Czasami w siebie wątpi, ale często jest przeszczęśliwy – tak deklaruje Mateusz Banasiuk w rozmowie z Katarzyną Paskudą. Oboje wspominają trudne i dobre momenty, gdy studiowali w Warszawskiej Szkole Filmowej. Aktor, który ma to szczęście, że mimo pandemii ma mnóstwo pracy, jest znakomitym przykładem, że sukces dla pracowitych i ambitnych jest w zasięgu ręki. Opowiada o tym, jak została przyjęta jego najnowsza rola w filmie na Nefliksie i jak na wyrazy uwielbienia ze strony fanek reaguje jego partnerka.
Miałam ostatnio okazję obejrzeć film „Miłość do kwadratu” i tak się zastanawiam, ile w tobie prywatnie jest Enzo? Bo ja tam trochę widziałam i Mateusza, i Enzo, i Stefana. Mam takie wrażenie, że łatwo Ci było zagrać tę rolę…
Rzeczywiście sporo. Powiedziałbym, że mniej więcej jest jakieś 40% Enzo i około 60% Stefana.
A Mateusza?
Mateusz został przez nich po drodze zjedzony. A tak na serio, to zawsze, przygotowując jakąś rolę i tworząc postać, korzystam ze swoich tak zwanych narzędzi: głosu, wyglądu, mimiki, sposobu poruszania się… Więc zawsze to jestem ja. Tylko odmieniony przez okoliczności, w których jestem i osoby, które spotykam. Przybieram różne „maski” o czym m.in. opowiada „Miłość do kwadratu”. Bo często jest tak, że nawet jeśli w środku jesteśmy wrażliwi i sympatyczni jak Stefan, to świat wymaga od nas, żebyśmy byli bardziej jak Enzo – przebojowi i pewni siebie.
W momencie, w którym dostałeś scenariusz do przeczytania, nie czułeś, że ta rola jest spełnieniem marzeń?
Wiedziałem, że to będzie fajne wyzwanie aktorskie. Od początku zależało mi, żeby Enzo nie wyszedł jedynie na zakochanego w sobie palanta, tylko na kogoś, kogo mimo wielu wad da się lubić.
Powiem Ci, że ja polubiłam Cię w tym filmie dopiero w drugiej połowie.
I o to właśnie chodziło. Enzo jest kontrowersyjny, trochę się wywyższa i traktuje kobiety przedmiotowo, zmieniając je tak szybko jak samochody.
Słyszałam, że film spotkał się z dużym odzewem.
Czułem że się spodoba, ale nie sądziłem, że aż tak! Premiera na Netfliksie była tego samego dnia we wszystkich 190 krajach, w których platforma jest dostępna, i film od razu wskoczył na listę Top 10 niemal w każdym z nich. Dostałem setki wiadomości z całego świata. Było wśród nich wiele wyznań miłości obu płci, co jest naprawdę miłe. Dostawałem wiadomości z Brazylii, Argentyny, Indii, Chin, ze Stanów Zjednoczonych. Odezwało się też do mnie sporo Polaków zza granicy.
Nie chcę wchodzić z butami w Twoje życie prywatne, ale co na to Twoja partnerka, Magdalena Boczarska? Nie czuje trochę zazdrości?
Dużym atutem tej relacji jest to, że uprawiamy ten sam zawód. I tak samo jak przychodzi wiele miłych wiadomości, zdarzają się też negatywne, więc trzeba i jedne, i drugie traktować z dystansem. Chociaż te pozytywne powodują, że człowiek dostaje wiatru w żagle i znika niepewność, która cały czas towarzyszy temu zawodowi.
Podziwiam was, bo sama jestem już w tym show-biznesie ponad 20 lat i często pary, które się w nim tworzą, nie są w stanie długo ze sobą wytrzymać. Jak wy to robicie?
Decydują o tym dwie rzeczy: porozumienie i wyrozumiałość.
Czyli zawsze Ci kibicuje, nawet jak dostajesz od fanek wiadomości, że jesteś cudowny, wspaniale grasz, kochają cię? Pokazujesz to Magdzie i ona reaguje na to pozytywnie?
To jest po prostu miłe, traktujemy to jako komplement. Cieszymy się z wzajemnych sukcesów, bo oboje rozumiemy, czym ten zawód jest.
W mediach społecznościowych widać, że jesteś aktywnym tatą. Dużo postów wrzucasz ze swoim dzieckiem. Jak zmieniło się Twoje życie, odkąd pojawił się Twój synek?
