On ją sobie wyśnił, ona marzyła o szczęśliwej rodzinie. Agata i Piotr Rubikowie na przekór całemu światu tworzą udane małżeństwo, a o tym, jak sobie radzą z codziennością i w jaki sposób rozwiązują problemy, opowiedzieli Katarzynie Mazur.
Co prawda, czas najbardziej restrykcyjnych obostrzeń wynikających z pandemii już za nami, wciąż jednak żywo w pamięci mamy ten okres, kiedy nie można było wychodzić z domu, wyjeżdżać, grać koncertów. Jak zmieniło to Państwa codzienność?
Piotr Rubik: Jesteśmy rodziną, która trzyma się mocno razem, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, więc dla nas zmieniło się tyle, że nie mogliśmy wyjeżdżać, a ja nie mogłem grać koncertów.
Agata Rubik: Byliśmy cały czas ze sobą, tak jak zawsze, tylko w trochę innych okolicznościach przyrody. P.R.: Tak sobie teraz myślę, że o ile w naszym życiu rodzinnym wiele się nie zmieniło, to na gruncie zawodowym wynieśliśmy z tego czasu wiele ciekawych przemyśleń.
A.R.: W kwestii sposobu spędzania czasu z rodziną też pojawiły się nowości. Inaczej spędza się czas na wyjazdach, a inaczej stacjonarnie. Ze względu na to, że podróże są naszą największą pasją i przyjemnością, to wcześniej żyliśmy od wyjazdu do wyjazdu. Od czasu pandemii doceniliśmy możliwości, jakie daje nam nasz dom: częściej bywaliśmy na placu zabaw, który mamy przed domem od 10 lat, ale nigdy nikt specjalnie z niego nie korzystał, częściej spędzaliśmy czas w ogrodzie, obejrzeliśmy mnóstwo filmów, zaczęliśmy grać w gry planszowe. I zaczęliśmy razem tańczyć!
A jak w tej pandemicznej rzeczywistości online odnalazły się Państwa córki?
A.R.: Dziewczynki bardzo lubią swoją szkołę, nauczanie zdalne nie cieszyło ich na żadnym etapie. Było im smutno, że nie mogą się widywać z koleżankami, a nauka nie przynosiła spodziewanych efektów.
P.R.: Dla dzieci ten model nauczania był bardzo stresujący i frustrujący. Całe szczęście, że to się już skończyło. Choćby nie wiem jak dobre warunki techniczne zapewnić dzieciom, to one się bardzo męczyły siedzeniem tyle godzin przed komputerem. Nigdy też kontakt online nie zastąpi relacji budowanej w rzeczywistości.
Czy na początku znajomości rozmawiali Państwo na temat tego, jak każde z Was wyobraża sobie rodzinę? Mieliście spójną wizję, jak chcecie budować związek i wspólną przyszłość?
P.R.: Nie mieliśmy takich taktycznych rozmów. Jesteśmy bardzo kompatybilni, nadajemy na tych samych falach, w związku z tym wszystko wyszło naturalnie. Dzięki temu wiedziałem, że to jest to! Od początku czuliśmy, że wszystko się między nami zgadza.
A.R.: To prawda. Nie roztaczaliśmy przed sobą żadnych wizji, nie rozmawialiśmy o tym, kto czego oczekuje, czego by chciał. Wszystko działo się i dzieje bardzo płynnie.
Mówi Pan w wywiadach, że żonę sobie wyśnił…
A.R.: A co ma mówić?
P.R.: Patrząc na to, jaką mam żonę, tylko coś takiego mogę powiedzieć.
A.R.: Spróbowałby powiedzieć coś innego, to dostałby po głowie. A że zdaje sobie z tego sprawę, to mówi tylko dobre rzeczy.
Pani, jak na dzisiejszą rzeczywistość, mamą została młodo…
A.R.: To fakt, że w dzisiejszych czasach kobiety często decydują się na troszkę późniejsze macierzyństwo. Choć decyzja to akurat w moim przypadku nie jest do końca właściwe słowo. Liczyłam się z tym, że mogę zajść w ciążę, ale nie planowałam jej z kalendarzem w ręku. Wzięliśmy ślub, a potem, naturalną koleją rzeczy pojawiły się dzieci. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że to się wydarzyło tak wcześnie.
Tak wczesne macierzyństwo miało wpływ na Pani decyzje zawodowe?
