To się tak wszystkim wydaje, że się wychodzi, śpiewa, worek pieniędzy na plecy i jest fantastycznie – mówi charyzmatyczny wokalista i solista zespołu Budka Suflera Krzysztof Cugowski w przeddzień jubileuszu 50 lat działalności scenicznej. Katarzynie Paskudzie opowiada też (bardzo powściągliwie) o nowej płycie, wyjaśnia, dlaczego nie zbiera grzybów oraz stara się nie wypowiadać o kształceniu młodzieży i polityce.
Jak Pan sobie radzi w trudnych czasach pandemii?
Ostrożnie, ale bez paniki i bez szaleństwa, choć oczywiście są ludzie, którzy bardzo to przeżywają. Nie oceniam tego, bo każdy sobie wybiera drogę do ochrony zdrowia i życia według uznania. Ja postępuję ostrożnie, ale bez histerii. Wiadomo, że staram się unikać wielkich zbiorowisk (zmusza mnie do tego choćby wiek), ale właściwie funkcjonuję prawie normalnie. Te wszystkie drobne restrykcje, które mamy, na przykład maski, to oczywiście jest pewien dyskomfort, ale nie jest to dla mnie wielki problem. Mam nadzieję, że to już końcówka, ale myślę też, że do takiej normalności, z jakiej weszliśmy w pandemię, raczej nie wrócimy. Tak mi się wydaje, choć oczywiście wolałbym, żebyśmy wrócili.
Wirus pokrzyżował Panu plany świętowania jubileuszu oraz promocji najnowszej płyty.
Niestety, zgadza się. Zamiast rozmawiać ze sobą twarzą w twarz, rozmawiamy przez telefon. Wszystkie wywiady tak się teraz odbywają. Nie gramy koncertów. Mało tego, nikt nie wie, kiedy się to zmieni, bo wiadomo, że plenerowych koncertów w tym roku nie będzie na pewno. Mam nadzieję, że od jesieni będziemy mogli grać w salach.
Płyta miała mieć premierę 3 kwietnia, była przekładana dwa razy i ukazała się dopiero 8 maja. Przy zamkniętych sklepach i niewielkich możliwościach promocji był to pewnego rodzaju eksperyment. Na szczęście płyta sprzedaje się w miarę nieźle, żałuję tylko, że cały czas nie możemy grać koncertów. Dzisiaj dajemy koncert radiowy, ale bez publiczności. Jakiś czas temu graliśmy koncert w telewizyjnej Dwójce, też bez publiczności, ale na żywo. I to wszystko, cośmy przez te dwa i pół miesiąca zrobili.
Powiedział Pan: „Jedno jest pewne, Cugowski nie cieszy się z nadchodzących urodzin. Cieszyłby się, gdyby miał 30 albo 40 lat. Cieszę się tylko z tego powodu, że żyję, to jest najistotniejsze”. Czy nie uważa Pan, że jest Pan szczęściarzem, ciesząc się tak długim życiem, ale przede wszystkim tworzeniem i spełnianiem swojej pasji? To nie każdemu jest dane.
Na pewno tak. Mówiłem to trochę w formie żartu, że wolałabym 30. urodziny albo 40., zdecydowanie tak. Wiadomo, że cieszę się, że jestem na tym świecie, że zdrowie pozwala mi jeszcze wykonywać swoje zajęcie, że jestem w zadowalającej kondycji, ale tak jak mówię: moja perspektywa na przyszłość jest dosyć umiarkowana i należy na to patrzeć ze spokojem, bo cóż mogę zrobić? Takie jest życie i tyle. Tak że, oczywiście, mam chwile refleksji i zastanowienia się nad wszystkim, ale generalnie się tym nie zajmuję, bo bym oszalał. Staram się jakoś wszystko przeżywać w spokoju i myślę, że mi się to w miarę udaje.
Czyli Pana stosunek do tego bezlitosnego czasu jest raczej pokorny?