Nie uważam, że często pokazuję synka w mediach społecznościowych. Cenię swoją prywatność. I zawsze aktywnie spędzałem czas, tylko teraz mam małego kumpla. To się zmieniło.
Jaki to ma wpływ na Twoje życie w tym momencie?
Musiałem je trochę przeorganizować, ale nie wydaje mi się, żeby moje ojcostwo było czymś niezwykłym w dzisiejszych czasach. Teraz wielu ojców jest mocno zaangażowanych w wychowanie swojego dziecka. Czas szybko leci, nie chcę niczego ominąć.
Pytam, bo pamiętam Cię sprzed ojcostwa, kiedy poznaliśmy się w 2004 r., chodząc do Warszawskiej Szkoły Filmowej.
Chodziliśmy nawet do tej samej grupy na zajęcia. Robiliśmy razem sceny aktorskie!
Miałeś wtedy 19 lat, dziś masz 35. Obserwowałam Cię, tym bardziej że byłeś młodszy od mojego starszego syna. Z perspektywy czasu, z dumą i radością, widzę, jak sobie radzisz, układasz życie i idziesz w dobrą stronę.
Bardzo dobrze wspominam okres studiów i uważam, że mieliśmy duże szczęście do wykładowców. Poszedłem do szkoły zaraz po maturze, a większość kolegów i koleżanek na naszym roku była ode mnie starsza, bardziej doświadczona życiowo. Miałem poczucie, jakbym nagle wkroczył w świat dorosłych.
Mimo, że było nas z 40 osób, od razu wiedziałam, że będziesz gwiazdą. Wnioskowałam to po tym, że byłeś zawsze bardzo pracowity, konsekwentny, wykazywałeś wielki entuzjazm, energię i zaangażowanie. Przede wszystkim zaś podchodziłeś do każdego wyzwania z pasją. To się nie zmieniło. W tym momencie masz już duży dorobek artystyczny, grasz w teatrze, na dużym ekranie, w telewizji. Jakie są jeszcze Twoje marzenia, czego Ci jeszcze brakuje w karierze aktorskiej?
Zależy mi na tym, żeby ciągle iść do przodu. Wspomniałaś o entuzjazmie, który mi towarzyszy i rzeczywiście, od podejścia dużo zależy, bo to nie jest prosty zawód i często się zdarzają niepowodzenia, więc pozytywne myślenie ratuje. Ratuje przed pogrążeniem się w smutku i degrengoladzie. A wszystko, co mnie spotkało po drodze – dostanie się do Warszawskiej Szkoły Filmowej, później do Akademii Teatralnej, każde nowe doświadczenie, rola – traktowałem jako kolejne etapy, a nie cel sam w sobie.
Jeszcze go nie osiągnąłeś?
Nie, jeszcze nie, chociaż zdobyłem wiele baz, na których mi zależało. Od początku pragnąłem grać w teatrze. „Zaliczyłem” kilka scen warszawskich, jeżdżę też po Polsce, występuję. Grywam w kinie artystycznym, a także w bardziej komercyjnych produkcjach. Dubbinguję i czytam audiobooki. Cenię różnorodność. Zagrałem w pierwszej polskiej komedii romantycznej dla Netfliksa, ale to też jest etap.
Co sądzisz o wizerunku bandziora?
To chyba nie z moim wyglądem? (śmiech). Na szczęście reżyserzy coraz częściej obsadzają mnie na zasadzie kontry – pokazują, że taki chłopak jak ja, sympatyczny – może być nieobliczalny, groźny wręcz. Coraz częściej dostaję takie postaci do zagrania, co jest dla mnie interesujące, bo nie lubię iść po linii najmniejszego oporu. Zawsze szukam wyzwań, staram się, żeby kolejne role różniły się od siebie. Nie mogę się doczekać premiery filmu „Furioza”, która była już dwa razy przekładana z powodu pandemii, bo tą rolą mogę wiele osób zaskoczyć. To jest chyba jak do tej pory najważniejszy projekt w moim życiu.
Wyglądałeś w nim zupełnie inaczej.
Miałem tę komfortową sytuację, że dostałem kilka miesięcy, żeby przygotować się do roli – trenować, uczyć się sztuk walki. Kiedy pierwszy raz przyszedłem na salę, trener chyba nie wierzył, że uda mu się zrobić ze mnie wojownika. Wkrótce zrozumiał jednak, że jestem ambitny. Przykładałem się do kolejnych zadań. Było warto, bo na koniec filmu powiedział, że jest ze mnie bardzo dumny.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała Cię smutnego, ale podejrzewam, że są takie momenty, bo każdy je miewa. Kiedy masz takie chwile, co robisz, żeby poprawić sobie nastrój?
