób żadnego „papieskiego dress codu”! Wszystko zależy od kontekstu sytuacji i potrzeby przekazu. Bo autentyczny protokół nie opiera się na sztywnych i niezrozumiałych nakazach, za to każe okazywać napotkanym osobom szacunek, zrozumienie i serdeczność.


Zdecydowanie gorzej wyglądała sytuacja, gdy jakiś dziennikarz przysłuchujący się słynnemu spotkaniu Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego w Oval Office dolał oliwy do ognia, oskarżając ukraińskiego prezydenta o okazany niewłaściwym ubiorem brak respektu dla odwiedzanego miejsca i urzędu. Zarzut został nieoczekiwanie podjęty w dyskusji i podniósł jej temperaturę w sposób bliski utracie kontroli nad słowami. Istotnie, prezydent Zełenski przyzwyczaił do niestandardowego ubioru w czarną bluzę wojskowego kroju, którą zaczął nosić w pierwszych dniach rosyjskiej agresji, gdy groziło mu ryzyko ewakuacji, a potem stała się jego znakiem rozpoznawczym, przypominającym dzień w dzień światu o wojnie. Można w nim znaleźć najprostsze skojarzenie z noszonym przez Winstona Churchilla przez cały czas wojny Siren suit, jednoczęściowym kombinezonem, ułatwiającym szybkie zejście do schronu na dźwięk alarmu przeciwlotniczego. Był dla współobywateli sygnałem bliskości, dzielenia ich „znoju, łez i potu”, co im obiecał w pierwszym przemówieniu. Nie zdziwiło więc, że tak ubrany odwiedził w 1942 r. prezydenta Roosevelta w Gabinecie Owalnym, ale występując przy tej samej przez Kongresem USA zaprezentował się w trzyczęściowym garniturze.

Trump, Zełenski i… bluza wojskowa
„Prezydent Zełenski w bluzie? To nie brak szacunku – to sygnał wojny i solidarności. Jak Siren suit Churchilla – jednoczęściowy kombinezon gotowy na nalot”.


Stary arystokrata, którego popiersie Donald Trump umieścił w tymże Oval Office, wiedział, jaki ubiór przystoi w jakich okolicznościach. Trump witając Zełenskiego zauważył najwyraźniej zaskoczony: He’s all dressed up today! To subtelność sytuacji, którą należało wcześniej uzgodnić, szczególnie pamiętając o ego amerykańskiego prezydenta. Pamiętam roboczą wizytę George’a W. Busha w Juracie w 2007 r., gdy uzgodniliśmy pomiędzy protokołami formułę bez krawatów, tieless, wyraz bliskości, otwartości i swobody. Czekamy na Air Force One, który już podchodzi do lądowania, podchodzi do mnie szef protokołu USA i upewnia się: jesteśmy umówieni na wizytę bez krawatów, tak? Potwierdzam. – To dlaczego ty jesteś w krawacie? – pyta mój odpowiednik. – Ja jestem urzędnikiem. – O nie – mówi Amerykanin – u nas zasada jest prosta. Jeśli prezydent występuje bez krawata, to my wszyscy tak samo.


Zdjąłem krawat i poleciłem to samo wszystkim współpracownikom oraz oficerom ochrony. Chyba tego nie przewidział ukraiński protokół, który może być w pewnym stopniu ofiarą medialnej popularności i celebryckiej sławy prezydenta Zełenskiego. Niedawna inauguracja pontyfikatu papieża Leona XIV dała jej kolejną ilustrację. Otóż ukraińską parę prezydencką zauważono w transmisji telewizyjnej pośrodku pierwszego rzędu zarezerwowanego dla głów państw i eksperci zaczęli sobie łamać głowy, jak to się ma do precedencji, tradycyjnie układanej przez Stolicę Apostolską w kolejności nazw państw w języku francuskim. Aż tu zaskoczył rzecznik Watykanu Matteo Bruni słowami: Uważam, że po prostu zajęli wolne miejsce. Trzeba znać prostą prawdę. Watykan jest krańcowo uważny w sprawach poczytywanych za istotne, we wszystkich uważanych za drugorzędne jego protokół odwraca wzrok. Zdarzyła mi się taka sytuacja, gdy przyjechaliśmy z całą delegacją państwową na czele z parą prezydencką na inaugurację Benedykta XVI pełni obaw, że dadzą nam odczuć, iż pontyfikat polskiego papieża skończył się. Wziąłem się na sposób i za zgodą prezydenta włożyłem frak z orderami, po czym przeprowadziłem całą delegację z pewnością, jakbym był papieskim szambelanem i zajęliśmy najlepsze miejsca, nie czekając, aż ktoś nam je przyzna. Bo protokołu, proszę Państwa, nie nauczy się jedynie z książek, kursów i szkoleń!