Z Sebastianem Stankiewiczem, aktorem, rozmawia Katarzyna Mazur.
Przygotowując się do naszej rozmowy, przypomniałam sobie kilka filmów z Twoim udziałem. W filmie „Erotica 2022” jest scena, która mnie poruszyła i zainspirowała do zadania pierwszego pytania. Kiedy Ty, Sebastian, kogoś ostatnio dotknąłeś z czułością?
Myślę, że najpierw powinniśmy nauczyć się siebie dotykać z czułością. Jeśli będziemy czuli dla siebie, to będziemy też czuli dla innych. Zawodowo staram się być perfekcjonistą, jestem głodny nowych ról, skoncentrowany. W życiu prywatnym daję sobie przestrzeń na czułość, bliskość. W przestrzeni publicznej jest teraz tak dużo hejtu, złych słów. Trzeba mieć gdzie przed tym uciec. Czułość to bardzo dobre schronienie.
Ucieszyłem się, kiedy dostałem od Ani Kazejak propozycję zagrania w filmie „Erotica 2022”. Moja postać to czuły narrator, który pojawia się w fantazjach głównej bohaterki. Rozbawiło mnie to, że właśnie ja miałem być czyjąś fantazją. Praca na planie była fantastyczna, choć jedną scenę wspominam jako wyjątkowo trudną.
Którą?
Scenę zbliżenia. Technicznie była bardzo wymagająca. To była scena na tak zwanym long takes, czyli jednym, długim ujęciu. W trakcie musieliśmy się z filmowym mężem głównej bohaterki wymieniać, ponieważ w jej wizji miała zamiennie zbliżenie z nim, w którym się niekomfortowo czuła, i ze mną jako fantazją, w której
było jej dobrze. Wrócę do tego, że obsadzenie mnie w takim kontekście mocno mnie zaskoczyło, ale Ania stwierdziła, że od początku to właśnie mnie w tym miejscu widziała. Że moja wrażliwość, a nawet fizyczność jej do tej roli pasowały.
Dlaczego w swojej głowie podałeś w wątpliwość to, że możesz być dla kogoś fantazją erotyczną?
Jak u większość ludzi moje postrzeganie świata jest zbudowane z pewnych schematów. Trochę inaczej sobie zawsze wyobrażałem prawdziwego mężczyznę niż siebie. (śmiech) Śmialiśmy się na planie, że dzięki tej roli będę równie pożądany jak Michele Morrone
z „365 dni”. Taki żarcik. Ale wracając do schematów – nawet kiedy szedłem na spotkanie z tobą, z jednej strony bardzo się cieszyłem, a z drugiej zastanawiałem, co ze mnie za gentleman. No bo co współcześnie znaczy gentleman? Jak trzeba wyglądać, żeby się wpisywać w definicję? Kim są prawdziwi mężczyźni? Gdy zadałaś mi pytanie o czuły dotyk, pomyślałem, że prawdziwi mężczyźni są czuli. Poprzez czułość, dotyk, bliskość, mogą dać jakże istotne w relacji poczucie bezpieczeństwa. Dzięki czułości łamiemy wszelkie lody. Niby wiem, że podczas intymnego, fizycznego zbliżenia, to właśnie czułość jest najważniejsza, ale schematy podsuwają mi trochę inne rozwiązania.
Uprawiasz zawód, który jest oceniany nie tylko przez pryzmat tego, co Ty zawodowo robisz, ale często w kontekście tego, jak wyglądasz, gdzie bywasz, w co się ubierasz. Jak sobie z tym radzisz?
