W tym wywiadzie komandor Janusz Pałka dzieli się swoim doświadczeniem z lat pracy dla polskich Sił Zbrojnych. O tym, jak z Rzeszowa trafił do Marynarki Wojennej, a później jako dyplomata do Ameryki Południowej i czy była to bezpieczna służba opowiada Andrzejowi Braiterowi.
Panie komandorze, pochodzi Pan z południa Polski, z Rzeszowa. Jak to się stało, że trafił Pan do Marynarki Wojennej RP?
Służba w Wojsku Polskim jest u nas rodzinną tradycją. Mój ojciec był oficerem z ponad czterdziestoletnim stażem i zakończył przygodę z mundurem w stopniu pułkownika. Po ukończeniu liceum właśnie za namową ojca zdecydowałem się na studia na Wydziale Elektroniki w Wojskowej Akademii Technicznej, uważanej w tym czasie za jedną z najlepszych uczelni technicznych w Polsce. Dzięki ukończeniu studiów z oceną bardzo dobrą miałem możliwość wyboru miejsca służby. Zdecydowałem się na Marynarkę Wojenną (MW). Możliwość pracy zgodnie z moimi zainteresowaniami, kierunkiem studiów oraz zdobytą podczas ich trwania specjalizacją wojskową, usytuowanie jednostki wojskowej w Trójmieście oraz sam mundur marynarski były głównymi motywami mojego wyboru. Po latach oceniam, że był on właściwy, nie żałuję ani jednego dnia mojej służby w tej formacji i gdybym miał możliwość dokonania jakiejkolwiek zmiany, nie zmieniłbym niczego.
Większość życia spędził Pan poza granicami kraju, pracując jako wojskowy dyplomata. Co zdecydowało, że zrezygnował Pan z pracy w jednostkach liniowych MW i przeniósł się do gabinetów?
Po 10 latach służby w jednostkach wojskowych MW nadarzyła się okazja wyjazdu na pierwszą misję zagraniczną, głównie ze względu na znajomość języka angielskiego. Była to misja stabilizacyjna ONZ, potem następowały kolejne misje obserwacyjne w ramach tej organizacji, służba w strukturach NATO oraz misje wojskowe pod jego dowództwem. Zdobyte w tym czasie doświadczenie międzynarodowe połączone ze znajomością własnych sił zbrojnych (SZ) pozwoliły mi na ubieganie się o stanowisko związane z dyplomacją w dosłownym tego słowa znaczeniu, o którym marzy większość żołnierzy rozpoczynających służbę wojskową. Po wstępnej selekcji zostałem zakwalifikowany do grupy oficerów przygotowujących się do wyjazdu do polskich attachatów obrony (AO), funkcjonujących poza granicami kraju. Dobra znajomość języka portugalskiego, którą nabyłem, służąc w strukturach NATO w Portugalii, spowodowała, że zaproponowano mi wyjazd do Brazylii oraz utworzenie pierwszego AO na terenie Ameryki Południowej. Dodatkowymi krajami mojej akredytacji były Argentyna, Chile, Kolumbia i Peru. Tak właśnie rozpoczęła się moja kariera dyplomaty wojskowego, która trwała wiele lat.
W jakich misjach zagranicznych brał Pan udział?
Miałem okazję uczestniczyć w trzech misjach obserwacyjnych ONZ: UNDOF – Syria, Izrael, UNPROFOR – kraje byłej Jugosławii, UNPREDEP – Macedonia Północna). Dwukrotnie służyłem w Kwaterach Głównych NATO (Neapol, Lizbona), skąd byłem pośrednio lub bezpośrednio zaangażowany w misje wojskowe sojuszu prowadzone w krajach byłej Jugosławii oraz na Dalekim Wschodzie. Byłem również uczestnikiem misji obserwacyjnej UE w Gruzji. Kiedy przeszedłem już na emeryturę wojskową, nadarzyła się okazja pracy w misji obserwacyjnej OBWE na Ukrainie, gdzie obecnie wykonuję swoje obowiązki. Jednakże misją mojego życia była służba jako attaché obrony, którą pełniłem w krajach Ameryki Południowej.
