Orina Krajewska – aktorka, autorka książek o holistycznym podejściu do zdrowia w rozmowie z Anną Soporek opowiada o tym, jak poprzez fundację realizuje testament swojej mamy, na ile buddyzm jest ważny w jej życiu i jak stara się działać, by uprzedzić choroby, a nie je leczyć.
Jak się odnajdujesz w przebodźcowanym świecie?
Mam taką naturę, że lubię być szybka, sprawna i sprawcza. Wstawać rano i mieć dużo energii do działania. Czuję się spełniona, jeżeli zrobię wystarczająco dużo rzeczy w ciągu dnia, więc w jakimś sensie różnorodność i możliwości, jakie oferuje świat, mi pasują. Jednocześnie staram się dbać o to, by oddając się konkretnemu zadaniu w pełni swoich sił, w rozwoju, w ciekawości – nie zajechać się, by w rezultacie nie tracić zdrowia i sił. Być w równowadze, słuchać siebie. To nie jest łatwe, kiedy wszystko wokół do nas woła – dźwięki, kolory, zapachy, docierające informacje, social media. Żyjąc w mieście rzadko mamy szansę, żeby pobyć w ciszy. Dr Elżbieta Dudzińska, ekspertka naszej Fundacji, moja osobista idolka w kwestii merytorycznej i rzetelnej wiedzy medycznej na temat budowania zdrowia w integralny sposób, powiedziała kiedyś, że pierwszym krokiem do zdrowia jest samoświadomość. Bez świadomości tego, w jakiej kondycji jesteśmy i czego naprawdę potrzebujemy, nie będziemy w stanie podjąć adekwatnych działań, które będą służyć naszej równowadze.
Czy udało się Fundacji w pełni zrealizować testament Małgorzaty Braunek?
Fundacja „Bądź” została założona wspólnie przez moich rodziców i miała inne założenia aniżeli wspieranie zdrowia. Zanim się rozwinęła, jej działalność została zawieszona, kiedy mama zachorowała. Jednak w trakcie leczenia mamy mieliśmy mnóstwo refleksji, związanych z kondycją onkologii w Polsce. Droga, którą przeszliśmy, szukając różnych metod wsparcia w procesie leczenia, w tym zdobyta wtedy wiedza, prosiły się o wykorzystanie, by pomagać innym. Jeszcze kiedy mama żyła, było jej wyraźnym życzeniem i marzeniem, by stworzyć centrum informacji na temat integralnego podejścia do zdrowia i leczenia. Myślę, że to nam jako Fundacji udało się stworzyć. Widzę, jak w ciągu 10 lat od tamtego czasu wiele się zmieniło, również w moim doświadczeniu rozważania tematu zdrowia. Mam nadzieję że jako Fundacja wypełniamy ten testament-marzenie, które pozostawiła po sobie mama, ale osobiście czuję się od niego wolna. Nie ciąży mi on. Misja Fundacji z biegiem czasu się zmieniła, bo i świat ewoluuje, ale mam poczucie, że core naszych działań zawsze jest ten sam: wspieranie osób, które interesują się tym, jak utrzymać się w równowadze wewnętrznej i zdrowiu oraz osób, które chorują i szukają integralnego, holistycznego podejścia jako wsparcia w leczeniu. Flagowym wydarzeniem fundacji jest Kongres „Bądź w pełni zdrowia”, który odbywa się zawsze w marcu. Od dwóch lat na stadionie Legii w Warszawie.
Powiedziałaś, że wiele zmieniło się w ciągu dekady w Twoim postrzeganiu zdrowia. Co dokładnie?
Bardzo ważnym tematem, który zaczął się pojawiać w moim życiu parę lat temu i wiąże się z moją podróżą w kierunku zdrowia, zgłębiania jego natury i równowagi wewnętrznej, jest profilaktyka zdrowotna. Jestem przekonana, że zamiast gonić za chorobami, celem powinno być skupienie się na ich uprzedzaniu. Jestem zafascynowana systemami, które wspierają życie w równowadze, tradycyjną medycyną chińską i tradycyjną medycyną hinduską – ajurwedą.

Oprócz zarządzania Fundacją publikujesz książki o holistycznym podejściu do zdrowia, umysłu i do emocji. Planujesz wydać coś w najbliższym czasie?