Dużo zależy od samego nastawienia. Ale pomaga mi też ucieczka do miejsc blisko natury, świeże powietrze, przestrzeń, sport, jeżdżę dużo na rowerze, kocham sporty wodne. To pozwala mi się oderwać od wszystkiego.
A wpłynęła na Ciebie pandemia?
Oczywiście. Podczas pierwszego lockdownu, kiedy życie w mieście zamarło, trudno mi było się odnaleźć. Zawsze miałem mnóstwo zajęć. Od początku studiów wchodziłem z projektu w projekt. Z drugiej jednak strony, po raz pierwszy od wielu lat naprawdę zwolniłem. Początkowo dziwnie się z tym czułem, ale później nauczyłem się to doceniać. Ludzie zaczęli robić rzeczy, na które wcześniej nie mieli czasu. Ja z tatą po latach wróciliśmy do gry w tenisa, oczywiście kiedy restrykcje zostały poluzowane.
No właśnie tata! Bo tata jest aktorem również. Czy to dzięki tacie wybrałeś taki zawód?
Albo przez tatę.
Jest tak, że niektórzy na Ciebie patrzą i mówią: „Tata mu to załatwił”?
Zderzam się z takimi opiniami.
Wiem, że tata nic Ci nie załatwił, a w pewnym sensie nawet utrudnił, bo od początku musiałeś pokazywać więcej niż osoba spoza środowiska. Zmierzam jednak do pytania, czy to dzięki tacie wybrałeś ten zawód, kiedy jako małe dziecko obserwowałeś go i chodziłeś na spektakle?
Ja się wręcz wychowywałem w teatrze i na planie. Tata często zabierał mnie do pracy.
Kiedy byłeś tam, myślałeś, że chcesz kiedyś grać?
Nie myślałem specjalnie o swojej przyszłości. Ja po prostu dorastałem wśród aktorów, sztuki, przedstawień mojego taty, tego całego zamieszania i emocji, które towarzyszyły jego kolejnej premierze. Obserwowałem tatę i to jak ludzie na niego patrzą. Niektóre przedstawienia widziałem dziesiątki razy. Znałem na pamięć kwestie wszystkich aktorów. Najczęściej zabierał mnie do teatru Komedia. Doskonale znałem to miejsce, kulisy, podziemia, wszystkie zakamarki, a teraz sam tam pracuję.
Twojego rodzeństwa nie ciągnęło do teatru?
Moje siostry wybrały dla siebie inne drogi, chociaż obie są bardzo utalentowane artystycznie. Na przykład najmłodsza z nas, Aldona, jest rozchwytywaną architektką wnętrz, gdzie ciągle musi wykazywać się dużą kreatywnością.
To byłeś na pewno synkiem tatusia.
Tak twierdzą moje siostry.
Co czułeś, kiedy dostałeś pierwszy angaż?
Byłem w górach, jeździłem na snowboardzie, kiedy zadzwonił telefon i wyświetlił mi się nieznany numer. Okazało się, że to dyrektor Tomasz Dudkiewicz. Bardzo się ucieszyłem z tego angażu. Od tego momentu zaczęła się moja przygoda z Teatrem Komedia, która zaowocowała kilkoma przedstawieniami.
Było już pewnie mniejsze „łał”, bo nabierałeś już coraz większego wiatru w skrzydła.
Cieszy mnie każda nowa rola. Podczas pandemii udało nam się zrobić komedię o tenorach, w której gram jednego z nich. Już trochę pograliśmy, zderzyliśmy się z widzami i to daje mi prawdziwą radość. Mecze piłkarskie mogą się odbywać z pustymi krzesłami na trybunach, a teatr bez widzów nie istnieje.
Pamiętasz, jak w szkole teatralnej mieliśmy zajęcia z dramatu z Jankiem Jankowskim?
Pamiętam, mocno mnie cisnął.
Wymagał od Ciebie bardzo dużo i często negował Twoją grę aktorską. Oczywiście, starałeś, się jak mogłeś, i dawałeś z siebie wszystko, ale czasami to było aż żenujące, bo były takie momenty, kiedy on Ci wręcz dokuczał. Któregoś dnia zauważyłam na Instagramie, że pracujesz z nim zawodowo w jednej sztuce. Co wtedy czułeś?