Otworzył Pan pierwsze polskie biuro attaché do spraw obronnych w Ameryce Łacińskiej. Czy było to trudne zadanie?
W moim przypadku otwarcie i zorganizowanie pracy pierwszego AO na terenie Ameryki Południowej stanowiło oczywiście duże wyzwanie. Jednakże nie był to problem nie do pokonania, gdyż z podobną sytuacją spotkałem się parę lat wcześniej, kiedy Polska wstąpiła do NATO. Dostałem wówczas zadanie utworzenia pierwszego polskiego biura wojskowego w ramach struktur sojuszu przy Dowództwie Regionalnym NATO dla Europy Południowej w Neapolu. W tym czasie znajdowałem się w pierwszej grupie polskich oficerów, którym powierzono zadanie przetarcia szlaku w kierunku tej organizacji i godne reprezentowanie naszych SZ w jej strukturach. Nabyte właśnie w tym okresie doświadczenie, głównie organizacyjne, bardzo pomogło mi przy tworzeniu AO w Brazylii. Wcześniejsza wieloletnia służba w strukturach NATO, która również zawierała elementy dyplomacji wojskowej, lecz w nieco innym wymiarze, była natomiast bardzo pomocna w obszarze samego funkcjonowania placówki. Bazując więc na posiadanym doświadczeniu, z dużym zapałem i wielką ochotą wspólnie z moim asystentem, st. chor. szt. Robertem Suchym zabraliśmy się do wykonywania powierzonego nam zadania. W trakcie jego realizacji spotkałem się z dużą życzliwością i pomocą ze wszystkich stron obserwujących i uczestniczących w tym procesie. Dzięki wspólnemu wysiłkowi AO rozpoczął swoją działalność służbową i osiągnął pełną samodzielność w stosunkowo krótkim czasie.
Był Pan wraz ze swoimi podwładnymi akredytowany w większości krajów Ameryki Łacińskiej. Czy to nie było zadanie ponad ludzkie siły?
Wręcz przeciwnie! Praca we wszystkich krajach akredytacji dawała nam bardzo dużo satysfakcji i zadowolenia, a swoje obowiązki wykonywaliśmy z wielką przyjemnością. Działo się tak głównie ze względu na specyfikę regionu, w którym przyszło nam funkcjonować. Jej charakterystycznym elementem jest naturalna życzliwość lokalnej ludności, a w szczególności przedstawicieli SZ, z którymi przyszło nam na co dzień kooperować. Również współpraca z tutejszymi polskimi placówkami układała się wzorowo. Zawsze mogliśmy liczyć na pomoc merytoryczną czy też logistyczną, jeżeli zaistniała taka potrzeba. Nasz przyjazd do każdej z nich wiązał się z ponadprzeciętnym zaangażowaniem kierowników wszystkich placówek. Wszyscy mieliśmy jeden cel, polegający na godnym reprezentowaniu naszego kraju w regionie.
Teraz mamy już dwa attachaty: jeden w Brazylii, drugi w Meksyku. Czy nie powinno być ich więcej?
Moim zdaniem tworzenie nowych AO poza granicami kraju powinno wynikać z potrzeby chwili oraz mieć charakter perspektywiczny. Jeżeli w danym momencie i w pewnej perspektywie czasu widzimy potencjalne korzyści zarówno dla SZ, przemysłu obronnego, jak i państwa, to należy podejmować we współpracy z administracją cywilną niezwłoczne działania w kierunku diagnozy i oceny danego kraju, uwzględniając przy tym obszar naszego bezpośredniego zainteresowania. Następnie, po rozpoznaniu jakichkolwiek symptomów mogących o tym świadczyć, należy taką placówkę uruchomić na czas określony. Jeżeli jej obecność spełnia nasze oczekiwania, to należy ją utrzymywać i ewentualnie rozbudowywać. W przeciwnym wypadku trzeba rozważyć tymczasowe zamrożenie jej funkcjonowania do czasu rozpoznania kolejnej takiej konieczności. Wydaje mi się, że taka właśnie jest polityka Departamentu Wojskowych Spraw Zagranicznych, któremu AO bezpośrednio podlegają. W mojej opinii obecność dwóch AO na terenie Ameryki Łacińskiej w zupełności wystarczy. Spełniają one powierzone im zadanie. Należy w tym przypadku też mieć na uwadze dużą odległość dzielącą nasz kraj od tego regionu, co niestety nie wpływa korzystnie na możliwość realizacji współpracy wojskowej.