Nie mam specjalnie innej metody na to, więc muszę być pokorny i patrzeć realnie. Można byłoby chcieć zmienić to w sposób radykalny, ale ja jeszcze się nie wybieram z tego łez padołu i niech tak zostanie jak najdłużej.
Gdyby miał Pan 30 czy 40 lat dzisiaj, to wolałby Pan też mieć swój umysł z tamtych czasów, czy mieć rozum dzisiejszy?
Ja bym najchętniej zapomniał o PRL-u i o tym, co było przed ‘89 r. Niestety, nie da się tego zapomnieć i to cały czas wraca przy różnych okazjach, rozmowach. Nie da się tego wykroić z pamięci, a szkoda, bo chętnie bym to zrobił i miałbym to z głowy. PRL mi zabrał najpiękniejsze lata życia i takie, w których podejmuje się najważniejsze życiowe decyzje i robi rzeczy, których w późniejszym wieku nie da się już zrobić.
Poruszył Pan ciekawy wątek. Mówi Pan, że źle wspomina tamte czasy, ale kiedy Pan dzisiaj siedzi sobie – bo dzisiaj więcej czasu Pan spędza w domu, każdy z nas zresztą – wygodnie w fotelu i ogląda „Wiadomości”, to co Pan sobie myśli? Ma Pan duże doświadczenie.
Nic nie myślę. Jesteśmy młodą demokracją, biednym krajem i polityka zajmuje za dużo uwagi w naszym życiu, zupełnie bez sensu i bez potrzeby. To jest kraj, który dopiero od 30 lat ma może nie całkiem dojrzałą, ale jakąś tam demokrację i takie są tego efekty. Myśmy żyli przez 45 lat w kraju totalitarnym, w którym nie było życia politycznego, nie było życia publicznego i nagle teraz jest, i wszystkim trochę ta szajba odbija, ale to chyba jest normalne. Polityka jest tylko polityką i zajmowanie się nią w nadmierny sposób jest głupotą. Proszę popatrzeć na kraje z taką demokracją jak w Ameryce. Tam nikt się nie interesuje polityką tak jak u nas. Tam nie wszyscy wiedzą, czy rządzą demokraci, czy republikanie, kto jest prezydentem… No może to wiedzą, ale tak naprawdę to jest dla nich nieistotne. Mało tego: to na życie społeczne i codzienne ludzi nie ma większego wpływu. I to jest całe nieszczęście, że tutaj polityczne działania są wyolbrzymione do jakiegoś stanu wielkiego zagrożenia kraju, to chore. To jest konsekwencja tego, że tego życia politycznego i społecznego nie było w czasie wojny, po wojnie też nie było i w sumie się okazuje, że normalnego życia nie było prawie 60 lat, więc teraz my to wszystko nadrabiamy. Nie uważam, że to jest coś nadzwyczajnie dziwnego i złego, tyle tylko, że to się za bardzo odbija na życiu publicznym.
Miał Pan też polityczny epizod w swoim życiu i myślę, że trochę się Pan orientuje, co w trawie piszczy, więc dziękuję za tę Pańską opinię.
Myślę, że wiem trochę więcej niż przeciętny obywatel.
Teraz zmieńmy trochę wątek. Taki artysta jak Pan, który mówi, że jest spełnionym człowiekiem, ma jeszcze marzenia muzyczne?
Na pewno tak. Niestety to wszystko jest bardzo mocno związane z moją kondycją ogólną i tym, ile mam jeszcze czasu. Tego nie wiem. Jasne, że mam marzenia muzyczne, bo szczęśliwie od dwóch lat pracuję z takim zespołem – to jest zespół marzeń dla każdego wykonawcy i w związku z powyższym chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej i czymś zaowocowało. Jesteśmy już zresztą przygotowani do płyty, już tak w stu procentach naszej. Mieliśmy się tym zająć od jesieni, ale jak wiadomo wszystkie plany zostały mocno zweryfikowane przez sytuację. Jak tylko sytuacja wróci do normalności, to zabierzemy się za nową płytę. Może na wiosnę. Tak, mamy na to pomysł.
