Z obserwacji świata, tego polskiego, wynika mi jasno i wyraźnie, że uwielbiana przez Polaków piłka nożna jest jednocześnie najbardziej znienawidzoną przez rodaków dyscypliną. Jednocześnie w opisywaniu polskiej piłkarskiej rzeczywistości jest tyle niedorzeczności i nielogiczności, że aż strach.
Już niedługo Euro 2024. Znów Polacy staną się kibicami, kochankami futbolu, ale też hejterami i największymi znawcami dyscypliny. To normalne. Trudno wtedy oczekiwać logiki i racjonalności, bo to przecież emocje. Sport jeśli nie wzbudza emocji, traci jedną ze swoich najważniejszych wartości.
Żaden jednak sport nie budzi tak negatywnych emocji jak piłka nożna i jej przedstawiciele, czyli piłkarze. Przegrywać mogą siatkarze, hokeiści, żużlowcy, skoczkowie i uchodzi im to na sucho. Nie mówiąc o kajakarzach, judokach czy bokserach, których złe wyniki są praktycznie niezauważalne.
Piłkarze natomiast w naszym kraju nie mają prawa się pomylić. Nie mogą przegrać, nie mogą stracić bramki ze słabeuszem, a swoje zarobki powinni ukrywać głęboko w kieszeni. Piłkarze po prostu drażnią. W Polsce obowiązuje urzędowe uderzanie w polską piłkę. Bo tak wygodnie, bo to zabawne, bo to popularne, bo zbiera się za to „lajki”, bo to łatwe i wreszcie, bo jak wszyscy to wszyscy…
Oczywiście piłkarze dają powody, by ich nie lubić, krytykować i mieć czasem serdecznie dosyć, ale sami sobie wychowaliśmy tego „potwora”. Hołubieni, wielbieni, świetnie opłacani, często zapraszani przez dziennikarzy do wywiadów, z których niewiele wynika. To nie oni jednak się o to wszystko proszą, oni po prostu z tego bezkrytycznie korzystają. Po jakimś czasie wierzą, że są nadludźmi, że mogą więcej. Za granicą kończy się to na przykład unikaniem płacenia podatków, u nas na szczęście jedynie zlekceważeniem, muchami w nosie i butą. Może dlatego społeczeństwo ma w ich przypadku większą łatwość w używaniu słów typu: patałachy.
To urzędowe uderzanie w piłkarzy, a czasem nawet czysta, platoniczna nienawiść, wynika z braku sukcesów. Na jakiej podstawie jednak ich oczekujemy? Ostatnim spektakularnym wynikiem polskiej piłki na arenie międzynarodowej jest srebrny medal olimpijski w 1992 r. Wcześniej było trzecie miejsce na świecie w 1982 r. Jakie zatem mamy powody, by myśleć, że Polska będzie mistrzem świata? Zadajmy sobie pytanie, skąd oczekiwanie wyjścia z grupy dużego turnieju? Czy polskie kluby regularnie grają w pucharach w fazie grupowej? Dla laików nadmienię jedynie, że faza grupowa nie jest jedynie dla gigantów. Jest dla gigantów i średniaków. Polskie kluby nie są nawet średniakami. Do fazy grupowej muszą się przebijać od pierwszych rund eliminacyjnych. I to w lipcu, kiedy lepsze piłkarsko kraje mają wakacje. My oczekujemy od reprezentacji wyjścia z grupy mistrzostw Europy bądź świata. To niedorzeczne.
Nieprawdą i nielogicznością jest natomiast stwierdzenie, że reprezentacja „wszystko” przegrywa. Gdyby tak było, nie gralibyśmy w każdej z ostatnich czterech dużych imprez piłkarskich, a właśnie wybieramy się na piątą z rzędu. Ktoś powie: tak, ale szybko odpadamy. Tak, i tu rozbijamy się o kwestię oczekiwań, o których było wyżej.
Jedziemy na Euro. Nie zdobędziemy mistrzostwa Europy, może nawet nie wyjdziemy z grupy. I co się stanie? Zmieni to jakoś nasze życie? Przecież to tylko sport, rozrywka. To dla tych piłkarzy jest życie, nie dla nas, którzy na nich później wylewamy pomyje. To oni spotkają się z konsekwencjami ewentualnego braku sukcesu, nie my. Ale to my zorganizujemy hejt, porównywać będziemy „kopaczy” do siatkarzy, którym się chce, w przeciwieństwie do piłkarzy (piszący tak, robią siatkarzom ogromną krzywdę).
Do tego jeszcze nawoływać będziemy do odebrania piłce nożnej tytułu sportu narodowego. Jednak to nie jest kwestia umowy społecznej. To kwestia popularności. Wszystko, o czym napisałem wyżej, świadczy o popularności zarówno piłki nożnej, jak i samych piłkarzy.