Przede wszystkim unikam publicznego poruszania kwestii związanych z moim prywatnym życiem. Kiedyś zdecydowanie chętniej udzielałem wywiadów, dziś robię to sporadycznie. Chciałbym, żeby moje role stanowiły o mnie. Mnie nie interesuje życie Roberta De Niro, tylko jak on gra. Chciałbym, żeby w moim przypadku było tak samo, żeby widz skupiał się na mojej pracy, nie na moim życiu prywatnym. A jeśli chodzi o krytyczne uwagi, nie ukrywam, że mam miękkie podbrzusze. Jeśli ktoś krytykuje z sensem, kiedy wskazuje, co zrobiłem nie tak, co mógłbym poprawić, przyjmuję to ze spokojem. To mi się pozwala rozwijać. Ale kiedy ktoś jest krytyczny, anonimowo mnie obraża, skupia się na kwestiach mało merytorycznych, wtedy to boli, złości i frustruje.
Kiedyś jeden z krytyków po spektaklu, w którym zagrałem, napisał coś mniej więcej w tym stylu, że „znowu Stankiewicz z tą swoją łysiną…”. Oczywiście, mógłbym jechać do Turcji i zrobić sobie przeszczep włosów, ale nie pojechałem i jest, jak jest. Czy to jest temat do rozważań przez krytyka?
Twoja fizjonomia przeszkadza czy pomaga Ci w pracy?
Na pewne rzeczy związane z moją fizjonomią nie mam wpływu. Oczywiście, gdybym miał do roli, na której by mi zależało, zdecydowanie zeszczupleć czy wręcz odwrotnie, jeszcze przytyć, to bym to zrobił. Spójrz na Philipa Seymoura Hoffmana – to jeden z moich ulubionych aktorów – był bardzo charakterystyczny, a grał niesamowicie różnorodne role. W tym zawodzie warto cały czas zaskakiwać siebie. Nie mierzyć się z samym sobą, nie ścigać z kolegami aktorami, tylko właśnie się zaskakiwać. Uwielbiam patrzeć na kolegów, którzy w jakiejś roli jawią mi się zupełnie inaczej niż we wcześniejszych, robią coś zupełnie wbrew swoim tzw. warunkom. To jest niesamowite, fascynujące.
Mówisz, że nie opowiadasz w mediach o swojej prywatności. Nie masz poczucia, że skazujesz się tym samym na niebyt?
Mam kolegów, którzy w ogóle nie mają żadnych kont w mediach społecznościowych i żyją, i jest im z tym dobrze. Ja mam konto na Instagramie, ale komunikuję na nim czasami o rzeczach, które robię zawodowo, zapraszam do teatru, do kina. Chciałbym, żeby jakaś sfera mojego życia była tylko moja i moich bliskich.
A wracając do krytyki i krytykanctwa jeszcze na chwilę, wiesz, czasami robi się dużą rolę, poświęca się jej mnóstwo czasu, psychofizycznie się angażuje. Na koniec przychodzi ogromne zmęczenie, a co za tym idzie, nadwrażliwość. W tym samym czasie, kiedy ty po tej roli borykasz się ze sobą, ktoś na przykład na jej temat pisze: „No nie pykło”. Takie podsumowanie twojej ciężkiej pracy. (śmiech) Jednak mamy taki świat, że ludzie mają do tego prawo, żeby mówić, co im się podoba o wszystkich i o wszystkim.
Gdzie dziś jesteś zawodowo?
Przede wszystkim zacząłem dawać sobie prawo wyboru. Nie chcę grać rzeczy, które już zagrałem, które już znam. Chcę szukać nowego siebie w kolejnych rolach. Oczywiście kwestią otwartą pozostaje, czy takie role do mnie przyjdą. (śmiech). Czasami może trzeba zrobić krok do tyłu, żeby potem zrobić dwa kroki do przodu.
Grasz sporo w komediach, w kabarecie – nie masz poczucia, że w odbiorze polskich widzów to gatunek uważany za niższą kategorię? Lubisz komedie, komediodramat?
Zdecydowanie komediodramat. Zrobiłem z Michałem Toczkiem dwa krótkie metraże, które bardzo dobrze sobie radzą festiwalowo na całym świecie. Jeden to „Martwe małżeństwo”, a drugi „Być kimś”. To są his-torie tragikomiczne o zwykłych ludziach. Możemy się i trochę pośmiać, i na chwilę się zatrzymać i zastanowić, a czasami uronić łzę. Jednak bardzo dużo czasu spędziłem też na planach komedii i w kabarecie. Faktycznie, te gatunki traktujemy w Polsce trochę po macoszemu, a szkoda, bo bardzo trudno zrobić dobrą komedię, napisać dobry dialog komediowy, wymyślić fajnych bohaterów. Albo kogoś bawisz, albo nie.
