– Musiałem zakomunikować na Instagramie – jak na środku przysłowiowej ulicy, stojąc z ręką do góry – stop, zatrzymajcie się i spójrzcie: oto ja (!), z elit, wykształcony za granicą, z doświadczeniem, zdradzam sekrety życia na bogato. Pięć lat temu nie przeszłoby mi to przez usta. To w złym guście, ale algorytm mógł nie dać mi drugiej szansy – mówi Tomasz Roy-SZABELEWSKI o swoim alter ego, czyli ELITARNYM ŁOBUZIE. Annie Soporek opowiada też o tym, dlaczego lubi mieszkać w Polsce, jak jego otoczenie odbiera zdradzanie kulis życia elit oraz kiedy „może nie zachować się zgodnie z etykietą”.
Czy Polacy znają podstawowe zasady savoir vivre’u?
Ogólnie jest dobrze. Jesteśmy uprzejmym społeczeństwem, co stanowi solidną podstawę do poszerzania wiedzy o manierach i etykiecie. Choć bywa i tak, że ręce opadają.
Kiedy?
W kwestii wręczania napiwków w restauracjach. Cała masa komentujących uważa, że powinny być wliczone w cenę usługi. Trwa bunt przeciwko napiwkom do ręki! Podobnie brakuje wiedzy, kto komu podaje dłoń pierwszy: on czy ona. Prawie zawsze to kobieta decyduje, komu podaje rękę chyba, że mężczyzna jest od niej wyższy rangą bądź znacznie starszy. Tymczasem to właśnie kobieta oburza się pierwsza, że jej ręki nie podano. To szaleństwo!
Kto na ogół subskrybuje Twój kanał?
Panie. Obserwujących mój profil mężczyzn jest jedna trzecia. Zdarza mi się słyszeć, że nie potrzebują moich (i w ogóle czyichkolwiek) wskazówek, że „idzie bez nich żyć”. Uważam jednak, że maniery nie są po to, aby nam było wygodnie, ale by osobom wokół było dobrze z nami. Ma to związek z empatią, której cały czas się uczymy.
Uświadamiasz nam, jak jeść ziemniaki! Jak tu się nie buntować?
Ziemniak jest naszym dobrem narodowym! Sprawą wielkiej wagi jest nie kroić go nożem, a rozgniatać widelcem (zwłaszcza gdy zostanie podany na talerzu w całości). Im szybciej przyswoimy tę wiedzę, tym prędzej zaoszczędzimy sobie faux pas w towarzystwie. Krojenie ziemniaków nożem to sygnał dla gospodarzy, że są niedogotowane. Chwyćmy za nóż w ostateczności, ale nie podejrzewam, by było to naprawdę konieczne.
Jak sobie radzisz z hejtem?
Biorę go na klatę. Nie przekazuję reguł wyssanych z palca, ale wiedzę, będącą w obiegu od dziesięcioleci, jak nie od setek lat. Jest jak jest, nie zmienię zasad. Mogę jedynie opatrzyć co poniektóre komentarzem w stylu: ok, zdaje się to absurdalne, ale tak to kiedyś uzgodniono. Bronię się też formą przekazu: na luzie, czasem w humorystycznym stylu.
Dlaczego stawiasz się w złym świetle, czyli łobuza?
Czegokolwiek byśmy nie chcieli oczekiwać od elit – nie liczmy, że będą perfekcyjne. Nie są. Z pewnością nie powinny uchodzić za autorytet w każdej dziedzinie. To tylko ludzie. Nie wymagajmy od nich, by skrupulatnie przestrzegali wszystkich zasad, siedzieli przy stole w żakiecie od Chanel lub w czarnych golfach, wystrojeni w sznur pereł. Idealny wygląd i mówienie tylko tego, co politycznie poprawne, wyklucza ze środowiska tę ewidentnie nieciekawą osobę.
Elitarność, oprócz znajomości kultury i historii, etykiety i polityki, w dużej mierze charakteryzuje się swoistą nonszalancją, lekkością, swadą, błyskotliwością i inteligencją. Dopiero osobę o takich atutach uważa się za pożądaną towarzysko. Stąd pomysł na Elitarnego Łobuza. Chciałbym, żeby ci, do których kieruję przekaz, mogli się ze mną utożsamić. Ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie życzył, jest doszukiwanie się w mojej misji snobizmu i protekcjonalnego tonu.
