FelietonPsikus od życia

Psikus od życia

Paweł Mateńczuk "NAVAL"
Paweł Mateńczuk "NAVAL"
służył w GROM-ie przez czternaście lat, podróżnik, pisarz

Życie zrobiło mi niezły psikus. W zawodówce uczyłem się zawodu ślusarza – spawacza. Zdobyłem fach, ale nie chciałem go wykonywać. W moich czasach, czyli w latach 80., 90., gdy chłopak kończył 18 lat, powoływano go do zasadniczej służby wojskowej i stawał się żołnierzem. Nikt go nie pytał, czy tego chce. Sprytniejsi załatwiali sobie niższe kategorie zdrowotne, żeby nie pójść w kamasze. Studentów, górników i hutników też zwalniano ze służby.

Ja pójście do wojska potraktowałem jak wybawienie. Coś się wreszcie w moim życiu zadziało i nie musiałem chodzić do fabryki. Jednak w wojsku dostałem mocno w tyłek, szybko romantyczne podejście do wojska prysło. Zasadnicza służba wojskowa nie była niczym fajnym aż do chwili, gdy wyjechałem na misję pokojową ONZ do Libanu. Zobaczyłem wtedy, że służba może być pasją, można zwiedzać świat, poznawać ludzi, uczyć się języków, a przede wszystkim, że w wojsku może być normalia i mieć tam przyjaciół. Ten pobyt tam ukierunkował mnie do ciężkiej pracy nad sobą, ukoronowaniem niego było przejście selekcji i tak dostałem się do jednostki GROM.

Był rok 2003, Irak, amerykańska baza Camp Pozzi gdzieś pod Bagdadem. To taka baza w środku bazy, do której mieli wstęp tylko żołnierze jednostek specjalnych. Byliśmy odizolowani, przeprowadzaliśmy bardzo skomplikowane, a przede wszystkim tajne operacje. Sprzęt, którym dysponowaliśmy, był często robiony specjalnie pod nas. Mogliśmy nawet poddawać pomysły, co i jak zrobić. Kiedy sprzęt przyjeżdżał, mogliśmy go modyfikować, bo to my na nim pracowaliśmy i wiedzieliśmy najlepiej, jak powinien nam służyć. Przyjechały nowe hummery prosto z fabryki, nówki jak spod igły. Amerykanie zaczęli je modyfikować i zabrali się za spawanie. Patrzę, a oni nawet zbytnio blachy z farby nie oczyścili. Poszedłem do ich chiefa i mówię, że jestem spawaczem i mógłbym pomóc, bo się na tym znam. Amerykański dowódca zrobił wielkie oczy i mówi:

– To wy macie u siebie spawacza? Przecież spawacz to jest high level specialist, to jest ekspert. W Stanach Zjednoczonych ktoś taki zarabia duże pieniądze, a nie jedzie na wojnę. A wy macie spawacza?

I spawałem, ciąłem i przerabiałem z chłopakami wszystko tak, by było jak najbardziej wygodne i przydatne podczas operacji. Los zrobił mi psikusa. Nie chciałem pracować w tym zawodzie, ale na wojnie mój fach okazał się bardzo pożądany. Od tamtego czasu jeździłem na wojny nie tylko wyposażony w karabin i sprzęt taktyczny, ale i w szlifierkę czy szczotkę drucianą. Wśród moich kolegów w jednostce GROM byli mechanicy samochodowi, blacharze, był rolnik, antropolog, architekt, prawnik. GROM powstał ze zlepku różnego rodzaju ludzi, mających różnorodne umiejętności. Byli też żołnierze i policjanci, ale często oni stanowili mniejszość. Żołnierz jednostki GROM musi być osobą kompleksową, człowiekiem renesansu, który sobie potrafi poradzić w każdych warunkach.

Nigdy nie sądziłem, że można zostać żołnierzem GROM-u, zaczynając ścieżkę zawodową od bycia robotnikiem, który nauczył się pracować pilnikiem, wiertarko-wkrętarką i umie spawać. Dziś wiem, że jeśli mamy jakąś umiejętność, czegoś się nauczyliśmy,
to kiedyś nam się to przyda w dorosłym życiu.

W wojsku nauczyłem się między innymi pracować z materiałami wybuchowymi. Potrafiłem wysadzić każde okno, drzwi, zrobić wyłom w stropie, w ścianie, żeby bezpiecznie wejść do pomieszczenia i zrobić szturm. Jednak cały czas czułem presję, by się uczyć. Jednostka GROM wymagała, aby szeregowi operatorzy, chociaż o różnych stopniach, rozwijali i uczyli się. Idąc do GROM-u musiałem mieć średnie wykształcenie, więc zrobiłem maturę. Koledzy naciskali, żebym skończył studia.
– Dlaczego nie idziesz na studia? – pytali.

Odpowiadałem im, że „jestem mistrzem świata i okolic” w pracy z materiałami wybuchowymi. Robimy rzeczy awangardowe, których nikt przed nami nie próbował. Jesteśmy w tym pierwsi, więc ja jestem profesorem w tej dziedzinie. Po co więc mi studia? W końcu ich posłuchałem i poszedłem na studia. Okazały się czymś fantastycznym, bo wykładano nam socjologię, kulturoznawstwo, religioznawstwo, pedagogikę. Pokazano nam, jak wygląda świat i życie różnego rodzaju kultur. Były też zajęcia z bezpieczeństwa narodowego, bezpieczeństwa wewnętrznego, administracji. Studia dały mi wielką satysfakcję, chociaż wydawało mi się w tamtym czasie, że są mi do niczego niepotrzebne. Byłem przecież na topie i wychodziłem na rynek cywilny.

Dziś piszę książki, by dzielić się swoją historią. Zaczynam być zauważany w różnego rodzaju środowiskach. Kiedyś zaproszono mnie, bym promował kierunek bezpieczeństwo wewnętrzne na uczelni Handlowo-Technicznej w Warszawie. Po mojej prelekcji zadzwonił do mnie rektor i zaproponował, bym został jednym z wykładowców. Warunkiem było posiadanie wyższego wykształcenia. Ja je już miałem, ja – chłopak, który zaczynał swoją karierę w zawodzie ślusarz – spawacz i ukończył zawodówkę z tytułem robotnik wykwalifikowany.

Nasze życie nie kończy się w tym momencie, kiedy czytamy ten felieton. To jest czas i miejsce, by robić coś, co w naszej przyszłości – może dalszej, może bliższej – przyniesie owoce. Nie tylko pieniądze, ale i przede wszystkim satysfakcję.