FelietonLekarze bez stylu „No money” zamiast „old money”
dr n. med. Bartłomiej Kacprzak
dr n. med. Bartłomiej Kacprzak
chirurg ortopeda, założyciel Orto Med Sport

Lekarze bez stylu „No money” zamiast „old money”

Znam wiele chorób, ale jedna martwi mnie szczególnie. Nie znajdziecie jej w podręcznikach, choć szerzy się szybciej niż listopadowa grypa. To brak stylu u lekarzy.

Objawy są łatwe do rozpoznania. Sprana koszula w kolorze „smutny błękit” – stan przewlekły, pacjent nie pamięta, kiedy ostatni raz widział żelazko. Wariant z koszulą w kratę równie częsty. Koszula z krótkim rękawem – klasyk sezonu letniego, niestety wciąż traktowany jako „wyjściowy”. Spodnie dresowe z wypchanymi kolanami – objaw zaawansowanego stadium. Spodnie od garnituru z wesela albo komunii – z reguły za długie, pamiętające inne czasy, ale wciąż noszone, bo szkoda wyrzucić. Sweter z kulkami – choroba przewlekła, lecz stabilna. Fartuch jak z mięsnego albo prosektorium – zamiast symbolu czystości mamy kostium do horroru. Buty sportowe z dziurą – stan krytyczny, pacjent-lekarz myli gabinet z boiskiem szkolnym.


Są też szczególne przypadki. Buty po reprezentacji – dar od kadry siatkówki albo koszykówki, rozdawane kiedyś w ramach sponsoringu. Lekarz zakłada je z dumą, bo „ważne, że za darmo”. A że wyglądają jak po trzech sezonach ligowych i dwóch maratonach w błocie, to już szczegół. Efekt? Zamiast elitarnego specjalisty mamy człowieka wyglądającego jak trzeci asystent trenera od trampek. To paradoks, że ktoś wykształcony, mądry, z autorytetem, staje przed pacjentem w takim rynsztunku.


Wielu lekarzy reprezentuje styl męczennika i pokutnika. Trzeba wyglądać biednie, zmęczenie ma być wypisane na twarzy i koszuli, a brak elegancji to dowód na to, że człowiek ów całe życie poświęca pacjentom. Problem w tym, że pacjent zamiast szacunku odczuwa politowanie. Zamiast widzieć profesjonalistę, widzi kogoś, kto przyjechał do gabinetu prosto z dworca. A przecież lekarze to nie ofiary losu. To fajni, mądrzy, wykształceni ludzie, którzy powinni pokazać, że potrafią żyć, ubrać się i zadbać o siebie tak samo, jak dbają o pacjenta. Styl nie odbiera powagi, przeciwnie – podkreśla autorytet.


Skąd się bierze ta epidemia? Po części z lenistwa – bo wygodne, bo rozchodzone, bo ciepłe, bo łatwo zdjąć w dyżurce. Po części z filozofii: po co kupować koszulę, skoro kawę i długopis i tak przyniesie przedstawiciel firmy. Styl życia – tani, praktyczny, bez refleksji. W efekcie lekarz zamiast wyglądać jak elita zawodu starego jak świat, przypomina raczej wolontariusza z magazynu PCK.


Konsekwencje są opłakane. W gabinecie pacjent diagnozuje lekarza wzrokiem, zanim usłyszy choćby jedno słowo. Widząc człowieka w stroju „na szybko z kosza pod łóżkiem”, pyta sam siebie w myślach: czy on naprawdę mnie wyleczy, skoro nie dał rady dobrać skarpetek do spodni? Na międzynarodowych konferencjach jest jeszcze gorzej. Garnitur z wesela, slajdy na niebieskim tle z żółtym fontem, mina jak z procesji pokutnej. Zamiast wizytówki polskiej medycyny – obraz prowincji, jakby ci, których spotykamy, mieli uwierzyć, że w Polsce po ulicach biegają białe niedźwiedzie. Zawód lekarza to ostatnia namiastka arystokracji wiedzy, coś w rodzaju intelektualnego old money. Ale gdy oceniamy styl, wychodzi raczej no money.


Na szczęście leczenie jest proste. Rano jedna dawka zdrowego rozsądku, trzy razy dziennie spojrzenie w lustro, a w cięższych przypadkach – konsultacja u żony, męża albo kogokolwiek, kto ma elementarne poczucie estetyki. Styl nie kosztuje. Styl to decyzja. Wyprasowana koszula, spodnie, które nie pamiętają stanu wojennego, buty bez dziury – to naprawdę wystarczy, by pokazać, że lekarz potrafi się ubrać i zadbać o siebie i o pacjenta.


Nie szata zdobi człowieka – to prawda. Jednak kultura osobista zaczyna się od tego, jak wyglądamy i jak się zachowujemy. Jeśli lekarz dołoży do tego wiedzę i wyniki leczenia, powstaje całość, która budzi szacunek. Bowiem pacjent nie potrzebuje doktora w sandałach i swetrze z kulkami. Potrzebuje lekarza, który rozumie, że styl to też część profesjonalizmu. Jeśli chcesz ratować życie, dobrze byłoby najpierw uratować swój własny wizerunek.