W półtora roku zdobyłeś na Instagramie 200 tys. obserwujących. Imponujące, zwłaszcza że nie tylko Ty otwierałeś w tym czasie profil. Co, w Twojej opinii, przekonało tych ludzi do Ciebie?
Serio? Nie wiem. Ani nie wybierałem tematu „pod publikę”, ani nie próbowałem rozszyfrować algorytmu. Zapewniam, że gdybym myślał kategorią sukcesu, nigdy nie stworzyłbym kanału na temat rodzaju łyżki, którą należy jeść bulion, a o tym między innymi mówię.
Czuję się szczery i autentyczny w tym, co robię. Nie wygłaszam opinii ex cathedra i dopisuje mi humor. Idę pod prąd, nie publikuję wzorowo między 16.00 a 18.00, raczej o piątej nad ranem, akurat do ludzi, którzy kończą nocną zmianę, są przemęczeni i scrollują internet dla wytchnienia. Wierzę w tzw. niszę. W niej też można zdobyć popularność, daj Boże, kultową, na której człowiek może później zbudować coś więcej.
Masz wyższe wykształcenie, ale jak to się stało, że nie zdawałeś matury?
Po dwóch latach uczęszczania do liceum w Polsce wyjechałem do Stanów. Stamtąd, po ukończeniu szkoły średniej udałem się na studia do Anglii. Matura jest dla mnie egzotyką, podobnie studniówka. Mimo to mam tytuł magistra.
Z niejednego kierunku w dodatku.
Owszem, bo i ze sztuki kreatywnej, i komunikacji, i iberoamerykanistyki. Ukończyłem też podyplomowe studia projektowania wnętrz.
Z jakiego powodu pisałeś pracę magisterską związaną z kulturą Meksyku?
Najzwyczajniej w świecie musiałem w końcu odwiedzić Meksyk! Fascynują mnie dzieła Carlosa Fuentesa, Octavio Paza, murale Diego Rivery, Siqueirosa, fotografie Tiny Modotti, no i – oczywiście – Frida Kahlo i magiczny realizm. Zaproponowany przeze mnie temat został zaakceptowany i tym sposobem dodatkowo spędziłem przyjemny czas w Mexico City. Wspaniałe miasto!
Przyjemne z pożytecznym, fajny duet. Działa też w pracy?
Nie widzę tego inaczej, tym bardziej że pracuję po 17 godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. Wszystko robię sam. Influencing jest wymagający. Wiem, o czym mówię, bo wcześniej wykonywałem inny zawód. Dziś co prawda zdarza się, że o czwartej nad ranem chcę rzucić laptopem o podłogę, tak bardzo dają mi czasem w kość problemy techniczne przy montażu, ale kocham tę pracę. Łatwo przychodzi mi się domyślić, że za spontanicznością i lekkością, z jaką influencerzy sprzedają swój produkt, stoi góra cierpliwości.
Korzystasz ze scenariusza, czy nagrywasz z marszu?
Scenariusz to podstawa. Przyspiesza pracę. Nagrywam 20-30 dubli każdej scenki, wybieram najlepszą. Oczywiście, nie każdy pracuje w takim stylu, a mimo to ma fantastyczne zasięgi i ciekawe treści na swoim kanale.
Sprzyja Ci życie w Polsce? W końcu spędziłeś poza nią 20 lat, bo i w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Austrii, we Włoszech i Hiszpanii…
To będzie niepopularne, co powiem, ale najlepiej żyje mi się właśnie tutaj. Jeśli ktoś uważa inaczej, to pytam retorycznie, dlaczego stąd nie wyjechał. Polska jest fantastycznym krajem, rozwija się. 20 lat temu ludzie się pukali w głowę, 10 lat temu kiwali głową. Dzisiaj tego już niemal nikt nie robi. Częściej doceniamy, że mamy wspaniały klimat, cztery pory roku, góry i morze, nawet pustynię (!) i fantastyczną kuchnię, super poczucie humoru oraz niesamowite możliwości rozwoju w każdej dziedzinie.
