MotoEmerytura?! Cały czas potrzebuję adrenaliny

Emerytura?! Cały czas potrzebuję adrenaliny

Kajetan Kajetanowicz to jeden z najbardziej uśmiechniętych polskich sportowców i jeden z najbardziej utytułowanych. Wielokrotny rajdowy Mistrz Polski i Mistrz Europy, Mistrz Świata WRC2 Challenger. Wojciechowi Zawiole opowiada o swoich pierwszych samochodach, magii Rajdu Barbórka, zaufaniu do teamu i nadchodzących emocjach, także w Polsce.

Kajto, jesteś mistrzem świata WRC2 Challenger. Co to za kategoria Rajdowych Mistrzostw Świata?

To jedna z najliczniej obsadzonych kategorii, startuje w niej około stu załóg.

Konkurencja pod względem liczebności jest w WRC2 dużo większa niż w WRC?

Liczebnie tak. Natomiast w tej najwyższej klasie jest bardzo dużo szybkich kierowców, mimo że ściga się ich tam stosunkowo niewielu w porównaniu do naszej klasy. Nasza klasa jest dla kierowców i załóg niefabrycznych, niewspieranych przez fabryki, niebędących wcześniej mistrzami świata i nieścigających się wcześniej w fabrycznych zespołach.

Przez kilka lat próbowałeś wygrać, stanąć na najwyższym stopniu podium i wreszcie się udało. Zostałeś mistrzem świata. Poczułeś ulgę?

Poczułem ulgę dopiero później, kiedy coraz częściej mnie o to pytano. Wtedy uświadomiłem sobie, że ludzie na to czekali i ja chyba też. O to walczyłem. Zwykle jest tak, że jak już coś osiągniesz, to zadajesz sobie pytanie, co dalej, co będzie następnym celem, ale faktycznie ulżyło mi. Poczułem to.

W takim razie co dalej? Pytam o duże WRC, bo w tej swojej klasie jesteś najszybszy. Wypadałoby wykonać kolejny krok.

Zawodnicy, którzy do dużego WRC wchodzą na jeden rajd, jakiś pojedynczy, nie potrafią się tam odnaleźć. Powinno się zbudować budżet na cały sezon albo przynajmniej cztery, pięć startów, a to jest bardzo kosztowne. Dlatego cieszymy się mimo wszystko z tego, że startujemy w klasie WRC2.

Nie wkurza Cię tak po ludzku, że mimo wysokich umiejętności nie możesz mierzyć się z najlepszymi na świecie?

Nie. W innych okolicznościach zdołalibyśmy zawalczyć o więcej, ale doceniam to, co jest, i pewnie między innymi dlatego przez tak długi czas jesteśmy na szczycie. Mam fantastyczny zespół, świetnych kibiców. Oni mnie motywują. Nakręca mnie też to, że cieszę się każdą chwilą, każdym sukcesem. Dzięki temu nadal jestem szybki, bo nie ma frustracji w tym, co robię. Czasem wrażenie, że zasługujesz na więcej, może spowodować obniżenie motywacji, a ja jestem szczęśliwy, że robię to, co kocham.

fot.: Marcin Snopkowski

Masz wszystko. Tylko kasy brakuje. To trochę Twój dramat.

Nie narzekam. Być może będzie kiedyś taka możliwość. Czasem mówię, że jestem stary, ale oczywiście żartuję. Są możliwości, jeżdżę najszybciej jak dotąd, jeżdżę też rozsądnie. Oczywiście zdarzają się wypadki, bo uprawiamy taki sport. Ścigamy się z najszybszymi na świecie i zbliżamy się do granic, czasami je przekraczając. To są ułamki sekund, ale na razie… Carpe diem. Nie patrzymy za siebie, idziemy do przodu i robimy to z uśmiechem na twarzy, niezależnie od tego, jaki to samochód, czy WRC, czy jakikolwiek inny.

Czy kiedykolwiek odejdziesz na emeryturę? Nie żebym Cię namawiał, ale znając cię tyle lat, zadałem sobie to pytanie.

To jest bardzo trudny temat. Nie wyobrażam sobie tego. Myślę, że byłbym bardzo nieznośny w domu. Potrzebuję cały czas adrenaliny i tego by brakowało. Pewnie można się do tego przyzwyczaić. Sportowcy, którzy byli w takim, potocznie mówiąc cugu sportowym, po zakończeniu karier mają problemy i to takie, o których istnieniu wcześniej nawet nie pomyśleli.

Akurat wy, kierowcy macie wiele możliwości urozmaicania sobie czasu na emeryturze. Możecie zmieniać pojazdy.
Pilotem w rajdówce nie mógłbym być, bo mam chorobę lokomocyjną.

