Harvard to nie tylko kuźnia elit, ale przede wszystkim ogromny biznes. Aktywami uczelni zarządza Harvard Corporation, która bardziej niż szkołę przypomina typową firmę.
Muniek Staszczyk śpiewał niegdyś: „Jesienią zawsze zaczyna się szkoła/ A w knajpach zaczyna się picie”. Często myślałem o tej zwrotce, mieszkając we Wrocławiu, gdzie spędziłem sporą część życia. Widać to było jak na dłoni, gdy po wakacjach do miasta wracało nagle ponad 100 tys. studentów. Jedną z rzeczy, która pozwoliła mi szybko zaaklimatyzować się w Bostonie, był fakt, że panuje tu podobny klimat. Boston jest bowiem w USA znany jako zagłębie firm biotechnologicznych, medyczne zaplecze USA oraz jako naczelny ośrodek edukacyjny. W obrębie aglomeracji działa 49 instytucji akademickich, w tym dwie z najlepszych szkół wyższych na świecie – MIT (Massachusets Institute of Technology) oraz Uniwersytet Harvarda.
Gdy zapytasz przeciętnego człowieka, co kojarzy mu się z Harvardem, najczęściej usłyszysz: geniusze, elita czy sukces. Harvard to bowiem nie tylko uczelnia. To mit, utrwalony w niezliczonej liczbie filmów, książek i seriali. To tutaj próbowała się dostać „Legalna blondynka”, korytarze zamiatał biedny geniusz grany przez Matta Damona w „Buntowniku z wyboru”, a mur z czerwonych cegieł służył jako złowieszczy symbol końca demokracji w „Opowieści podręcznej”. Spróbujmy może obalić kilka mitów na temat tego miejsca.
Zacznijmy od tego, że Harvard nie leży w ogóle w Bostonie i jest położony po drugiej stronie rzeki Cambridge. Otoczony murem kampus codziennie odwiedzają tysiące turystów. Kierują się w stronę pomnika Johna Harvarda, którego palec stopy należy potrzeć, by przyniosło to szczęście (w wersji dla studentów – by zdać najbliższy egzamin). Odlana z brązu figura znana jest jako pomnik trzech kłamstw. Po pierwsze, John Harvard nie był założycielem uczelni. Nie był nawet jej studentem. Był jednym z pierwszych darczyńców, który przed śmiercią przepisał na szkołę połowę majątku i pokaźną bibliotekę. Po drugie, mimo że napis twierdzi, że uczelnia powstała w 1638 r., tak naprawdę została powołana dwa lata wcześniej jako szkoła dla kleru pod nazwą New College. W podziękowaniu za hojny dar władze uczelni nadały szkole imię Harvarda. Po trzecie – osoba na pomniku to nie John Harvard. Ponieważ nie zachował się żaden ślad jego wizerunku, rzeźbiarz zatrudnił do roli modela kongresmena Shermana Hoara. Dodałbym jeszcze czwarte – jeśli wierzyć legendzie, chętnie upowszechnianej przez lokalnych studentów, aby mieć szczęście nie należy pomnika potrzeć, a na niego… nasikać, czego, jestem pewien, niejeden śmiałek spróbował.
Harvard obiecuje przynależność do elitarnego klubu. W końcu wśród absolwentów są liczni nobliści, prezydenci czy prezesi firm z rankingu Fortune 500. Jeśli jednak liczysz na zajęcia w malutkich grupach, gdzie spotkasz córkę Obamy, to możesz gorzko się rozczarować. Dla przykładu podam studia MBA – na roku jest obecnie około tysiąc osób. Na jednym roku. Dla porównania na Boston College czy Boston University ta liczba jest 9-10 razy mniejsza. Jak donosi magazyn „Forbes”, w 2022 r. 10 proc. absolwentów MBA z Harvardu nie miało pracy 90 dni od zakończenia szkoły, w 2024 r. to już 23 proc. Jasne, wpływa na to na pewno rynek pracy, ale też być może rosnąca liczba absolwentów z tytułem najbardziej prestiżowej uczelni na świecie.
Harvard to bowiem nie tylko kuźnia elit, ale przede wszystkim ogromny biznes. Aktywami uczelni zarządza Harvard Corporation, która bardziej niż szkołę przypomina typową firmę. Liczącym zaś 53 mld dol. majątkiem (to więcej niż PKB ponad 100 krajów np. Tunezji czy Islandii) zarządza Harvard Management Company, które działa jak fundusz inwestycyjny, pomnażając dochody poprzez niezliczone kursy, nieruchomości, inwestycje w fundusze hedgingowe czy merchandising (bluzy z logo szkoły to chyba najchętniej kupowana pamiątka z Bostonu!).
Harvard to dziś globalna marka, którą śmiało można zestawić z Apple, Teslą czy Microsoftem. Złośliwi mówią nawet, że choć Harvard jest instytucją non-profit, funkcjonuje jak wysoko wyspecjalizowany fundusz inwestycyjny, który przy okazji prowadzi uniwersytet. Warto o tym pamiętać, gdy zechcecie potrzeć stopę słynnego pomnika. Jeśli już się zdecydujecie, koniecznie pamiętajcie o dezynfekcji!