Nie ma żadnego „ale”?
Nie.
Nie wierzę! Polak i nie narzeka?
Zawsze może być lepiej, ale nadal rozwijamy się zaciekawieni, co będzie dalej, kiedy w innych krajach wprowadza się już tylko zmiany kosmetyczne: budynków czy programów telewizyjnych, bo wszystko już tam jest. Jako naród jesteśmy kreatywni i pracowici. Potrafimy prowadzić kilka biznesów jednocześnie. Mamy na siebie pomysł.
Co powiesz o sposobie, w jaki projektujemy wnętrza? Mamy do tego dryg? Coś nas wyróżnia na tle innych nacji?
Wnętrza w Polsce są świetną wykładnią tego, co w ogóle myślimy o stylu i modzie. Nadal jesteśmy niewolnikami tej ostatniej, a ta w kwestii wystroju wnętrz zmienia się co 5 lat. Mało kto w Polsce ma przy sobie wspaniały bagaż antyków rodzinnych czy dzieł sztuki, które przechodziły z pokolenia na pokolenie, bo nie sprzyjała temu historia. Na Zachodzie klient przeważnie już z czymś przychodzi: z meblami, z antykami, i mówi, że chciałby zrobić coś nowoczesnego, ale – i tu słowo klucz – eklektycznego, czyli takiego, co przetrwa próbę czasu. Jeżeli bowiem zmieszamy ze sobą różne epoki, to zbudowane na tej zasadzie wnętrze ma szansę dłużej być atrakcyjne. Przykładanie wagi do mody we wnętrzach jest kosztowne. Styl boho po 5 latach wymieniać na inny? Co za rozrzutność!
Można się nauczyć stylu?
Powiem coś kontrowersyjnego. Uważam, że stylu powinno się uczyć od małego.
Dzieci powinny być ubierane nie tak, jak chcą, a tak, jak my uważamy, że jest stylowo. Zatem wszelkiej maści landrynkowe sukieneczki z falbankami w stylu disnejowskiej księżniczki należy odłożyć dla lalek, mimo że dziewczynki cenią sobie bajeczne samopoczucie. Chrońmy swoje poczucie smaku i gustu od zepsucia tak wcześnie, jak się da. W przeciwnym razie w dorosłym życiu chęć wyglądania stylowo i elegancko może się nie udać i to pomimo największych chęci. Próba dochodzenia do jakości latami niekoniecznie musi zakończyć się sukcesem. Kiedy opinii publicznej nie podoba się ubieranie pięcioletniego księcia George’a w garnitur, ja jestem odmiennego zdania. Dzieci może nie lubią formalnych ubrań, stonowanych kolorów, kaszmirowych sweterków, ale nie lubią też chodzić do przedszkola, a i tak są tam wysyłane, bo jest to dla ich dobre.
Czy dobry styl idzie w parze z pieniędzmi, czy to bez znaczenia?
Nie ma reguły. Są pieniądze, a ani krzty stylu. Jest minimalny budżet – a wygląd pierwsza klasa!
Czy moda na epatowanie metkami ma szansę bytu? Raperzy śpiewają o zmianie logo znanej marki. Przechodnie noszą koszulki z wielkim logo ulubionego (czy też jakiegokolwiek) producenta.
Rapu bym bronił, bo jest to tandeta kontrolowana, to jest samo w sobie „jakieś”.
Jednak wszelkie wielkie logotypy na koszulkach powinny być zabronione. To monetyzacja kompleksów, chęć bycia docenionym dzięki pieniądzom. Na ogół jest to charakterystyczne wśród osób niemających pozycji społecznej. Zawsze opowiadam, że dorastając wśród polskich elit, a jest to społeczność bardzo mała, było naturalne, iż będąc dwudziestolatkami wszyscy się już znaliśmy. Zdążyliśmy uczyć się w tych samych szkołach, być na Hubertusie, w Klubie Rotary, Juracie, Sopocie, Warszawie i Zakopanem. Dlatego nie miało dla mnie znaczenia, w czym wychodzę na ulicę, a często chodziłem po niej jak fleja. Nie miałem wątpliwości, że mogę sobie na to pozwolić. Moi znajomi znali mnie na wylot, nie oceniali mnie po stroju. Duże logo jest sposobem ostentacyjnego zakomunikowania: „mam pieniądze, ale jeszcze nikt nie wie, kim ja jestem. Więc patrzcie na mnie”.