Czy polski interes uzasadnia większą obecność attachatów wojskowych?
Nasze SZ posiadają proporcjonalną ilość AO poza granicami kraju w porównaniu z innymi państwami należącymi do NATO i UE w stosunku do posiadanego potencjału militarnego. Nie odbiegamy w tej liczbie od najbardziej znaczących z nich, a w niektórych przypadkach nawet je przewyższamy. Tworzenie kolejnych nowych lub też czasowe zamrażanie już istniejących attachatów związane jest głównie z zasadą wzajemności, jak również bieżącymi potrzebami SZ. Wydaje się, że kwestia ta w naszym przypadku monitorowana i realizowana jest przez Departament Wojskowych Spraw Zagranicznych we właściwy sposób.
Na czym polegała Pańska praca jako attaché obrony RP w Ameryce Łacińskiej?
Zakres zadań wykonywanych przez AO nie odbiega w ogólnym zarysie od tego, co realizują ambasady RP poza granicami kraju. Jedyna, a jednocześnie zasadnicza różnica dotyczy obszaru wykonywanych zadań. AO skupiają się głównie (choć nie tylko) na sprawach związanych z obronnością, natomiast ambasady na pozostałych zadaniach związanych z reprezentowaniem interesów państwa poza jego granicami. W niektórych obszarach ich działalność się pokrywa. Dotyczy to głównie przemysłu obronnego, dlatego też współpraca obydwu placówek jest konieczna. Praca AO polega na godnym reprezentowaniu Ministra Obrony w krajach akredytacji. Dotyczy to głównie organizacji i zabezpieczenia wizyt przedstawicieli SZ każdego szczebla oraz inicjowania i rozszerzenia istniejącej już współpracy wojskowej w zakresie szkolenia wojsk. Rodzimy przemysł obronny znajduje się również w obszarze jego zainteresowania. Funkcjonując w krajach Ameryki Południowej udało nam się nawiązać współpracę w zakresie szkolenia wojsk, wymiany doświadczeń w zakresie działań operacyjnych oraz nieustannie ją intensyfikować we współpracy z SZ Brazylii, Chile, Peru, Ekwadoru oraz Kolumbii. Polski przemysł obronny był nieustanie promowany w regionie. Wiele polskich firm zbrojeniowych, jak również przedstawiciele wysokiego szczebla naszego MO uczestniczyli prawie we wszystkich targach zbrojeniowych organizowanych w krajach regionu, w tym największych z nich – LAAD w Rio de Janeiro oraz targach przemysłu lotniczego FIDAE w Santiago de Chile.
Czy podzieli się Pan z nami jakąś ciekawą historią z okresu swojego pobytu w krajach akredytacji, kiedy pełnił Pan tam zaszczytną misję w imieniu Ministra Obrony Narodowej?