Na początku przyszłego roku ukaże się moja nowa książka. Pierwsza „Bądź. Holistyczne ścieżki zdrowia” i druga książka „Siła umysłu. Siła emocji. Duchowe ścieżki zdrowia” – zbiory wywiadów o budowaniu zdrowia w integralny sposób. Miałam ogromną przyjemność rozmawiać z profesorami, naukowcami, lekarzami, terapeutami i nauczycielami duchowymi (szczególnie do drugiej książki). Każdy wywiad zawsze uzupełniony jest z ćwiczeniem do stosowania od razu w domu. Teraz szykuję trochę inną książkę, jej forma będzie się różnić, ale nadal czytelniczki i czytelnicy będą mogli liczyć na wiedzę ekspercką.
Czy Twoją oazą spokoju w dalszym ciągu jest poddasze na Starówce?
Jak najbardziej! To nasze rodzinne miejsce. Funkcjonowało jako moja osobista pracownia artystyczna i jako miejsce spotkań Fundacji. Jest to bardzo wspierające miejsce, powstały tam wszystkie projekty, które ujrzały światło dzienne, i powstają kolejne. Prowadziłam w nim zajęcia teatralne, odwiedziło je mnóstwo osób, które dzięki niemu są dla mnie bliskie.
W Twoim rodzinnym domu panowała kultura buddyzmu, budowana przez rodziców, zwłaszcza mamę, czyli naturalnie przejęłaś ten styl życia.
Moja mama była, a ojciec dalej jest nauczycielem buddyjskim w nurcie zen, czyli japońskiego buddyzmu. Kiedy się urodziłam, byli już osadzeni na ścieżce buddyzmu. Zen wiąże się to medytacją w ciszy, siedzącą. Oczywiście, że dorastanie w domu, który w latach 90. był domem buddyjskim, było bardzo nietypowe. Dodatkowo kolorytu dodawało mi imię. Wyróżniałam się nawet wzrostem i na klasowych zdjęciach przedstawiających postaci ustawione w trójkąt (od najmniejszego, przez największego, do najmniejszego), ja zawsze stałam na jego czubku. Zdaję sobie sprawę, jak na mnie wpłynęło i to różnorako, bo nie jest to monolit.

Kiedy się urodziłaś, mama porzuciła aktorstwo.
Zdarzyło się to dużo wcześniej, nie znałam do końca mamy jako aktorki. Znałam ją jako mamę byłą aktorkę, mamę uczącą i praktykującą buddyzm. Była bardzo obecna. Dopiero kiedy chodziłam do liceum, mama wróciła do aktorstwa. Potem sama poszłam tą drogą. Byłam przekonana że podejmuję decyzję niezależną, absolutnie niemającą nic wspólnego z rodzinnym doświadczeniem. Z dzisiejszej perspektywy widzę to zupełnie inaczej (śmiech). Na początku rodzina chyba nie była zachwycona moim pomysłem.
Dawno nie byłaś widziana na dużym ekranie. Coś się szykuje, gdzieś Cię zobaczymy? Może serial, film?
Mam taką nadzieję. Dopiero co miałam okazję wziąć udział w „Simonie Kossak” Adriana Panka, w niewielkiej, ale superroli (premiera jesienią). Także w „Próbie łuku” Łukasza Barczyka z główną rolą Mariety Żukowskiej. To wyzwanie było dla mnie ważne jako artystyczne spotkanie. Film jest zbudowany na uwielbianych przeze mnie w kinie subtelnościach. Mocno trzymam za niego kciuki. Można go było obejrzeć na Nowych Horyzontach we Wrocławiu, będzie też pokazywany na festiwalu w Gdyni. Staram się być tam co roku. Podobnie jak na Docs Against Gravity, czyli festiwalu dokumentów. Festiwale filmowe to wspaniałe doświadczenie, wzbogacające i bardzo inspirujące, jeśli poszukuje się nowych rozwiązań we własnej pracy.
Jeśli odpoczynek, to w Dębkach?
Od zawsze i na zawsze! Przed latem już bardzo tęsknię za Dębkami. Jadę tam i po dwóch dniach tracę poczucie, ile za mną i ile przede mną dni pobytu. Tam nagle nie mam problemu, żeby sobie odpuścić, mimo że na co dzień jest to dla mnie wyzwanie. Są też inne miejsca, które wspierają to „odpuszczenie” całkowicie, zwłaszcza kiedy mogę wpatrywać się w morze, ale Dębki szczególnie.
W towarzystwie gentlemana?
Tego nie zdradzę.
Kim jest w Twojej opinii gentleman?
Gentleman, gentlemanka – to pewne jakości, które każdy z nas może mieć. Mnie się one kojarzą z etosem, uważnością, z klasą, byciem we wzajemnym szacunku, z humorem i pewną dozą luzu, elastyczności. Sama staram się podążać za tymi wartościami.