Poważnie? Kierowca rajdowy ma chorobę lokomocyjną?

Serio. Jadąc do ciebie siedziałem na miejscu pasażera i mnie muliło. Zażywam tabletki imbirowe. Mateusz Kusznierewicz kiedyś mi polecił, bo ich też tam na falach często buja.

Kalendarz masz zapięty na ostatni guzik, wszystko zaplanowane. Znam cię kilka dobrych lat i wiem, że trudno jest się z Tobą umówić. Nie narzekasz na brak swobodnego czasu?

Narzekam. To jest trochę sztuka improwizacji. Trzeba być elastycznym w wielu momentach. Z reguły bardzo się denerwuję, kiedy coś nie wychodzi. Nie jestem pedantem w życiu, ale lubię mieć wszystko poukładane. Dbam o to sam i też moja ekipa.

Jaką rolę pełnisz w swojej ekipie?

Jestem szefem, choć wolałbym nim nie być. Z drugiej strony lubię to. Chciałbym mieć mniej do powiedzenia i chyba już mam, bo nie muszę decydować o wszystkim. Ta grupa ludzi, którą teraz mam, jest bardziej samodzielna. Każdy członek zespołu daje mi duże wsparcie. Kłócimy się czasami, ale jednocześnie się kochamy.

W sprawach technicznych też jesteś szefem i decydujesz?

Staram się nie wypowiadać na tematy, na których się nie znam, ale na przykład na ustawieniach samochodu powinienem się znać, a jeżeli czegoś nie wiem, to korzystam z rad inżyniera i liczę bardzo na jego pomoc. Natomiast kieruję się sercem i feelingiem. Inżynier nie siedzi ze mną w samochodzie, więc muszę wypośrodkować. Współpracuję z profesjonalistami i nie mądrzę się przed fachowcami. Za to im płacę, by ich wiedzę wykorzystać, a nie się przed nimi wymądrzać.

Kim są Twoi mechanicy?

To jest ekipa z Hiszpanii. Współpracuję z nimi od wielu lat. Dostarczają mi niezawodny samochód. To nie jest ekipa fabryczna, ale mają duże serca do tego, co robią. Dzięki temu mam świetne auta.

Który z samochodów sprawił Ci największą frajdę? Nie pytam o wyniki, bo to inna historia. Pytam o czystą frajdę z jazdy.

Największą to chyba samochód WRC, którym jeździłem w Rajdzie Barbórka. Oczywiście mówimy o tych współczesnych, bo na przykład Fiat 126p dostarczał bardzo wielu emocji (śmiech). A z tych współczesnych, to wiesz, ja kocham jeździć samochodami, kocham szybko jeździć, kocham się ścigać. Z każdego samochodu, tak jak z każdej nawierzchni, czy to asfalt, czy szuter, czy śnieg, można mieć przyjemność. Oczywiście auto musi być dostosowane do nawierzchni, ale z każdego samochodu wyciągnąłem jakąś przyjemność, czyli udało mi się bardzo szybko pojechać.

Jakim jesteś kierowcą prywatnie? Wybacz, ale musiałem zadać to pytanie.

Całkiem obiektywnie… jestem dobrym kierowcą (śmiech). Mam argumenty, żeby poprzeć tę tezę. Nie potrzebuję adrenaliny na ulicy, bo mam ją w rajdzie. Poza tym będąc ambasadorem bezpieczeństwa na drogach, zdaję sobie sprawę z konsekwencji. Moja noga na gazie jest lżejsza. Staram się jeździć ostrożnie. Czy popełniam błędy? Tak, ale wtedy się tego wstydzę i wyciągam wnioski. Raczej jeżdżę wolniej, niż mogłoby się wydawać. Zachowuję też czujność. Wiem, że nie tylko prędkość jest ważna, ale też koncentracja. Telefon, jeśli go wezmę do ręki, to bardzo szybko odrzucam, bo to zło. Jeden z najczęstszych powodów wypadków.

Często bierzesz udział w akcjach charytatywnych. Czasem nawet wkładając łyżwy, a to duże ryzyko.

Tak, gramy czasem w hokeja. Z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy jestem od bardzo dawna. To dla niej są te mecze hokejowe. Pomaganie jest fajne. Brzmi to banalnie, ale jest prawdziwe. To jest też takie oddanie. Ja też dostałem szansę od wielu ludzi. Zaufali mi. Nie miałem nigdy większych problemów ze zdrowiem, ale wiem, że takie dramaty istnieją. Pomaga mi doceniać to, co mam. Pobyt w szpitalu onkologicznym, na oddziale dziecięcym robi z ciebie innego człowieka. Wracasz stamtąd odmieniony. Oczywiście jeśli masz serce i potrafisz myśleć. Wtedy doceniasz to, co masz.