Na początku trochę trzymałem dystans, ale każda kolejna rola, każde kolejne spotkanie w garderobie powodowało, że traktował mnie bardziej partnersko. Cenię sobie jego uwagi. Ma świetną intuicję.
Kojarzę go jeszcze z czasów, kiedy byłam małą dziewczynką, z serialu „Labirynt”.
Teraz, jak przypomniałaś mi te zajęcia, to Boże, przyznam, że czasem nie było lekko. Ale zajęcia aktorskie często polegają na przełamywaniu barier, trzeba szukać różnych dróg, żeby osiągnąć prawdę na scenie. Nie zawsze jest miło. Ale taki jest ten zawód. A wiesz, że gram również w teatrze z Szymonem Bobrowskim, który też nas uczył? On pierwszy powiedział mi, że powinienem kontynuować edukację w Akademii Teatralnej.
Tak, ale on nie był taki. Janek trochę dokuczał jednak. Pewnie chciał dobrze, ale ktoś mógł się zamknąć w sobie pod wpływem takiego zachowania.
Ale mnie nie tak łatwo zamknąć. Faktem jest, że te zajęcia były rzeczywiście bardzo wymagające, ale aktor musi też wyrobić w sobie odporność na stresujące sytuacje, które w tym zawodzie zdarzają się nieustannie.
Mieliśmy szczęście, że jako jedyni uczestniczyliśmy w zajęciach z Markiem Konradem.
Zawsze miałem duże szczęście do pedagogów. Z wieloma z nich spotkałem się później w pracy. Ale wspomnieć należy przede wszystkim Elżbietę Słobodę, która nauczyła mnie technik stosowanych bardzo często do dziś.
Ty się w ogóle otaczasz wybitnymi aktorami.
Mam farta do ludzi.
Ale to nie dzieje się bez powodu. Gdybyś to robił źle, nie był pracowity, to byś nie był tu, gdzie jesteś.
Pewnie tak, ale szczęście też odgrywa swoją rolę. To, na jakich nauczycieli trafimy po drodze, w dużym stopniu nas kształtuje.
Ale to też było tak, że my byliśmy pierwszym rokiem. I to też jest nasze szczęście. Warszawska Szkoła Filmowa dopiero powstała. Pamiętasz Zbigniewa Hołdysa, jakie były z nim interesujące zajęcia? Świetne! Dostałem kiedyś od niego taką plandekę tekturową z napisem: „Jestem aktorem, szukam pracy”. To było bardzo życiowe, bo nawet, jak ją zdobędziesz, bo wygrałeś casting, to zaraz znowu musisz poszukiwać kolejnej.
Trzeba mieć w tym zawodzie duże pokłady cierpliwości. Dlatego zajęłam się fotografią, bo nie umiem czekać. O ile na początku byłam bardzo nastawiona na aktorstwo, to później, jak był przestój, powiedziałam sobie, że muszę znaleźć sobie inne zajęcie.
Albo wchodzisz w to na całego i temu się poświęcasz, albo to staje się najwyżej twoim hobby.
Jak patrzę nieraz, jak ktoś postawi wszystko na aktorstwo i potem mu nie idzie, to aż mi się płakać chce.
Wiem, ten zawód bywa okrutny. Wielu naszych kolegów ma nadzieję, że przyjdzie rola, która ich popchnie dalej. Kiedy to się nie zdarza, pojawia się frustracja, która zżera i męczy.
A Ciebie zżera?
Zdarza się, przez ambicję.
A masz czasami tak, że po castingu masz taką myśl, że źle to zrobiłeś, że mogłeś zrobić to inaczej?
No jasne! Mam wtedy żal do siebie.
Wydaje Ci się, że jesteś słaby?
Są chwile, kiedy wątpię w siebie. Ale bywają też takie castingi, kiedy wychodzę i jestem przeszczęśliwy, czuję, że zrealizowałem zadanie, choć nie wygrałem.
Najgorzej wtedy.
Trudno, czasami szukają po prostu kogoś innego, innego typu. Może się zdarzyć, że na casting przyjdzie pięciu aktorów, którzy świetnie zagrają i muszą któregoś wybrać. Trzeba się z tym pogodzić, tak jak z tym, że więcej castingów się przegrywa, niż wygrywa.
Przygotowałam jeszcze taki quiz. Pragnę…?
Zdrowia dla siebie i dla swoich najbliższych.
Kobiety…
To lepsza połowa świata.
Jestem…
Optymistą.
Wolałbym, żeby…
W Polsce wszyscy się szanowali niezależnie od swoich poglądów i tego, kogo kochają.