Panie Krzysztofie, 70. urodziny oraz 50 lat na scenie to bardzo imponujące. Oswoił się już Pan z tymi liczbami?
Jestem oswojony, bo co mam zrobić, ale nie…
Nie dociera?
Nie, nie! Dociera, bo mimo wszystko biologia mi przypomina o wszystkim, także jestem zorientowany w sytuacji. To nie znaczy jednak, że ja tę sytuację akceptuję i się z niej cieszę. Mogę sobie akceptować lub nie, prawda? Sytuacja jest taka i koniec.
Raczej powinien Pan czuć dumę…
No tak, oczywiście, że tak! Tyle że mając tyle lat, mam doświadczenie ogromne i życiowe, i zawodowe, jednak wolałbym, mając to doświadczenie, mieć trochę mniej lat. To jest niewykonalne, więc póki jestem sprawny i aktywny zawodowo, muszę się cieszyć, bo nie mam innego wyjścia.
Z okazji scenicznego jubileuszu i urodzin powstał dwupłytowy album, który nazywa się „50/70 moje najważniejsze” i on jest tematem ostatnich Pana wywiadów. Widziałam nowe wykonanie „Demonów wojny”, które mi się bardzo podobało. Czy mógłby Pan mi opowiedzieć coś o tym albumie? Na przykład dlaczego warto go posłuchać?
Mnie namawiać do swojego dziecka nawet nie wypada.
Nie chodzi o namawianie.
Ale ja tu nie jestem obiektywny. To jest płyta przekrojowa, na której są zawarte piosenki od pierwszej, którą nagrałem w marcu 1970 r. – „Blues George’a Maxwella” (jest to pierwsza piosenka, którą nagrałem kiedykolwiek). Oczywiście wszystkie utwory, które znalazły się na tych dwóch płytach, są zupełnie przearanżowane, zrobione inaczej, bo tak przecież musi być – czas mija i wszystko się zmienia. Na płycie studyjnej jest jedna premierowa piosenka jako klamra tych 50 lat. Znajduje się na niej 12 piosenek z różnych etapów mojej działalności muzycznej, a miałem tych etapów kilka, w związku z czym te piosenki są dosyć różnorodne, zaaranżowane w sposób absolutnie różny od oryginału. Druga płyta to płyta koncertowa. W sumie to jest 27 piosenek łącznie na dwóch płytach. Nagrałem w swoim życiu ponad 400 utworów i to jest ich reprezentacja.
Czy to są takie piosenki, do których ma Pan największy sentyment, czy które są najbardziej komercyjne?
To są rzeczy, które ja po prostu lubię jako słuchacz, bo przecież oprócz tego, że jestem muzykiem, jestem też słuchaczem i zbieraczem – zbieram płyty od 50 lat. Słucham tych utworów po latach, bo jak się coś nagrywa, to na początku nie ma się do tego żadnego dystansu, a dopiero po jakimś czasie pojawia się refleksja i wtedy podchodzi się do tego jako słuchacz. W związku z tym podszedłem do swojego dorobku właśnie w ten sposób i wybrałem sobie te utwory, których lubię słuchać. Już nic nie muszę, bo nie będę przecież ukrywał, że nie szykuję się na ściganie na listach przebojów.
Chociaż ostatnio trafiła na nie Pana piosenka.
Nie mam zielonego pojęcia. Jeżeli tak, to super, ale tak jak mówię: nie to było celem i w związku z tym nagrałem takie utwory, które uważałem, że powinienem nagrać z mojego 50-letniego dorobku i w ten sposób powstały dwie płyty. Nie potrafię namówić nikogo. Słucham tej płyty po kilku miesiącach i cały czas mi się podoba, i to jest dla mnie najważniejsze.
To najważniejsze, Pan ma być zadowolony.
To prawda, ja mam być zadowolony, bo to jest moja płyta na moje 50-lecie działalności.
Gdyby Pan zaczynał swoją karierę w dzisiejszych czasach, w dobie rozwoju technologii, czy uważa Pan, że również miałby Pan szansę na taki duży sukces?