To jest fantastyczne, kiedy widownia śmieje się w tych momentach, w których chciałeś, żeby się śmiała. Zaskakuje, kiedy śmieje się w zupełnie innych, niż założyłeś. (śmiech) Zresztą mój zachwyt reakcją widzów dotyczy też dramatu. Kiedy grasz dramatyczne rzeczy, na widowni tworzy się swego rodzaju bańka, wszyscy siedzą w ciszy, jakby nagle przestali oddychać.
To niebywałe uczucie, móc tego doświadczyć.
Grasz w teatrze, w kinie, serialach, występujesz w kabarecie. Lubisz którąś z tych formuł bardziej, czy cały czas poszukujesz i jeszcze nas czymś zaskoczysz?
Nie mam swojej ulubionej formuły. Chciałbym siebie wciąż zaskakiwać, zaskakiwać widzów kolejnymi rolami. Oczywiście zawsze można osiąść w czymś i grać np. przez lata w jednym serialu, tak dla bezpieczeństwa. Wiem, bo sam miałem czas, kiedy przez cztery czy sześć lat grałem w „Barwach szczęścia”. Mimo że bardzo cenię stworzoną tam postać, miałem wokół fantastycznych ludzi, w pewnym momencie stwierdziłem, że muszę odejść. Chciałem, wciąż, chcę szukać nowych form wyrazu. Ostatnio w ramach poszerzania umiejętności postanowiłem zapisać się do szkoły improwizacji, żeby się wewnętrznie rozhulać, bo czuję, że doszedłem w tej materii do ściany.
Co Cię napędza w pracy? Co jest dla Ciebie nagrodą za wysiłek?
Docenienie środowiska, uznanie w oczach widzów, ale przede wszystkim to, że stwarzam swoim graniem nowe byty. Jak zrobiłem „Pana T”., czy „Człowieka z magicznym pudełkiem”, czy teraz te krótkie metraże i patrzyłem na granych przez siebie bohaterów, to widziałem ludzi, którym dałem jakąś cząstkę siebie, oni żyją zupełnie swoim, odrębnym życiem, tworzą swoje historie, piszą swoje scenariusze na życie.
Patrzę na nich i widzę, że niby to jestem ja – mają moje włosy, twarz, sylwetkę, ale jednak to nie jestem ja. To jest fascynujące. Chciałbym tworzyć postacie jak najbardziej odległe od siebie, prawdziwe. W aktorstwie pociąga mnie kreacja.
À propos kreowania postaci – jesteś świeżo po wykreowaniu pewnej postaci w nowej wersji „Pana Kleksa”. To była frajda, wejście w tę historię? Mierzycie się z historią…
Niesamowite, że już 5 stycznia będzie mieć miejsce premiera zupełnie nowej bajki, czyli Akademii Pana Kleksa. Udział w tym projekcie to była niesamowita przygoda. Tematy poruszone przez Brzechwę są wciąż aktualne. 40 lat czekaliśmy na „Zupełnie nową bajkę” i chcemy Wam ją razem z twórcami, z Maćkiem Kawulskim na czele, opowiedzieć. Maciek był jak dziecko podczas kręcenia tego filmu, co było dla mnie niesamowite, bo uwielbiam, jak reżyserzy zapraszają mnie do swoich światów, są kreatywni i pełni energii. Na planie Akademii Pana Kleksa wszystko się spinało, wszystko było jak trzeba. Już niebawem zobaczycie coś, w czym jest bardzo dużo o wyobraźni i o empatii, której na co dzień potrzebujemy i o której często zapominamy. Dzięki temu, że mamy wyobraźnię, możemy czuć się wolni. I o tym jest ten film.