Żałuję…
Zwykle żałuję, że czegoś nie zrobiłem, a nie, że coś zrobiłem.
Nie żałuję…
Tego, w jakim momencie życia jestem i tego, jaką drogę zawodową wybrałem.
Aktualnie…
Pracuję nad nowym projektem, którego akcja dzieje się w 1600 roku!
Największa przygoda mojego życia…
Zdecydowanie film „Furioza”, na którego premierę czekam. Liczę na to, że ukaże się tej jesieni.
Miłość mojego życia…
Syn.
Nie mam czasu na…
na to, żeby podróżować tyle, ile bym chciał. Mam też za mało czasu na sen.
Mój stosunek do sportu…
Uwielbiam! W każdej ilości.
Uwielbiam…
Poza sportem i aktorstwem – muzykę. Słuchać i tworzyć. Muzyka mojego zespołu, LAVINA, w którym jestem perkusistą, dostępna jest na wszystkich platformach streamingowych.
Ja dopiero chyba pójdę na wasz koncert, jak Ty będziesz liderem zespołu. Nie przepadam za perkusją.
Ale to mi sprawia największą frajdę, naprawdę. Dużo bardziej lubię grać na perkusji niż śpiewać.
Pamiętam jak aktorsko śpiewałeś i dobrze Ci to szło.
Dziękuję, byłem też w „Twoja twarz brzmi znajomo”, ale dużo większą frajdę sprawia mi perkusja, uwielbiam to.
Nienawidzę…
Ostatnio bardzo denerwuje mnie, że ludzie nie sprzątają po swoich psach. I liczę na to, że to się zmieni. Czy to jednak nienawiść? W sumie, to chyba niczego nie nienawidzę, bo nienawiść to takie uczucie, które zżera od środka. Mnie wiele rzeczy drażni, jak bezmyślność, ograniczone horyzonty, agresja na podstawie uprzedzeń.
To dobrze. Jesteś takim dobrym człowiekiem.
Jak wszyscy jestem trochę dobry, trochę zły. Ludzie mają w sobie różne oblicza, to naprawdę dużo zależy od okoliczności i od tego, w jakiej są sytuacji. Człowiek postawiony pod ścianą jest zdolny do rzeczy, których by się po sobie nie spodziewał. Gdyby na przykład pandemia była jeszcze gorsza i zrealizowałby się straszniejszy scenariusz, to nie wiemy, do czego bylibyśmy zdolni. A ludzie zamknięci w domu trochę dziczeją. Ja też tak się czułem ze sobą.
Też miałam taki czas.
Ela Słoboda mówiła, że ważne jest to, skąd aktor przychodzi, gdzie jest, w jakim momencie się znajduje. To nie jest tak, że my się nagle zmieniamy, że nagle jesteśmy inni, tylko pewne okoliczności na nas wpływają. Potrzebujemy kontaktu z drugim człowiekiem.
Lubię się przytulić, przywitać, pocałować…
Brakuje nam tego. I to powoduje, że źle się czujemy.
Nigdy nie zjem…
Oj, wielu rzeczy.
Ale ja nie mówię o tych pająkach, robakach smażonych. Mam na myśli, coś europejskiego.
Nie jem na przykład wątróbki.
Jak z innymi rodzajami mięsa?
Jedne rzeczy lubię, innych nie.
Zajadam się z upodobaniem…
Kuchnią azjatycką, różnymi daniami na mleku kokosowym, ale też uwielbiam dobrą pizzę neapolitańską, chociaż nie pogardzę kotletem mielonym z ziemniaczkami i mizerią.
Enzo się odezwał!
Kuchnie świata mogłyby mi się znudzić na dłuższą metę, a dania kuchni polskiej mógłbym jeść codziennie.
Grzeszę…
Oczywiście.
Pieniądze to dla mnie…
Sposób realizowania różnych moich pasji, między innymi tworzenia muzyki czy uprawiania sportu albo podróżowania. Dają mi też poczucie bezpieczeństwa, które jest bardzo potrzebne, kiedy ma się rodzinę.
Przyjaciele/przyjaciółki…
Są ważni, ale dla mnie rodzina to jest ten fundament, który daje mi poczucie stabilizacji.
Fotografie i koncept:
Katarzyna Paskuda / Paskuda
photography
Mua. Urszula Heba
Stylizacje: Balamonte / Warszawa
ul. Wiejska 11 lok. 1
Scenografia i miejsce:
Joanna Sobierajska-Chełminiak