Właściwie dlaczego zostałeś kierowcą rajdowym?

Tata zabrał mnie kiedyś na rajd organizowany w okolicach mojego miasta, czyli Ustronia. Rajd Wisły. Wokół Ustronia też były odcinki specjalne. Tata chyba nie zdawał sobie sprawy, że mnie tym zarazi. Bo ja się nie znałem i nie znam na samochodach.

O! To swoisty coming out!

Wiem, zabrzmiało dziwnie, ale kiedy słyszę, jak o samochodach opowiada Patryk Mikiciuk [TVN Turbo – przyp. W.Z.], to się wstydzę, że nie wiem nawet 50 proc. tego, o czym on mówi i co pamięta.

On w tym siedzi dwadzieścia godzin na dobę.

No tak, ja z kolei mógłbym opowiadać o tym, jak pracują amortyzatory albo o twardościach sprężyn, których jest kilka rodzajów. Jeśli chodzi o mój pierwszy rajd, to wystartowałem w nim maluchem. Udział kosztował 400 zł. Wypadliśmy na drugim odcinku specjalnym.

Co było po maluchu?

Nieduże kroki, bo nadal nie było pieniędzy. Moi rodzice też ich nie mieli, żeby mnie wesprzeć. Ale mój tata był i jest mechanikiem i pomagał mi przy samochodach. Cinquecento, Seicento, a wypożyczonym Peugeotem 106 wygraliśmy w debiucie. Kilka lat temu kupiliśmy ten samochód i go ciągle odrestaurowujemy. Początki były trudne. Dziś też nie jest łatwo, ale trudności są inne. Jest presja, jest wybieranie, podejmowanie decyzji.

Zawsze dużo mówisz o zaufaniu. Trudno o zaufanie wobec obcych osób, które wchodzą do zespołu?

Zanim przyjmę kogoś do pracy, muszę go trochę poznać. Teraz Dominika, mój menedżer, mnie wyręcza w tych sprawach. Trzon zespołu jest od wielu lat ten sam. To są ludzie, z którymi mam bardzo dobry kontakt i ufam im. Świetnie się nam współpracuje także na rajdach i jest nam ze sobą dobrze, choć podczas rajdu trudno jest znaleźć choćby 15 minut na reset. Wiadomo, że nie jedziemy tam odpoczywać. Trudno sobie to wyobrazić.

fot. André Lavadinho

A jeśli mechanik źle dokręci śrubkę?

To jest bardzo prosty i dosadny przykład. Jeżeli już jadę i nie mam żadnych sygnałów dźwiękowych, że coś mogło zostać niedokręcone, to o tym nie myślę. Ścigamy się na takim poziomie, że różnice po przejechanych 350 km są sekundowe. Mistrzostwo świata trzy lata temu przegrałem o niecałe trzy sekundy. To są detale. Gdybym miał myśleć jeszcze o ewentualnym niedokręconym kole, zdejmować nogę z gazu na każdym zakręcie i tracić kolejne dziesiątki sekund, to nie zmieściłbym się nawet w dziesiątce. Muszę mieć zaufanie. Wydaje mi się, że w każdej dyscyplinie musisz się trochę oszukiwać. Nie każdy stuk oznacza odkręcone koło.

A zaufanie do pilota?

Musi być olbrzymie. W drugą stronę też. Z Maćkiem [Maciej Szczepaniak – pilot, W.Z.] mamy dobre flow. Nie spotykamy się prywatnie, co mi odpowiada, bo dzięki temu możemy od siebie oczekiwać więcej. W samochodzie. Poza nim też, bo dużo jest organizacyjnych spraw, które poruszamy.

On nie może się pomylić, bo Ty wykonujesz jego polecenia.

Tak, to znaczy on mi dyktuje to, co ja wcześniej sam jemu na zapoznaniu trasy podyktowałem. On to musi przekazać odpowiednim tempem, tembrem głosu, z odpowiednią dykcją. On już mnie dobrze zna, więc wie, co do mnie dociera. Pamiętajmy, że każdy się myli. Nikt nie jest nieomylny. Natomiast najgorzej jest, kiedy on się pomyli, a ja też nie wiem. Ale jest tzw. double check, więc tak się staramy przygotować, że jeśli jeden z nas się pomyli, to drugi ratuje. Chociaż jeśli pomyli się pilot, to kierowca jeszcze może to naprawić. Jeśli jest w drugą stronę, to pilot już nic nie zrobi. Na szczęście rzadko się mylimy.

Twój najcięższy wypadek?

