Historyjka z podwórka pokazuje, że właśnie przez nie do końca dobrze pojętą troskę o dzieci wychowujemy pokolenie ludzi zastraszonych, słabych, niedecyzyjnych i przede wszystkim nieodpornych psychicznie na nawet drobne niedogodności, o bólu czy porażkach nie mówiąc.
Aby zrobić na kimś dobre wrażenie, które wpływa na późniejsze relacje, trzeba dobrze się zaprezentować, a przede wszystkim przywitać. Powtarzam to zawsze ważnym managerom podczas szkoleń medialnych – nie ma nic gorszego niż niewykorzystanie tzw. efektu świeżości i zmarnowanie szansy już na wejściu. Dobre, mocne i po prostu ciekawe entrée sprawi, że inni będą chcieli nas słuchać, a w oceanie wystąpień to nie ich, a nasze zostanie zapamiętane i komentowane. Tak kilka lat temu, podczas Kongresu 590, zrobił Bruce Dickinson, prezentując ze swadą rockmana początki swojej lotniczej firmy. Dlatego myśląc, jak zaprezentować się przed czytelnikami „Gentlemana” i dać się poznać z ciekawej strony, postanowiłem wykorzystać to, co napisało samo życie. W świecie, w którym powiedziano już niemal wszystko, naturalność staje się unikatowa, a historie, które naprawdę się wydarzyły, mają znaczenie.
Jest wrzesień, sobota, leniwe, słoneczne przedpołudnie. Młody ojciec, jak na odpowiedzialnego mężczyznę przystało, chcąc na moment odciążyć od domowych obowiązków żonę, ubiera dwójkę dzieci i wychodzi z nimi na plac zabaw. Na dole okazuje się, że zapomniał telefonu. Czuje się, jakby wyszedł bez butów, więc prosi starszego syna, by wrócił do mieszkania i szybko dostarczył ojcu niezbędną komórkę. Po kilku minutach młody schodzi z telefonem, ale nie sam – w towarzystwie wściekłej mamy. Złej nie na to, że mąż zapomniał telefonu, który dziś pełni funkcję połowy naszego mózgu, lecz na to, że ojcu przyszło w ogóle do głowy puścić 5-latka na górę bez opieki! Przecież ktoś mógł mu coś zrobić? Chłopak mógł zaciąć się w windzie czy spaść ze schodów…
Wspominam to, bo w tej opowieści jak w soczewce skupiają się chyba dwa największe zagrożenia cywilizacyjne, jakie spotykają dziś nie tylko najmłodsze pokolenie, lecz także ich rodziców.
Myślę o czymś, co zajmujący się ostatnio big techami socjolog prof. Andrzej Zybertowicz określa zatruciem naszego naturalnego otoczenia poznawczego przez infosferę. Cyfrowa rzeczywistość wtłacza się do naszego świata niemal przez całą dobę i jak maź zalewa każdy zakamarek mózgu, i to na nasze własne nasze życzenie! Z głupoty, wygody albo lenistwa zgodziliśmy się w XXI w. na dobrowolny cyfrowy areszt, bo czymże jest nasz współczesny panoptykon, jak nie uwięzieniem woli i naszych mózgów. Staliśmy się niewolnikami nieistotnych informacji i radosnych, głupawych filmów. Władzę nad nami przejmują sprytne algorytmy, które, wykorzystując wiedzę o naszym zachowaniu, zaczynają nas stopniowo obezwładniać. Pozorne bogactwo wyboru jest de facto pseudowolnością. Światem, w którym wszystko oddajemy na sprzedaż – nie tylko zdjęcia z wakacji czy siłowni, lecz także wrażliwe dane personalne, mówiące wszystko o naszych zwyczajach, zainteresowaniach oraz poglądach, i to dobrowolnie.
Skoro nam, dorosłym komórka nie wypada z rąk, to jak mamy wymagać cyfrowej higieny od naszych dzieci? Przeciętny Polak korzysta z internetu 7 godzin dziennie. Są także tacy, którzy przed ekranem spędzają nawet kilkanaście godzin! Zajmująca się komunikacją cyfrową prof. Monika Przybysz z UKSW zauważa, że niemal dwie trzecie pokolenia obecnych 20-latków jakąkolwiek wiedzę czerpie tylko z sieci. To oznacza, że obecnie młodzi nie czytają żadnych tekstów drukowanych. Dziś smartfony posiadają nawet 5-latki, które na TikToku, gdzie najbardziej angażuje głupota, krytyka, a nawet poniżanie innych, spędzają większość dnia. Wyrastają w świecie, w którym nie ma miejsca na szlachetność czy miłość, ale jest miejsce na brutalność. Czy będą mieli szansę zbudować właściwą osobowość?
Naukowcy z Seulu zbadali, że przekroczenie 4 godzin ze smartfonem w ręku w ciągu dnia negatywnie wpływa na organizm. Żyjemy w ciągłym stresie, jakimś rodzaju psychicznego ADHD, bez ochoty na wysiłek fizyczny i sen. Oczy stają się zmęczone, mózg traci naturalną busolę, a problemy z dobrym samopoczuciem prowadzą do depresji, a potem nawet do prób samobójczych.
Dlatego tak ważne jest, abyśmy całkiem serio, tak jak kilka innych krajów, ograniczyli albo wyrzucili komórki ze szkół. Troskliwe mamy muszą się z tym pogodzić dla dobra swoich pociech. Kiedyś tak przecież było, że w pilnych sprawach korzysta się z telefonu w szkolnym sekretariacie.
Tu płynnie wkraczam na kolejną płaszczyznę rozważań, bo historyjka z podwórka pokazuje także, że właśnie przez nie do końca dobrze pojętą troskę o dzieci wychowujemy pokolenie ludzi zastraszonych, słabych, niedecyzyjnych i przede wszystkim nieodpornych psychicznie nawet na drobne niedogodności, o bólu czy porażkach nie mówiąc. Czytelnicy, którzy pamiętają dawne podwórko, trzepak czy boisko między blokami, wiedzą, o czym piszę. Wtedy do domu przychodziło się tylko na chwilę, by szarpnąć kęs bułki, popić wodą i ewentualnie nakleić plaster na stłuczone kolano. Jak jest dziś? Dziś plac zabaw musi mieć miękkie tartanowe podłoże, gumowe osłony na zbyt ostre krawędzie i jeszcze do tego stały monitoring opiekunów, którym akurat na moment udało się oderwać młodzież od ekranu smartfona.
Czas dostrzec, że rosną nam przez to kohorty bez charakteru, słabe, nieodporne na stres, bojące się poniesienia konsekwencji, a w efekcie niepotrafiące podejmować samodzielnych decyzji. Przez to finalnie bardzo samotne! Powinniśmy pokazać dziecku, że życie wiąże się nie tylko z tak pożądaną w Internecie satysfakcją, lecz także z trudem, poświęceniem i rezygnacją z cząstki siebie w imię wspólnego dobra. Kto jak nie my?
Dzisiejsza pedagogika chronienia dzieci przed wszystkimi zagrożeniami i zastępowanie cyberprzestrzenią bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem to nic innego niż budowanie młodym domu z pluszowymi ścianami, ale za to bez klamek.