A.R.: Zaszłam w ciążę jeszcze na studiach, miałam więc bardzo dużą motywację, żeby je jak najszybciej skończyć i się obronić. Jestem osobą, która w trudnych sytuacjach szybko się mobilizuje. Lubię ułatwiać sobie życie. Dużo gorzej bym się czuła, gdybym coś przełożyła, odwołała, zawiesiła. Jeśli mam coś do zrobienia, to wolę to szybko skończyć i mieć z głowy. Dlatego obroniłam się pierwsza na roku. Miałam w międzyczasie jakieś pomysły zawodowe, ale nie powychodziły z różnych względów, niekoniecznie wynikających z macierzyństwa czy wręcz wczesnego macierzyństwa. Mamy z Piotrem swoje priorytety w życiu, a że nie było takiej potrzeby, żebym pracowała, skupiłam całą uwagę na rodzinie. Podsumowując, dzieci nie pokrzyżowały mi żadnych planów czy marzeń zawodowych.
Mówi Pani o priorytetach w życiu. Jakie one są?
A.R.: Myślę, że mamy z Piotrem bardzo podobne priorytety. Rodzina jest dla nas najważniejsza. Jesteśmy wdzięczni za to, że mamy siebie, że możemy ze sobą spędzać tyle czasu, że mamy wspaniałe, zdrowe dzieci, że wszystko się nam układa tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Widzimy, co się dzieje wokół nas, jak wielu ludzi jest pogubionych, jak nie potrafią docenić radości płynącej z bliskości. Nie chciałabym być w ich skórze. Dla nas najważniejsza jest miłość, rodzina, spokój w relacjach.
Mówicie o tym, że spędzacie ze sobą mnóstwo czasu. Jak to możliwe przy pracy, jaką wykonuje pan Piotr? Jak udaje się Państwu godzić dużą mobilność wynikającą np. z koncertowania z częstym byciem ze sobą?
P.R.: To stereotyp. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak naprawdę wygląda życie artysty muzyka.
A.R.: Nie generalizujmy, skupmy się na tym, jak wygląda twoje życie, Piotr, jako muzyka.
P.R.: Ok, ja akurat gram bardzo duże koncerty, ale to nie są wyjazdy na wiele dni. Rzadko się zdarza, żeby były to dłuższe trasy dzień po dniu. Tak duże imprezy wymagają szczególnej organizacji, dlatego nie zdarzają się zbyt często. Zatem bardzo dużo czasu spędzam w domu. To tu głównie pracuję.
Skoro wspomniał Pan o stereotypach. Według nich artysta to człowiek mocno skoncentrowany na sobie, nadwrażliwiec ze zmiennymi nastrojami, z którym trudno żyć.
P.R.: To stereotypy, ale prawdziwe. Czy trudno ze mną żyć? Na tym polega nasze szczęście, że dobraliśmy się tak, że możemy ze sobą żyć i to dobrze.
A.R.: Piotr bez wątpienia jest bardzo wrażliwy i skupiony na sobie, ale wie, co jest w życiu najważniejsze. Stara się dla nas.
P.R.: Bardzo dbam o to, żeby być dobrym dla swojej rodziny. Koncentruję się na sobie, jeśli chodzi o sprawy zawodowe, ale kiedy jestem w domu, to absolutnym priorytetem są dla mnie moje dziewczyny.
Kiedy się na Państwa patrzy, można odnieść wrażenie, że dobrze się ze sobą bawicie.
P.R.: Bardzo dobrze się ze sobą bawimy. Rozumiemy się bez słów, rozumiemy swoje żarty. Często ludzie, słysząc nasze rozmowy, nie wychwytują niuansów, myślą, że coś między nami jest nie tak. A to jest nasz kod językowy, nasz sposób na komunikację. Chcę, żeby moje rozmowy z żoną były o czymś, były fajne, inteligentne, coś wnosiły. Nie chcę rozmawiać z Agatą tylko o sprawach codziennych, obowiązkach. To, co mamy sobie do powiedzenia, pogłębia naszą relację.
A.R.: Ważne jest też to, że jeśli którekolwiek z nas przekroczy granicę, to drugie mu o tym powie. Żadne z nas nie podkula ogona i nie zamyka się ze swoim żalem. U nas nie ma niedomówień.
P.R.: To bardzo ważne, żeby mówić o tym, co nam się nie podoba. Duszenie w sobie frustracji to według mnie błąd. Kumulowane złe emocje wybuchają z czasem ze zdwojoną siłą. Jeśli mówimy o swoim niezadowoleniu na bieżąco, jest szansa na szybkie wyczyszczenie atmosfery. Warto rozmawiać. Nie ma po co nakręcać się negatywnie.
Żyją Państwo od lat pod ciągłym obstrzałem mediów. Czas pomaga w przyzwyczajeniu się do komentarzy, uwag, nieustannego zainteresowania ze strony obcych ludzi?
A.R.: Mnie nigdy specjalnie to nie dotykało.