Pieniądze lubią ciszę?
Pieniądze kochają ciszę. Zdaję sobie sprawę, że znalazłem się w bardzo niewygodnej dla siebie sytuacji, kiedy musiałem zakomunikować na Instagramie – jak na środku przysłowiowej ulicy, stojąc z ręką do góry – stop, zatrzymajcie się i spójrzcie: oto ja (!), z elit, wykształcony za granicą, z doświadczeniem, zdradzam sekrety życia na bogato. Pięć lat temu nie przeszłoby mi to przez usta. To w złym guście, ale algorytm mógł nie dać mi drugiej szansy.
Twoje środowisko komentuje to, co robisz?
Znajomi to uwielbiają, ponieważ to „czysty ja”, autentyczny. W ich opinii prędzej czy później musiałem tak skończyć, bo byłem i pozostaję wariatem. Natomiast rodzinę świadomie trzymam z dala od tego świata, bo wiem, że oprócz blasków, mogliby też doświadczyć jego cieni.
Czy myślisz o sobie jako o gentlemanie?
Staram się nim być. Uważam, że bycie gentlemanem to przede wszystkim uprzejmość wobec drugiej osoby. Mogę nie zachować się zgodnie z etykietą z powodu określonej sytuacji, ale nic mnie nie usprawiedliwi, jeśli zachowam się nieuprzejmie.
Miałem okazję porozmawiać z powstańczynią warszawską i zapytałem wprost, czym skutkuje zderzenie kindersztuby z tragedią. Odpowiedziała, że wtedy przede wszystkim należało kierować się honorem, maniery zeszły na drugi plan.
Jakie błędy, twoim zdaniem, popełnia nowoczesny gentleman?
Nie wita się zwykłym dzień dobry, wchodząc do windy, a opuszczając ją nie mówi do widzenia. To nagminne, że jest nieprzyjemnie milczący. Gentleman w czasach równouprawnienia płci nadal powinien traktować kobietę z większą delikatnością, a nie jak swojego kumpla. Poza tym gentleman nie powinien się za bardzo chwalić.
Czyli fura, skóra i komóra…
… to zawsze był obciach.
Jesteś felietonistą „Gentlemana”. O czym przeczytamy w kolejnych wydaniach?
O elitach bez pudrowania, ich stosunku do pozostałych społeczności. Jest cała masa związanych z tym problemów, skomplikowanych zagadnień. Elitom zarzuca się lekkomyślność i odziera z normalności. Przyjrzę się temu z każdej strony.
Będę pisać też o stylu old money, który w powszechnym rozumieniu zaczyna się i kończy na garderobie, a to nie do końca prawda.
Jest magazyn „Gentleman”, są media społecznościowe, był kiedyś program telewizyjny…
Będzie książka! Jeszcze nie zdradzam szczegółów.
Chciałbyś ponownie pracować w telewizji?
Nie mówię kategorycznego „nie”, choć może się to skończyć utratą wolności, jaką mam w Sieci.
Internet jest powszechniejszy, zwłaszcza wśród młodych.
Wśród dojrzałych osób też! Podchodzą do mnie panie i wyznają, że mnie uwielbiają, od kiedy oglądają ze swoimi wnukami. Łapię się wówczas za głowę: czyżby nie raziło ich to, że zdarza mi się używać niecenzuralnych słów?
Poważnie?
Niby dlaczego nie mogę sobie zakląć? Polski język jest piękny i bogaty. Korzystajmy z całego spektrum jego możliwości. Byle rzucanie mięsem nie stało się regułą czy przecinkiem.
Zakończ, proszę, naszą rozmowę przesłaniem dla gentlemanów.
Wolność, elitarność i luksus polegają na przeżywaniu życia w zgodzie ze sobą. Umiejętność obrony własnego zdania jest cenna, o ile nie krzywdzi ono innych. Szczęśliwi ludzie są uprzejmi wobec innych.