Trudno powiedzieć, to chyba do wróżki trzeba by było pójść. Nie mam zielonego pojęcia.
Dobrze, to inaczej: gdyby Pan nie był muzykiem, to kim by Pan był?
Ojej, tego to już kompletnie sobie nie wyobrażam!
Do czego Panu najbliżej poza muzyką?
Czy ja wiem… Cholera wie, musiałbym się bardzo poważnie zastanowić.
Może w ogródku chociaż Pan lubi coś robić?
Nie, od tego jestem jak najdalszy, to byłoby jedno z ostatnich zajęć, jakim mógłbym się zajmować. Jestem fanem sportów motorowych, więc może tutaj…? Ale to musiałbym się tym zająć w wieku nastoletnim, a jak ja miałem naście lat, to szczytem marzeń był rower, nie mówiąc o jakichkolwiek innych zabawach motoryzacyjnych, więc wiele rzeczy z samej zasady się wykluczało. W związku z tym, że tworzę muzykę od 50 lat, nie mam pojęcia, co mógłbym robić innego.
A co Pan robi, kiedy Pan nie śpiewa?
Ooo, nic nie robię! Naprawdę. Jestem człowiekiem dość leniwym, nie lubię wysiłku i zmęczenia. Oczywiście, że mam pewne obowiązki w domu, jak każdy, ale kiedy nie wyjeżdżam na koncert, kiedy nie nagrywam i mam wolne, staram się odpoczywać.
Na pewno Pan coś ogląda! Leży Pan i ogląda…
Może niekoniecznie leżę, ale zdarza się i tak. Oglądam, czytam, słucham. Mimo że nic nie robię, jestem zajęty.
Grzyby, ryby…?
Nie, broń Chryste! Gdybym miał zbierać grzyby, to lepiej, żeby tego nikt nie jadł. W związku z tym nawet nie próbuję. Jestem kibicem niektórych sportów, ale raczej nie mainstreamowych, tylko dosyć niszowych.
Gdy Pana dzieci były małe, to chciał Pan, żeby zostały muzykami, czy raczej im to Pan odradzał?
Na wszelki wypadek wysłałem synów do szkoły muzycznej, co też wydaje się bezsensowne teraz, ale tak się stało.
Dlaczego bezsensowne?
Sam to przerobiłem, bo najpierw skończyłem podstawową szkołę muzyczną, potem dwie klasy liceum muzycznego i dopiero potem przeniosłem się do ogólniaka. Moi dwaj synowie też to zaliczyli i proszę sobie wyobrazić, że po tak długim czasie system się nie zmienił. Jak oni tam chodzili, myślałem, że jest już trochę inaczej. Nie wchodzę w szczegóły związane z oświatą, bo szkoda naszego czasu. W każdym razie system nauczania w szkołach muzycznych jest dosyć dziwaczny i głównie odstręcza od muzyki niż zachęca. Mnie skutecznie to od muzyki odrzuciło i naprawdę myślałem, że nigdy nie będę miał z nią nic wspólnego. Nawet sprzedaliśmy pianino; powiedziałem, że nie chcę na nie patrzeć. Okazuje się, że los płata figle i po kilku latach wszystko do mnie wróciło. Zaczęło się od zabawy w zespoły, ale nigdy nie myślałem, że ta zabawa przekształci się w pasję i zawód, który będzie trwał 50 lat. Wracając do synów, ja im absolutnie odradzałem to zajęcie, nigdy nie kryłem, że to jest zawód dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach i bardzo stabilnych psychicznie, że to nie jest łatwe zajęcie. To się tak wszystkim wydaje, że się wychodzi, śpiewa, worek pieniędzy na plecy i jest fantastycznie. Stereotypy są takie same wszędzie, tu także. To jest ciężki zawód i trudny, naprawdę trzeba mieć mocną psychikę, by to robić na stałe. Synów o tym informowałem, absolutnie ich nie namawiałem do tego, no i jak to dzieci… Dzieci nie słuchają generalnie.
A Pan słuchał, jak Pan był mały?
