Przysłowiowy Kowalski, jak tylko „się zbuduje”, wyjadą od niego koparki, skończy się kurz i zgiełk, wyjdą robotnicy, zapomina błyskawicznie, jaki to on był przez rok, dwa czy trzy lata uciążliwy dla otoczenia i zaczyna machać palcem przeciwko wszystkiemu nowemu, co ma powstać w jego otoczeniu.
Jest niedziela rano. Droga jest pusta, na polach lekka mgła. Słychać, jak dylatacje na betonowej drodze krajowej E7 rytmicznie wystukują rytm. Jadę przez Warmię w stronę Mazur i podziwiam wspaniały krajobraz. Zadbane pola zaorane „sztruksem”, pagórki z migającymi wieżami wiatraków, wiadukty nad drogą, które zdążyły już porosnąć brzozami i sosnami, łącząc las rozcięty przez zbudowaną nie tak dawno drogę szybkiego ruchu. Krajobraz jest zadbany. Piękny…
Gdy parkuję pod biurem, dzwoni telefon.
– Dzień dobry. – Słyszę w słuchawce. – Tu wydział architektury urzędu dzielnicy…
Po krótkiej rozmowie pani inspektor wyjaśnia mi, co powinniśmy skorygować w złożonym do urzędu projekcie.
Wchodzę do biura w niezłym humorze. W kuchni wciskam przycisk ekspresu do kawy. Podwójna dawka kofeiny powoduje, że czuję się w pełni aktywny i gotowy do pracy. Znów dzwoni telefon.
– Dzień dobry, tu starostwo powiatowe… Decyzja o pozwoleniu na budowę do pańskiego wniosku stała się ostateczna. Kiedy pan ją przyjedzie odebrać?
– Bardzo dziękuję za informację – odpowiadam. – Będę mógł przyjechać do państwa dopiero pod koniec tygodnia. Czy byłaby szansa, aby państwo przesłali mi skan decyzji mailem? – pytam.
– Tak, oczywiście – odpowiada Sympatyczna Pani Inspektor. – Dzisiaj pan dostanie ją mailem.
Na twarzy mam uśmiech, a w głowie jedna myśl: dobry dzień! Taki nie zdarza się często. Można? Można, jak widać.
Świat wokół nas zmienia się dynamicznie. Mam wrażenie, że czasem zmiany następują skokowo, często na skutek kryzysów. Jednym z nich była ostatnia pandemia i lockdown. Na skutek tych zdarzeń nagle okazało się, że wiele rzeczy można załatwić elektronicznie, przez stronę internetową czy mailem. Cóż za wspaniały wynalazek i cudowna oszczędność czasu i energii!
W moim zawodzie, który polega na tworzeniu, zawsze zaczynamy od czystej kartki, a tak naprawdę od idei inwestora i kawałka wolnej przestrzeni działki lub terenu. Aby powstał budynek – dom – pewien symbol aktywności twórczej człowieka, potrzebne jest wiele pracy. Analiz, określenia potrzeb inwestora, przemyślenia uwarunkowań terenowych, prawnych, estetycznych, dyskusji, rozmów, czasem sporów.
Coś na pustej kartce zaczyna nabierać formy, zaczyna żyć, rozwijać się i dorastać. Zazwyczaj – i tak powinno być – staje się coraz lepsze, bardziej przemyślane, mądrzejsze. Uwzględniające wiele wątków.
Całą tę żywą formę należy jeszcze ubrać w przepisy, spełnić wymogi zawarte i schowane w dziesiątkach ustaw, rozporządzeń czy miejscowych planów. Tu niestety kończy się sielanka. Czasem jest to udręka biurokratyczna. Z każdym rokiem rośnie liczba, zgód, kwitków, zaświadczeń, uzgodnień, podpisanych umów i papierków, które trzeba mieć, aby uzyskać wymarzone „Pozwolenie na budowę”. Do kanonu warszawskich prac syzyfowych należy między innymi „Decyzja o wyłączeniu z produkcji rolnej”. To nieskomplikowana decyzja, dotycząca gruntów przewidzianych pod zabudowę na terenie miasta stołecznego Warszawy lub zazwyczaj umorzenie postępowania w sprawie decyzji, bo klasa gruntów tego nie wymaga. Jednak trzeba minimum pół roku, aby ją uzyskać.
Świetnym wynikiem może się również pochwalić Stołeczny Wydział Geodezji, któremu podział lub scalenie działek zajmuje minimum 9 miesięcy. Jak to wszystko zestawić z załatwianą w ciągu kilku chwil przez Internet sprawą?
Dysonans poznawczy budzi u mnie również postawa i podejście ludzi.
Zdaję sobie sprawę, że budowa w sąsiedztwie, nowy budynek na nie moim trawniku, na który zwykł sikać mój pies lub widziałem go z okna, to uciążliwa, budząca emocje zainteresowanych kwestia. Rozumiem ludzi, że zmiany ich otoczenia budzą lęk przed nowym. Jednak czy nie przekraczamy granic wolności, robiąc sobie z protestowania sport narodowy? Część protestujących uczyniła sobie z tego biznes, ale przysłowiowy Kowalski, jak tylko „się zbuduje”, wyjadą od niego koparki, skończy się kurz i zgiełk, wyjdą robotnicy, zapomina błyskawicznie, jaki to on był przez rok, dwa czy trzy lata uciążliwy dla otoczenia i zaczyna machać palcem przeciwko wszystkiemu nowemu, co ma powstać w jego otoczeniu. Nawet jeśli nie jest na jego działce, przy działce czy blisko i jest zgodnie z wszystkim przepisami zarówno ogólnokrajowymi, jak i lokalnymi. Nieważne, czy to nowa droga, czy nowy budynek. To narusza mój mir! Nie pozwalam i basta!
Pytam więc, czy tworzenie i budowanie, zmienianie oblicza Polski, co z sukcesem robili nasi rodzice po II wojnie światowej, a nasze pokolenie z GIGANTYCZNYM SUKCESEM przez ostatnie 30 lat, nie jest wartością wyższą? Czy jechałbym tą piękną drogą na Mazury i podziwiał drogi lepsze, niż mają nasi zachodni sąsiedzi, gdyby tak nie było?