Nowy Jork. Miasto, w którym łatwo kogoś podglądać, a gdzie podglądany rzadko kiedy ucieka przed podglądającym, bo zbyt zajęty jest swoimi sprawami. Przyczepiam się więc do czyjegoś ogona i trzymam blisko. Nie chcę demaskować ani obnażać; interesuje mnie raczej ścieżka, droga, moment zatopienia we własnym świecie. Przyjęło się, że zdjęcia, które pokazują ludzi obecnych i zaangażowanych, na ogół wciągają najbardziej. Być może. A co z nieobecnością i wyobcowaniem? Czy nie jest tak, że większość życia spędzamy sami ze sobą? Przeżywamy swoje porażki i nadzieje, obcując przede wszystkim z własnymi myślami. Uchwycenie takich momentów kusi mnie najbardziej. Tak podglądam Żyda, idącego do domu w piątkowy wieczór. Kiedy szybkim krokiem przecina Times Square, patrzę trochę jego oczami. W kadrze to nie on jest ostry, lecz świat, na który patrzy. Pojedyncze historie opowiadam pojedynczymi kadrami, ale one nie zawsze są o człowieku. Kiedy idę zatłoczoną ulicą Manhattanu, czuję się nieistotnym wyrywkiem szerszego planu, cichym świadkiem zwyczajnych zdarzeń. Obserwuję ruch, a nie jego uczestników, nie szukam na siłę bohaterów, wpadam w nurt ludzkiej rzeki i płynę sobie.
©2020-2024 gentlemanmagazine.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone. Wydawca Federal Media Company Sp. z o. o.