P.R.: Niestety w szkołach, także artystycznych, nikt nie uczy umiejętności poruszania się po show-biznesie, wszystkiego trzeba doświadczyć samemu i przez praktykę osiągnąć jakiś tam poziom „wyszkolenia”. Przez tyle lat bycia razem i pracy w tej branży nauczyliśmy się, jak postępować w określonych przypadkach. Są pewne reguły, wiele rzeczy się powtarza, ludzie są, jacy są. Dziś bardzo szybko potrafimy poradzić sobie z hejterami czy wynajętymi trollami.
A.R.: Wiemy też już mniej więcej, które nasze wypowiedzi, zachowania zostaną podchwycone i skomentowane. Zawsze należy założyć, że prędzej od pochwał pojawi się krytyka. Negatywna interpretacja wzbudza większe emocje. Nas to już jednak zbytnio nie rusza, ponieważ jesteśmy pewnymi siebie i szczęśliwymi ludźmi. Poza tym wszystkim życzymy dobrze. Jeśli człowiek wie, na czym stoi, jaki jest, to nie za bardzo opinia drugiej osoby, zwłaszcza nieznajomej, może go dotknąć.
P.R.: Jedną z najważniejszych rzeczy, której się nauczyłem, jest to, że nie ma kompletnie znaczenia, co myślą i mówią o tobie inni ludzie. Szkoda, że nie wiedziałem tego już jako dziecko, bo zaoszczędziłoby mi to wielu przykrości. Dla innych, obcych ludzi ty nie masz znaczenia, więc powinno być ci totalnie obojętne, co oni o tobie myślą i mówią. Kiedy chodziłem do szkoły muzycznej, strasznie się wszystkim przejmowałem, zupełnie niepotrzebnie. Niestety, w przestrzeni medialnej pojawia się wiele kłamstw. Wypowiedzi są wyjmowane z kontekstu i przeinaczane. To nagminne. Staramy się przez to bardzo uważać na słowa. Coraz mniej udzielam wywiadów, ponieważ przy tej okazji powstają bardzo dziwne twory, których nie chce mi się później kontrolować i dementować. Niektóre są co prawda śmieszne i na nie nie reaguję, ale czasami muszę zająć stanowisko, bo dotykają bliskich mi osób.
A.R.: Te informacje są tak preparowane, żeby wzbudzać określone reakcje, negatywne emocje.
P.R.: Media zarabiają w internecie na emocjach, głównie negatywnych. Im więcej ich stworzą, tym mają więcej kliknięć, co przekłada się na korzyści finansowe. Na szczęście mamy swoje media społecznościowe, swoje kanały komunikacji, które są źródłem jedynych prawdziwych informacji o nas. Nawet jeśli ktoś wykorzysta jakiś fragment naszych słów z postów w sposób dla nas niefajny, jest tam możliwość weryfikacji, jest punkt odniesienia.
A.R.: Ludzie uwielbiają oceniać. Jeśli da im się temat do oceny, angażują się w sposób niewspółmierny do tematu. Taka natura komentatorów. My w naszych mediach społecznościowych dzielimy się z odbiorcami tym, co w naszym życiu dobre, radosne, fajne. Chcemy pokazywać dobrą stronę życia, nie mamy potrzeby epatowania komentarzami frustrujących tematów. Wiemy, że wokół dzieje się dużo złych rzeczy, mamy na ich temat swoje zdanie, dotykają nas i je przeżywamy, ale wybraliśmy drogę dobrego i radosnego komunikowania się ze światem.
A jak rozmawiacie z dziećmi o komentarzach na temat Państwa rodziny, które mogą napotkać w internecie?
A.R.: Nasze córki współodczuwają nasze emocje. Widzą, co się z nami dzieje, słyszą, o czym rozmawiamy. Jeśli coś nas dotyka, są tego świadome. Dorastają w takich, a nie innych warunkach. Dla dziecka zawsze jest przykre usłyszeć coś niemiłego na temat swojej rodziny. Dziewczynki nie są przyzwyczajone do obmawiania innych, ponieważ w naszym domu nie komentuje się cudzego życia, nie ocenia. Dlatego zawsze jest im przykro, jeżeli ktokolwiek pozwala sobie na to w stosunku do nas.
P.R.: Kiedy czujemy, że jest taka potrzeba, albo kiedy dziewczynki przyjdą do nas z konkretnym tematem, reagujemy natychmiast. Rozmawiamy, tłumaczymy. W końcu nauczą się lekceważyć rzeczy nieistotne.
Pozostając przy wątku mediów i wystawiania się pod ostrzał opinii, co Państwem kierowało, że zdecydowaliście się na udział w programie Power couple i co z niego wynieśliście?
