Z Przemkiem Kossakowskim, dziennikarzem i podróżnikiem, prowadzącym programu „Down The Road. Zespół w trasie”, rozmawiała Katarzyna Mazur.
Bycie w drodze to Twój chleb powszedni, jednak teraz wyruszyłeś w nią w niezwykłym towarzystwie. Nie miałeś obaw?
Miałem, choć może obawy to jest nieodpowiednie słowo. Tak naprawdę to byłem przestraszony. Nie wiedziałem, czy podołam. Czy złapię z tymi niesamowitymi ludźmi kontakt, czy zdołam sprawić, że mi zaufają? To było dla mnie najważniejsze, wiedziałem, że jeżeli mi zaufają, cała reszta to będą tylko dodatki. Udało się, ale wymagało to ode mnie wiele pracy, przede wszystkim nad samym sobą. Zmiany myślenia, nawyków i postrzegania rzeczywistości. To była niesamowita lekcja człowieczeństwa.
Ekstremalne doświadczenia z dotychczas realizowanych programów pomogły Ci w jakiś sposób w realizacji Down The Road?
Nie sądzę. Down The Road to była przygoda, do której nie można się przygotować. To wejście do zupełnie innego świata. Przez pierwsze kilka dni naszej wyprawy przechodziłem przyspieszony kurs, w trakcie którego starałem się przede wszystkim zrozumieć, co się wokół mnie dzieje.
Czego nauczyła Cię ta podróż, a przede wszystkim Twoi towarzysze podróży?
Nauczyli mnie, że można mówić o miłości, szczęściu, zazdrości i rozpaczy, mówić o tym, co się czuje, bez wstydu i kalkulacji. To była odświeżająca lekcja prawdy i szczerości. Wszyscy lubimy wypowiadać frazesy o tym, jak ważna jest szczerość, ale pamiętamy o tym tylko wtedy, kiedy oceniamy innych lub kiedy nam się to opłaca. Ludzie z zespołem Downa nie są tacy. Mówią prawdę, nawet jeżeli jest to nieprzyjemne dla nich samych.
Niejednokrotnie w wywiadach mówiłeś o tym, że masz wiele lęków, ale przed kamerą czujesz się niezniszczalny. Myślisz, że Twoi współtowarzysze mieli dzięki udziałowi w programie szansę poczuć podobną moc?
Nie, to było niemożliwe, bo oni nie zwracają uwagi na kamery. (śmiech) Przez to też wszystko jest tak szczere i prawdziwe. Oni mieli inną moc, o wiele bardziej szlachetną od tego całego mojego puszenia się przed kamerami. Są niezwykle odważni. Nie mówię tu o tym, że lubią ryzyko i mają skłonności do brawury. Oni bardzo często na planie byli konfrontowani z sytuacjami, które wywoływały w nich lęk. Nie raz byli wyrzucani poza swoją strefę komfortu. Ale zawsze starali się podjąć walkę. Nie odpuszczali. Przekraczali swoje ograniczenia. To jest dla mnie prawdziwa odwaga.
Jest w Tobie ciekawość ludzi i ich odmienności?
Tak, uważam że odmienność jest kluczem do rozwoju. Mamy tendencję do zajmowania się samymi sobą, wytyczania granic, za którymi są obcy, okopywania się na pozycjach. Jeżeli jednak porzucimy nasze wyobrażenia, uprzedzenia i lęki, okazuje się, że wszyscy jesteśmy podobni, bo wszyscy jesteśmy ludźmi.
Spotkanie na planie Down The Road było Twoim pierwszym tak pogłębionym spotkaniem z osobami z zespołem Downa, czy jakieś wcześniejsze doświadczenia doprowadziły do realizacji podróży z ludźmi z właśnie tą dysfunkcją?
