Kiedy zachować formalny strój zgodny z oczekiwaniem zapraszających, a kiedy dla odmiany mieć prawo do swobodnego business casual, stroju starannego, choć sytuacyjnie wrażliwego!?
Miniona przed paru dniami dwudziesta rocznica naszego przystąpienia do Unii Europejskiej obudziła we mnie dwa wspomnienia. Pierwsze pochodzi z odległego dzieciństwa, co ku mojemu przerażeniu znaczy sprzed ponad pół wieku! Wracaliśmy w końcu sierpnia 1973 r. z rodzicami niezbyt komfortowym VW garbusem z miesięcznego objazdu Włoch, co na te czasy zdawało się luksusem. Zatrzymaliśmy się jeszcze w Salzburgu, żeby zobaczyć dom urodzin Mozarta, aż nagle stanęliśmy, tak jak staliśmy, zmęczeni, brudni, głodni, urzeczeni niezwykłym widokiem. Środkiem Getreidegasse, głównej ulicy starego centrum, niespiesznie płynął pochód wytwornych pań w szeleszczących jedwabiem długich sukniach i towarzyszących im dystyngowanych panów wszystkich podobnych sobie w prostej czerni smokingów. Zmierzali na koncert festiwalowy Salzburger Festspiele pod kierunkiem legendarnego Herberta von Karajana.
Przyglądając się im, odniosłem smutne wrażenie istnienia obok siebie dwóch różnych światów: wysmakowanej elegancji Zachodu, do której nie należę, i przaśnej rzeczywistości Wschodu, z której udało mi się wyrwać tylko na miesiąc. Jak mawiał Jacques Chirac, od żelaznej kurtyny gorsza jest szklana kurtyna, widzisz przez szybę, ale nie możesz dotknąć. Wiele lat potem opowiedziałem tę historyjką mojemu ministrowi Władysławowi Bartoszewskiemu z przesłaniem: dziś wystarczy nam kupić bilety na festiwalowy koncert, wrzucić do samochodu smoking, pojechać do Salzburga bez potrzeby paszportu i wiz. Udało nam się rozbić szklaną szybę! Czy jednak do końca?
Drugie wspomnienie pochodzi z końca czerwca 1995 r., kiedy uczestniczyłem po raz pierwszy w posiedzeniu Rady Europejskiej, wyznaczony przez ministra Bartoszewskiego do towarzyszenia premierowi Józefowi Oleksemu jako doradca i tłumacz na szczycie w Cannes. Podróżowaliśmy z przygodami, bo zepsuł nam się stary samolot rządowy, wreszcie nasza długa kolumna limuzyn dotarła na mityczną Croisette, bulwar nadbrzeżny z piaszczystymi plażami po jednej i po drugiej z ciągiem luksusowych hoteli, na czele z „Martinezem”, miejscem obrad szczytu.
Moje odczucie było wtedy odwrotne. Oto siedzimy w samochodach, wbici w ciemne garnitury jak stróż w Boże Ciało i patrzymy z zazdrością na spacerujących wokół nas plażowiczów w różnobarwnych T-shirtach, bermudach czy skąpych kostiumach kąpielowych. My – jadący do zajęć, lekko zestresowani, oni – korzystający ze słońca, morza i beztroski. W rzeczywistości było to dość podobne poczucie niestosowności, czyli doboru ubioru niewłaściwego do okoliczności. Kiedy zachować formalny strój zgodny z oczekiwaniem zapraszających, a kiedy dla odmiany mieć prawo do swobodnego business casual, stroju starannego, choć sytuacyjnie wrażliwego!? To jedna z podstawowych wskazówek, która codziennie towarzyszy gentlemanowi, a może dokładnie to, po czym można go rozpoznać mimo zmian świata, w którym żyjemy.
Ta myśl obudziła się we mnie, kiedy kilka dni temu czekałem na warszawskim lotnisku Okęcie na samolot. Tłum podróżujących dający dowód, jak fantastycznie zmienia się jakość życia Polaków i obraz, którego nie zapomnę. Podróżujący Polacy, mężczyźni niezainteresowani wyglądem, odróżniają się od swoich towarzyszek czy partnerek. Trudno odnaleźć wśród nich gentlemanów. Młodsi w klapkach i obciętych do kolan dżinsach lub dresach, starsi w sandałach lub butach z wycięciami, jakby służyły wietrzeniu stóp. Kłują w oczy niedostosowaniem ubioru do sytuacji, a zarazem daniem pełnego upustu własnej wygodzie, przekraczającej granice dobrego smaku.
Najmocniej uderzają mnie skrócone dżinsy, wzorujące się na wakacyjnych bermudach, których w rzeczywistości nie szyje się z płótna żaglowego tylko z cienkiej, przewiewnej bawełny we wszystkich wyobrażalnych kolorach i wzorach. Dla mnie to atrybut wypoczynku i ekscytacji zbliżającą się podróżą, sam je noszę intensywnie czerwone, żółte, zielone lub błękitne.
Sposobem ubrania przedstawiamy się, kim jesteśmy i co chcemy nim zaofiarować innym. Słynny francuski reżyser i dramaturg Sacha Guitry mawiał: Luksus jest kwestią pieniędzy, ale elegancja to sprawa edukacji. Edukacja zaś uczy zbliżać się do piękna, co wcale nie każe studiować historii sztuki. Jest rozpoznawaniem piękna we wszystkim, co nas otacza, co poznajemy podróżując: od rzeczy drobnej i ulotnej, do arcydzieł natury i człowieka. Powinniśmy się uczyć patrząc, bo patrzenie uczy pokory, a nas odmienia na korzyść. To ponadczasowa zaleta gentlemana.
Takiego spojrzenia odnajdującego właściwe miejsce i właściwy czas dla wszystkiego nauczył mnie pierwszy pobyt na placówce w Rzymie. Pobiegłem mocno zirytowany interweniować w Farnesinie, czyli włoskim MSZ, bo zbliża się wizyta naszego ministra, a oni nie rozpoczęli jeszcze przygotowań. Przyjął mnie Umberto, szef protokołu dyplomatycznego, i z arystokratyczną prostotą powiedział: „Tomek, podejdź do okna i powiedz, co widzisz. Masz przed oczami dwa i pół tysiąca lat, a ty mi mówisz, co się stanie za dwa tygodnie!”. Wtedy nauczyłem się patrzeć na świat innymi oczami. Przystawać na chwilę i cieszyć się, chłonąć piękno drobiazgów, nie lekceważyć, przechodząc obok. To sztuka dostępna każdemu i każdemu doradzam korzystanie z niej.