Nie miałem jakichś wielkich. Były guzy, wstrząsy mózgu, złamane żebra. Spektakularnie to wyglądało, ale kończyło się łagodnie. To dzięki zabezpieczeniom, klatce w samochodzie. Prywatnie kiedyś miałem więcej wypadków. Młodzieńcza brawura odegrała rolę, nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji, ale to już za mną.

Seryjnie wygrywałeś Rajd Barbórka, zwłaszcza Kryterium Asów na Karowej sobie upodobałeś. Ale nie tylko ty. O co chodzi z tą Barbórką? Wszyscy macie jakieś osobliwe podejście do tego rajdu.

Magiczny rajd. Na Karowej głównie, ale żeby w niej wystartować, trzeba się postarać. Kiedyś tego rajdu nie lubiłem. Na początku wręcz mnie przerażał. Jeden czy dwa razy byłem daleko, bo samochody nie do końca były sprawne, nie miałem opon. Byłem tak zestresowany, że myliłem trasę, mimo że pilot dobrze mi dyktował. W trzecim roku już wygrałem i tak się zaczęło. Zaraziłem się i seryjnie poszło.

Masz za każdym razem takie myśli: jestem tu po to, żeby wam pokazać, że jestem najlepszy?

Wygrywałem tyle razy, bo za każdym razem bardzo poważnie traktowałem ten rajd. Wielu ludzi myśli, że to zabawa, ale to jest rajd. To jest rywalizacja. To nie jest mecz charytatywny w hokeja czy piłkę. To jest rajd, więc chcę wygrać.

Przygotowujesz się profesjonalnie. Jak wyglądają Twoje treningi? Bo przecież nie jeździsz cały czas samochodem?

Treningów w samochodzie jest stosunkowo niewiele. Dużo trenuję w siłowni. Crossfit, stabilizacja, koordynacja. Dużo ćwiczeń na refleks, na pamięć i wszystko na wysokim tętnie. Mam świetnego trenera, który bardzo poważnie i profesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków. Tego zresztą wymagam. Nie mogę się nudzić. Rajdy są takie, że nie zawsze wiadomo, czego się spodziewać. Zmiennych jest mnóstwo, dlatego tak wygląda mój trening.

Kiedyś byłem w miejscu, w którym przebywa Twoja ekipa czekająca, aż zjedziesz z trasy. Pamiętam, że ktoś ciągle dbał o to, byś zjadł jakiegoś batonika albo się czegoś napił.

Ciągle o tym zapominam. Podczas rajdu jest tyle emocji, że o takich sprawach się nie myśli. Zapominam jeść i pić, a płynów trzeba przyjmować na tych gorących rajdach około 8 litrów. Jeść też trzeba. A skoro zapominam, to mam osobę, która jest za to odpowiedzialna. Ma też kontakt z moją dietetyczką Agnieszką, która jest zboczona na punkcie diety. To mi się podoba, bo bardzo radykalnie podchodzi do niektórych rzeczy, a z kolei dużą wagę przykłada do tego, co będzie na mnie indywidualnie dobrze działać.

fot.: Marcin Snopkowski

Na koniec pytanie o napęd. Tylni czy przedni?

W rajdówkach oczywiście mam przedni, ale jeździłem autami z tylnym napędem. Na przykład maluchem. Mam też Wołgę, którą kupiłem, żeby zaręczyć się z Anetą.

Widziałem ją! Masz ją na własność?

Tak, ma tylny napęd, nawet przed kościołem ksiądz dał mi trochę podriftować. Śnieg akurat padał. Każdy napęd ma coś fajnego w sobie.

Kolejny Twój start w mistrzostwach świata to Rajd Polski. Dawno kibice nie oglądali Twojej jazdy w Polsce, a teraz nadarza się świetna okazja – mamy w kraju rundę WRC.

Tak, na Mazurach w ostatni weekend czerwca rozegrana zostanie siódma runda tegorocznych mistrzostw świata. To będzie wielkie święto dla polskiego motosportu, okazja, by oglądać rywalizację na najwyższym poziomie i kibicować Biało-Czerwonym. Z jednej strony czuję presję, a z drugiej wielką radość, że pojadę w polskim klasyku. Nasz Rajd Polski jest drugim najstarszym na świecie, zaraz po Monte Carlo. Lubię go i dobrze wspominam – trzy razy w karierze wygrałem ten rajd. W tym roku przystąpię do walki z jeszcze większym uśmiechem na twarzy i z dumą. Na pewno wzdłuż odcinków będą powiewać biało-czerwone flagi, dlatego jestem przekonany, że wspólnie z fanami rajdów stworzymy piękne widowisko.