MotoZamieniamy pomysły w realne rozwiązania

Zamieniamy pomysły w realne rozwiązania

Z Albertem Gryszczukiem, prezesem Zarządu Innovation AG S.A. i Robinem Szustkowskim, członkiem Rady Nadzorczej Innovation AG S.A., rozmawiała Katarzyna Mazur.

Albert Gryszczuk, prezes Zarządu Innovation AG S.A.

Innovation A.G. powstała z połączenia dwóch pasji: do motoryzacji i niespotykanych, innowacyjnych rozwiązań.

A.G.: eVan, który jest efektem naszej pracy w ramach Innovation A.G., czyli samochód dostawczy, to dość spotykana rzecz. O czymś nietypowym możemy mówić w kontekście technologii, czyli tak naprawdę unikatowego know-how. My nie obracamy się w sferze teorii, planów, marzeń. Zamieniamy pomysły w realne rozwiązania. Choćby takie, jak polski elektryczny samochód dostawczy.

Jak się przekuwa te plany w rzeczywistość? Bo na pewno nie kosztuje to mało.

A.G.: To faktycznie droga zabawa. Ale my wiemy, co robimy. Innovation A.G. ma duże doświadczenie, które wzięło się z pasji. Bez tego moglibyśmy wydać dużo więcej pieniędzy, a i tak nie byłoby takiego rezultatu.

Panie Albercie, był Pan pierwszym Polakiem, który na całkowicie przez siebie skonstruowanym samochodzie wziął udział w rajdzie Paryż–Dakar.

A.G.: To było moje marzenie i czyste wariactwo. Bez budżetu, bez planu, bez sponsorów, ale z pasją i wsparciem przyjaciół udało mi się je spełnić w 2007 r. To wielka przygoda. Takie wydarzenia hartują, ale też dzięki tamtemu rajdowi poznałem Robina. Mój pilot uczył go jeździć.
To był też historyczny moment, dlatego że to był ostatni afrykański Dakar. Dwa razy zapisałem się w jego historii. Raz, bo jechałem samochodem własnej konstrukcji, a dwa, że później żaden Polak nie ukończył afrykańskiego Dakaru, bo go nie było. (śmiech)

Robin Szustkowski, członek Rady Nadzorczej Innovation AG S.A.

Czyli można powiedzieć, że początek firmie, w takim kształcie, jaki ona ma dziś, dał rajd Paryż–Dakar?

R.Sz.: W pewnym stopniu tak. Na początku była ekokonwersja, czyli zamiana samochodu spalinowego, był to Land Rover Defender, na samochód elektryczny. Mieliśmy pomysł, pozyskaliśmy inwestora i ruszyliśmy. Potem życie napisało swoją historię.

Jedni wkładają gaz do swoich samochodów, a Panowie postanowili napęd elektryczny. Dlaczego?

A.G.: Ponieważ mamy problem związany z globalnym ociepleniem, z nadmierną emisją gazów cieplarnianych. Pojazdy elektryczne mogą uratować świat. Oszczędzają w całym cyklu życia w transporcie prawie 80 proc. energii, którą dzisiaj bezpowrotnie tracimy, dlatego że jeździmy na węglowodory. To nie jest tylko pasja, to jest twardy biznes. Dzisiaj jesteśmy na polskim, ale też światowym rynku liderem w tym obszarze. eVan może przejechać 400 km na jednym ładowaniu. Ładowność samochodu to ponad tysiąc kilogramów. Śmiało mogę powiedzieć, że wyprzedziliśmy Izerę, rządowy państwowy projekt, na który wyłożono dotychczas 500 mln zł. My zrobiliśmy to znacznie taniej.

Dlaczego ponieśli Panowie tak małe w porównaniu z innego tego typu przedsięwzięciami koszty?

R.Sz.: Prześledziliśmy, jak wyglądał ten sam proces u liderów rynku, np. w Tesli. Ile potrzebowali pieniędzy, żeby doprowadzić swoje produkty do tego etapu, na którym my jesteśmy. Z analizy wyszło, że jesteśmy jakieś 4-5 razy tańsi. To w dużej mierze wynika z tej pasji, o której mówiliśmy wcześniej i z zaangażowania. Wszyscy, którzy pracują przy budowie eVana, są temu projektowi w pełni oddani.

A.G.: Jest jeszcze jeden powód, dla którego wydaliśmy tak mało pieniędzy – po prostu ich nie mieliśmy. (śmiech) To, co także istotne, w Polsce nie ma w ogóle kultury tworzenia technologii. To jest dla mnie niepojęte, żeby tak duży kraj nie potrafił wytworzyć technologii – przejść od koncepcji, idei do proof of concept, a następnie do modeli produkcyjnych i samej produkcji. To jest wielka bolączka. Jesteśmy świetnym przykładem, że to można zmienić. Da się przejść od teorii, nadziei, do działania.