P.R.: Kierowała nami przede wszystkim ciekawość, jak to jest w takim programie. Była też w nas chęć przygody, wyrwania się z domu na czas lockdownu. Dzięki programowi na kilka tygodni mogliśmy odseparować się od wszystkiego, co się z ówczesną sytuacją wiązało. Poznaliśmy ciekawych ludzi, przeżyliśmy fajną przygodę. Nie zapominajmy też o korzyściach zawodowych, medialnych i finansowych. Poza tym był to okres, kiedy mieliśmy dużo czasu. Ze względu na to, że nie grałem koncertów, nie miałem zobowiązań, które wiążą się z ich organizacją, mieliśmy przestrzeń na działania, które w normalnych okolicznościach nie byłyby możliwe.
A.R.: Był czas, więc czemu nie. Wszystko wskazywało na to, że powinniśmy wziąć udział. Z perspektywy czasu nie żałujemy, choć to specyficzny rodzaj rozrywki.
Przekroczyli Państwo w programie jakieś swoje bariery, lęki?
A.R.: Zadania polegały na tym, żeby sprawdzać swoje umiejętności, mierzyć się z ewentualnymi lękami. Dla mnie nie było tam wyzwania nie do pokonania.
P.R.: Myślałem, że będzie gorzej. Pod koniec byliśmy po prostu zmęczeni.
A.R.: Odpadliśmy w idealnym dla nas momencie. Byliśmy już bardzo zmęczeni. Odchodząc, nie mieliśmy żalu, że coś nas ominie, coś stracimy. Dostaliśmy wszystko, czego oczekiwaliśmy od tego programu.
Wspomniał Pan o korzyściach finansowych, wynikających z udziału w programie. Gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają, artyści ich nie powinni zarabiać, bo tylko biedny i nieszczęśliwy tworzy wielkie dzieła – to takie stereotypy, które często nie pozwalają swobodnie mówić o tym, że sztukę tworzy się także po to, żeby z niej żyć, a nie tylko dla niej żyć.
A.R.: Ludzi często drażni, jak inni zarabiają.
P.R.: A co ciekawe w tym wszystkim, sami chodzą do pracy i dostają za nią wynagrodzenie.
A.R.: Tylko myślenie jest takie, że ci, którzy zarabiają niewiele, pracują dużo i ciężko, a ci, którzy zarabiają więcej, bez wątpienia otrzymują swoje wynagrodzenie niesprawiedliwie.
P.R.: Mało kto, oceniając zasobność mojego portfela, ma rzeczywiście świadomość tego, jaki wysiłek doprowadził mnie do miejsca, w którym dziś jestem.
A.R.: Taka już ludzka natura, że wolimy sobie czasem ponarzekać i czuć się skrzywdzonymi, niż docenić wysiłki i sukces innych.
P.R.: Myślę, że gdyby ktokolwiek miał okazję zamienić się ze mną na jeden dzień mojej pracy, to mógłby się bardzo zdziwić.
Często dzieci z artystycznych rodzin idą śladami swoich rodziców, ale równie często owi rodzice mówią o tym, jak bardzo chcieli swoje dzieci przed tą ścieżką ochronić. Jak jest u Państwa?
A.R.: Nie mamy żadnych planów wobec naszych córek poza tym, że chcielibyśmy, żeby były bardzo szczęśliwe. Jeżeli będziemy mogli im pomóc, zrobimy to. Chcielibyśmy, żeby było im jak najlepiej.
P.R.: Zobaczymy, co będą chciały robić. Przejawiają różne zainteresowania, również i artystyczne, natomiast każdy musi odnaleźć swoją drogę. Nie ma sensu robić czegokolwiek na siłę. Trzeba dać dziecku możliwości, pokazać różne opcje, ale wybór należy do niego.
A.R.: Nasze dzieci mają stworzone dobre warunki do nauki. Ich edukacja jest dla nas priorytetem, inwestujemy w nią świadomie. Dziewczynki o tym wiedzą i to doceniają.
P.R.: O tym, że chcę tworzyć muzykę, wiedziałem od dziecka. Swojej pasji poświęciłem cały swój czas, możliwości, całe swoje życie. Trzeba bardzo pragnąć być artystą muzykiem, inaczej nie ma szans, żeby przejść przez całą wieloletnią edukację muzyczną. Trzeba się temu poświęcić bez reszty.
A.R.: To tak jak ja wiedziałam od zawsze, że chcę mieć szczęśliwą rodzinę i odpukać – wszystko idzie zgodnie z planem.
Fotograf, koncept i produkcja:
Katarzyna Paskuda / Paskuda photography
Szczególne podziękowania za piękne makijaże i fryzury dla Salonu Beauty & Hair Cleopatra w Bytomiu.
Podziękowania również za stylizacje/total look dla Gomez.pl i stylistki Gomez – Karoliny Borowskiej
Sesja zdjęciowa odbyła się w pięknych wnętrzach apartamentu w warszawskim hotelu, Regent Warsaw Hotel.