Nie, nigdy wcześniej nie miałem żadnego kontaktu z ludźmi z zespołem Downa. Kiedy poznaliśmy się na planie programu, tuż przed wyruszeniem w naszą podróż, jedyne, co wiedziałem, to podstawowe informacje. Wszystkiego, co wiem teraz, nauczyłem się od nich.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że doznania, których doświadczasz na planie swoich programów, zazwyczaj nie są miłe i przyjemne i żadnego eksperymentu, w którym brałeś udział, byś nie powtórzył. Jak jest tym razem?
Hahahahaha, rzeczywiście tak zawsze powtarzałem. No i teraz nadszedł czas, aby zmienić zdanie. Kontynuowanie cyklu to nie jest decyzja, którą podejmuję ja, ale naprawdę marzę, żeby miało to swój ciąg dalszy. To nie jest tak, że to była łatwa praca. Że realizowanie tego projektu było jedną wielką przyjemnością. Wręcz przeciwnie. To był jeden z najcięższych i wymagających projektów, które współtworzyłem. Jego trudność polegała na tym, że pod naszą opieką znajdowali się ludzie, którzy inaczej czują, rozumieją, inaczej się męczą. Musieliśmy się do nich dostosować. A to dostosowanie oznaczało, że musimy o wielu rzeczach, które wiemy o tworzeniu telewizji, zapomnieć. Czasami stawało się to dla nas nieznośne.
Dotychczas Twoje programy koncentrowały się na Tobie, Twoich możliwościach. Tym razem jesteś „tylko” towarzyszem. Jak się z tym czułeś? Nie miałeś problemu z odnalezieniem się w tej konwencji?
Czułem się wspaniale. Nigdy nie miałem ciśnienia, aby za wszelką cenę manifestować, że jestem. W trakcie realizacji Down The Road zawsze byłem obok, starałem się, aby każdy z bohaterów miał pewność, że może na mnie liczyć, kiedy tylko będzie tego potrzebował. Ale kiedy tylko widziałem, że są w stanie dać sobie radę sami, wycofywałem się poza kamery. To było wspaniałe doświadczenie oglądać, jak przełamują kolejne bariery, jak sami podejmują decyzje, jak się wspierają i rozwiązują problemy.
Masz poczucie, że Down The Road zmieni postrzeganie osób z zespołem Downa przez polskie społeczeństwo?
Ja teraz to mogę przyznać, że do samej premiery traktowaliśmy ten program jako projekt wysokiego ryzyka. Obawialiśmy się zarzutów, że wykorzystujemy w komercyjnym projekcie osoby niepełnosprawne, ale przede wszystkim baliśmy się, że ten program nikogo nie będzie obchodził. Wiedzieliśmy, od pierwszego dnia zdjęć, że tworzymy coś, czego jeszcze nie było. Że mamy przywilej pokazać wspaniałych ludzi, od których większość z nas mogłaby się wiele nauczyć. Ale nie wiedzieliśmy, czy ludzie zdecydują się poświęcić swój czas, siąść przed telewizorem i tę naukę odebrać. Rzeczywistość przekroczyła nasze najśmielsze rokowania. Dziś mam nadzieję, że Down The Road będzie częścią jakiejś większej zmiany.
Wierzysz, że Twoja „medialność” może stanowić wsparcie dla szerzenia świadomości potrzeb osób z niepełnosprawnościami, nie tylko zespołem Downa?
Wierzę i chcę ją do tego wykorzystywać.
Dzięki programowi mamy szansę, my jako widzowie, otworzyć się na świat ludzi, których dotychczas trochę się obawialiśmy?
Tak, zdecydowanie. Dostaję wiele dowodów, że tak jest. Wiele ludzi opisuje, że pod wpływem tego programu przewartościowali swoje patrzenie na ludzi z zespołem Downa, ale też na siebie samych. To dla mnie wielki zaszczyt, że mogę być częścią czegoś takiego.
Droga do tolerancji wiedzie przez poznanie. A żeby poznać, trzeba czasem przełamać lęk. Down The Road przynajmniej części z nas pozwoli tych lęków się pozbyć?
Bardzo bym tego chciał.
Zobacz także: https://cai24.pl/kultura/4788/grazyna-wolszczak-uratowala-teatr-imka/