R.Sz.: W naszym otoczeniu biznesowym brakuje odwagi do tego, żeby podjąć duże przedsięwzięcie. Łatwiej jest wziąć zagranicznego producenta, niech on postawi montownie, niech stworzy miejsca pracy, niż samemu je stworzyć. Tylko to jest myślenie na góra 2-3 lata do przodu. Ja myślę o dłuższej perspektywie. Jeżeli nie będziemy budowali zaplecza technologicznego, nie będziemy robili naszej Doliny Krzemowej, nie będziemy wnosili wartości dodanej do całego łańcucha, to zawsze będziemy mało znaczącym graczem, który ma tanią siłę roboczą. A nie o to chodzi.

A.G.: Zresztą w Polsce nie ma już taniej siły roboczej. Przestajemy być pod tym względem atrakcyjni dla dużych graczy z Europy i ze świata. Na tym etapie powinna powstać polska fabryka eVana.

Jest na to szansa?

A.G.: Cóż, wchodzimy w bardzo delikatną przestrzeń, jaką jest przestrzeń polityczna. Mieliśmy ostatnio zmianę władzy. Poprzednia marzyła o milionie polskich aut elektrycznych do 2025 r. To za rok, czyli nie uda się. Elektromobilność to wielka szansa dla polskiej gospodarki. Decydenci powinni doceniać projekty, które pozwolą w tym obszarze zbudować polskie know-how.

R.Sz.: Co nam to da, że będziemy w Polsce produkować zagraniczny samochód zaprojektowany przez centralę w Niemczech, we Francji, w Chinach czy w Japonii? Mamy swoich świetnych projektantów, mamy myśl technologiczną, mamy materiały. Dziś to my decydujemy, jakie części znajdą się w eVanie. To my, projektując go od podstaw, decydujemy, jakie będą poszczególne elementy, które wpłyną na całość. Jeżeli zobaczymy, że polska gospodarka dojrzała do tego, żeby wstawić kolejny rodzimy komponent i zwiększyć tzw. local content w projekcie, to go wykorzystamy. Chcemy, żeby Polska się rozwijała, dzięki temu będziemy mogli dać pracę kolejnym osobom, kolejnym fabrykom i kolejnym dostawcom. Można to zrobić, trzeba się tylko odważyć. Nie mamy ambicji, żeby to zrobić sami. Ale chcemy, żeby ten samochód był produkowany w Polsce, żeby technologia została tutaj, żeby tu się rozwijała. W tym procesie może brać udział wiele podmiotów.

A.G.: Musi pojawić się pierwszy odważny, który uwierzy w polską gospodarkę w długim horyzoncie i powie: dobra, wesprzemy ten projekt, bo ma wielki potencjał.

Który z Panów jest odważniejszy?

(śmiech)
R.Sz.: Mamy odmienne kompetencje, ale świetnie się rozumiemy.

A.G.: Również charaktery mamy inne.

R.Sz.: Ale zawsze patrzymy w jednym kierunku i zawsze się dogadujemy. To jest kluczowe. Albert jest wizjonerem. Samochody to są jego pomysły, jego pasja. Ja też je uwielbiam, ale można powiedzieć, że u nas w organizacji jestem księgowym. U mnie musi się zgadzać bilans.

Zdarzyło się, że wizja wzięła górę nad kalkulacją?

R.Sz.: Właściwie to cały czas się tak zdarza. (śmiech)

A.G.: Robin ma niezwykłe kompetencje i ogromne doświadczenie. Zaczynał bardzo młodo, wspierając biznes ojca, ale chciał „iść na swoje”. Chciał sobie udowodnić, że potrafi działać w warunkach mniej cieplarnianych niż biznes rodzinny. Połączył siły ze mną. Sukces Innovation A.G. to jest sukces Robina, mój i całego zespołu. Zespołowe działanie to recepta na sukces dla polskiej technologii.

R.Sz.: Mam swoje ambicje. Może jestem staromodny, może zabrzmi to szowinistycznie, ale mam poczucie męskiej ambicji, chcę osiągnąć coś sam, na własną rękę. Dlatego zrezygnowałem z biznesu rodzinnego, z cieplarnianych warunków. Albert zaproponował mi współpracę, miałem być chwilę, zobaczyć, jak to działa, a zostałem na długo. Tu jest moje miejsce. Nikt nie może już powiedzieć, że w czymś mi tata pomógł. To, co robimy z Albertem, robimy sami, od zera. To daje dużą satysfakcję.