Skąd, oczywiście, że nie. Miałem być najpierw pianistą, a potem prawnikiem, no i to wszystko wzięło w łeb, bo się okazało, że jest inaczej. Życie człowieka to zbieg różnych przypadków i zdarzeń zupełnie niezaplanowanych, bo człowiek sobie planuje coś dokładnie, a Pan Bóg się z tego śmieje. Nie da się wszystkiego zaplanować. Moi synowie wiedzieli, z czym się wiąże to zajęcie, ale tak wybrali i w związku z tym robią to, co chcą.
Ale kiedy Pan ich widzi w telewizji, to chyba jest Pan dumny?
Z całą pewnością.
Kibicuje im Pan?
Zdecydowanie tak, zwłaszcza że uważam, że są kompetentni w tym, co robią. Chęci a możliwości to są dwie różne sprawy. Niestety wielu ludzi śpiewających czy grających chęci ma ogromne, ale możliwości trochę mniejsze. Szczęśliwe w przypadku moich synów chęci z możliwościami idą w parze, więc jestem bardzo zadowolony i dumny oczywiście.
Mówi Pan również, że nie żałuje niczego, a żałuje Pan może, że czegoś nie zrobił w życiu?
Żałuję, że czegoś się nie udało zrobić, bo to jasne, ale jak patrzę na to z perspektywy czasu, to wiem, że po prostu nie miałem możliwości, żeby choćby spróbować. Dlatego się nad tym nie zastanawiam, bo nie miałem na to wpływu i nie ma o czym gadać, a teraz to wszystko to już tylko gdybanie. Teraz najważniejsze jest dla mnie, żebym przeżył jeszcze kilka lat w jako takiej kondycji.
Mówi Pan też, że każdy ma swoje demony. Jakie są Pana demony?
Może kiedyś było z tym gorzej, a teraz to są takie demonki niewielkie. W tej chwili to nawet nie ma o czym mówić, bo człowiek starzejąc się łagodnieje w każdej dziedzinie życia i ze mną nie jest inaczej. W związku z tym te demony są łagodniejsze i coraz mniej przeszkadzają.
Jaki ma Pan stosunek do social mediów? Instagram, Facebook…
To jest współczesność. Nie mogę tego negować, natomiast nie biorę w tym czynnego udziału.
Rozumiem, że ma Pan ludzi od tego?
Nawet nie o to chodzi. Mam oczywiście bardzo kompetentną panią, która prowadzi wszystkie moje internetowe profile, bez których podobno dzisiaj ani rusz, ja jednak nie uczestniczę w tym czynnie, bo się na tym zupełnie nie znam.
Czy w ogóle miewa Pan jeszcze tremę przed wystąpieniami?
Trema jest zawsze. Trema jest do momentu, w którym się nie zacznie.
Ale Panu towarzyszy ta motywująca…
Tak. To jest jakaś obawa, że na przykład głos zawiedzie, że się zapomni tekstu itd. Jednak w momencie, w którym zaczynam śpiewać, natychmiast przestaję o tym myśleć i skupiam się na tym, co mam do wykonania. I staram się wykonać to jak najlepiej.
Jutro ma Pan urodziny swoje jubileuszowe…
Owszem, też.
…no i zapowiedział Pan, że spędzi je Pan raczej w towarzystwie swoich kolegów.
Tak, dzisiaj po koncercie mamy wspólną kolację, ale myślę, że ten dzisiejszy wieczór nie będzie jakiś bardzo huczny, jak to niegdyś bywało. Chociaż nigdy nie wolno mówić „nigdy” ani „zawsze”. Kto wie, co będzie?
Ja Panu życzę przede wszystkim zdrowia…
Dziękuję i wzajemnie.
…weny twórczej, żeby się Panu chciało…
No tak, to też jest właściwe podejście.
…żeby grono rodzinne się tylko powiększało.
Tak, oby. Dziękuję bardzo. Jak to mówią, na Titanicu właściwie wszyscy byli zdrowi, tylko szczęścia nie mieli.
fot.: Jacek Poremba