FelietonTour de France– lipcowy hit
Paweł Kuwik
Paweł Kuwik
producent i dziennikarz Eurosportu

Tour de France– lipcowy hit

Jeśli chcecie przeżyć niezapomnianą przygodę i szukacie planów na wakacje – lipiec we Francji połączony z tą kolarską ucztą na pewno Was nie rozczaruje.

Kiedy jechałem na Tour de France po raz pierwszy w 2018 r., nie do końca wiedziałem, czego się spodziewać. To był totalny miks emocji – ekscytacja, radość, poniekąd spełnienie zawodowych marzeń. Jadąc tam do pracy, a nie jako kibic, miałem świadomość, jak duże to jest wyzwanie, jak wiele jest niewiadomych, rozpoczynając od logistyki, a na samej produkcyjno-dziennikarskiej pracy kończąc. U mnie w domu przez lata już tradycyjnie lipiec był zarezerwowany na oglądanie godzinami tej trzeciej największej – po igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata w piłce nożnej – sportowej imprezy świata. Nagle ja wspólnie z trzema kolegami z Eurosportu jedziemy przeżyć jedną z najpiękniejszych przygód życia. Wielka Pętla to naprawdę fantastyczna i niezapomniana podróż – dwadzieścia jeden etapów, dwa dni wolnego i tradycyjna meta na Polach Elizejskich. Kolarze w tym czasie mają w nogach 3,5 tys. przejechanych kilometrów. My w naszym samochodzie podążając za peletonem – ponad 7 tys. km. Do tego lipiec, środek lata, wspaniała francuska kuchnia, przepiękne widoki, ocean, morza, jeziora, Alpy i Pireneje ze swoimi magicznymi i mitycznymi etapami z metą na Alpes d’Huez i Col du Tourmalet. No i oczywiście winnice i wino z różnych regionów, przez które mknie peleton, otaczające średniowieczne zamki i pałace.

Jest takie powiedzenie, które dotyczy zarówno kolarza, jak i pracujących przy tourze – kiedy robisz go pierwszy w swoim życiu, to albo się w nim zakochasz i będziesz chciał wracać tu co rok, albo go znienawidzisz i będzie to twój pierwszy i ostatni Tour de France w życiu. Bo jest to niewątpliwie impreza bardzo wymagająca fizycznie i wyczerpująca mentalnie. Codziennie setki kilometrów w samochodzie, szybki wyjazd ze startu objazdami, żeby na czas być na mecie i zdążyć przed peletonem. Do tego codziennie lub co drugi dzień zmiana hotelu. No i oczywiście aspekt towarzysko-społeczny – pracując w jednym teamie prawie miesiąc, spędzając godziny każdego dnia razem w samochodzie, musisz być przygotowany na to, że zawsze jakieś mikrokonflikty mogą się pojawić. Ponieważ w tej pracy pewne ciśnienie jednak występuje, to wszystko potrafi się odbić na atmosferze w zespole. Ja jednak zakochałem się w tej imprezie od pierwszego wejrzenia i tak się życie ułożyło że wróciłem tam także rok później.


Wracając jednak do roku 2018 r., pamiętam dokładnie dzień pierwszego etapu – mój pierwszy dzień na największej kolarskiej imprezie. Inauguracja tamtej edycji miała miejsce na Ile de Nourmoutier – wyspie położonej na Atlantyku w zachodniej części Francji, niedaleko Nantes. Kilkanaście nowoczesnych, świetnie wyposażonych autokarów, należących do teamów kolarskich ustawionych jeden za drugim, skąd powoli wychodzili zawodnicy. Za nimi samochody z rowerami na dachach, nieco dalej Village, czyli specjalnie zbudowana wioska, która zresztą po każdym starcie była składana i tirami przewożona na start do miejscowości, która gościła kolejny etap. Były w niej strefy sponsorów, lokalne przysmaki i legendy światowego kolarstwa. Jest już tradycją, że do wioski na szybką kawę przed etapem przyjeżdżają już na rowerach gotowi do startu kolarze. Można z nimi zamienić słowo czy zrobić pamiątkowe zdjęcie. Chociaż zdecydowana większość z nich woli dziś posiedzieć dłużej w klimatyzowanych autokarach do ostatniej chwili, aby oszczędzać siły na ściganie. To też jest pewien znak rozpoznawczy Wielkiej Pętli – na każdym kroku czuć wielką chęć rywalizacji, pragnienie choćby jednego etapowego zwycięstwa, wszechobecne jest wyczuwalna presja i ciśnienie ze strony dyrektorów sportowych.

Tu nie ma miejsca na improwizację – każdy etap jest rozłożony na czynniki pierwsze. Każdy element, zakręt czy nierówność na drodze jest doskonale znana i omówiona przez teamy. W sezonie kolarskim są trzy wielkie toury: Giro d’Italia to dużo większy luz, spontaniczność, radość dla kolarzy i kibiców. Vuelta Espana to w ogóle inny świat – żadnej presji, dużo mniej mediów i zero przymusu. Jednak Tour de France to zupełnie inna historia – zwycięstwo w tym wyścigu zmienia całe twoje życie. Lider staje się ikoną, kimś globalnie rozpoznawalnym, firmy biją się o niego i prześcigają w kwotach za kontrakty. Jednak co dla sportowca najważniejsze, zwycięzca zapisuje się w historii sportu i nikt już mu tego nie odbierze. Kiedy zapytasz młodego Francuza, Belga czy Holendra uprawiającego kolarstwo, jakie jest jego największe marzenie, zawsze usłyszysz tę samą odpowiedź – chociaż raz w życiu założyć żółtą koszulkę lidera. Nie ma piękniejszego uczucia, niż mknąć przez górskie etapy, otoczony przez wiwatujących kibiców, których często od kolarzy dzielą tylko milimetry, co bywa zdecydowanie groźne. Jednak to właśnie tam, w górach rozgrywa się finalna walka o prymat każdej edycji.


Jeśli zatem chcecie przeżyć niezapomnianą przygodę i szukacie planów na wakacje – lipiec we Francji połączony z tą kolarską ucztą na pewno Was nie rozczaruje.