Jedno wydarzenie pozostanie szczególnie w mojej pamięci. Była to podróż z Brazylii do Peru niewielkim samolotem należącym do AO Stanów Zjednoczonych, który został nam bezpłatnie wypożyczony wraz z pilotami i obsługą techniczną. Celem tej podróży była wizyta w Centrum Szkolenia Wysokogórskiego SZ Peru, Santa Rosa. Samolot wystartował ze stolicy kraju Brasilii z międzylądowaniami w Manaus, Tabatindze – mieście w puszczy amazońskiej na granicy Brazylii, Peru i Kolumbii, gdzie odbywaliśmy odprawę paszportową, Limie i Cusco. Miejscem docelowym była miejscowość Puno położona nad jeziorem Titicaca na wysokości 3827 m n.p.m. Do centrum szkoleniowego dotarliśmy po parugodzinnej wspinaczce samochodowej do miejscowości położonej na wysokości ponad 5 tys. m n.p.m. Tam właśnie mieliśmy okazję zapoznać się z treningiem wysokogórskim prowadzonym dla SZ krajów kontynentu. Wspominam o tym wydarzeniu, gdyż był to pierwszy tego typu wyjazd oraz pokaz organizowany w regionie dla przedstawicieli krajów spoza kontynentu. Samolot, piloci i obsługa reprezentowała AO USA, załoga była polsko-peruwiańska (na pokładzie był generał, były komendant wspomnianego ośrodka) oraz ambasador RP w Peru. Zorganizowanie takiej podróży wymagało ponadto wielu zezwoleń związanych z przekroczeniem granic państwowych, jak również było wiele niewiadomych związanych z samym samolotem. Żaden wojskowy samolot do tej pory nie latał w regionie na takich wysokościach, było to więc również pewnego rodzaju wyzwaniem. Wymagało ono dużego doświadczenia i wiedzy ze strony amerykańskich pilotów. Przelecieliśmy prawie 15 tys. km w ciągu zaledwie paru dni, będąc jednocześnie w tak wielu ciekawych miejscach. Podróż się udała, osiągnęliśmy swój cel w postaci wizyty w centrum szkolenia oraz ja osobiście przeżyłem podróż życia, lecąc na stosunkowo niskiej wysokości nad Amazonią oraz wysokogórskimi terenami Peru i mogąc obserwować to wszystko z bardzo bliskiej odległości.
Aby pełnić funkcję attaché obrony, wymagane są pewne cechy osobowościowe, które predestynują oficera do pełnienia tej roli…
Selekcja na stanowisko AO stanowi stosunkowo złożony kompleks działań różnych służb podległych MO i ma na celu wyłonienie najlepszych kandydatów z grupy ludzi, którzy zainteresowani są takim rodzajem służby. Lata doświadczeń wyspecjalizowanych grup w zakresie selekcji do pracy na stanowiska służbowe poza granicami kraju pozwoliły stworzyć pewien określony model oficera posiadającego takie cechy osobowe, które predysponują go pełnienia tej roli. Widocznie moja osobowość i cechy, które posiadam, pasowały do tego modelu.
Przez wiele lat służby jako AO pańscy przełożeni stawiali Pana za wzór, dając Pańskiej pracy najwyższe noty. Czy trudno być wojskowym prymusem, stawianym na pierwszym miejscu?
AO w Brazylii, którym kierowałem, zawsze klasyfikowany był w czołówce wszystkich polskich wojskowych placówek dyplomatycznych spośród funkcjonujących na całym świecie. Działo się tak głównie ze względu na ponadprzeciętne zaangażowanie wszystkich osób stanowiących jej kadry. Chodzi mi o moich zastępców oraz asystentów, z którymi przyszło mi współpracować. Nieczęsto zdarza się, aby taka właśnie grupa spotkała się w jednym miejscu i wykonywała swoje obowiązki z tak dużym profesjonalizmem, zaangażowaniem i skutecznością. Ja tylko miałem szczęście kierować taką grupą. Wspólny wysiłek doprowadził do stworzenia organizmu, który funkcjonował prawie idealnie i w tym widzę nasz sukces.
Zbudował Pan relacje wojskowe między Polską i Brazylią, jak również dzięki Panu są ożywione kontakty między naszymi przemysłami zbrojeniowymi. Co musiał Pan zrobić i ile pracy to kosztowało, aby tak wypromować relacje dwustronne?
Praca AO polega na wykonywaniu obowiązków służbowych przez cały okres pobytu w placówce. Spowodowane jest to koniecznością możliwie największej integracji ze środowiskiem, w którym się funkcjonuje. Poświęcenie każdej chwili na pogłębianie wiedzy niezbędnej do wykonywania obowiązków, kontakty z miejscową ludnością w celu poznania kultury regionu, a przede wszystkim z przedstawicielami lokalnych SZ, jak również współpraca z AO innych krajów – to jej elementy. Wiązało się to z uczestniczeniem w dosłownie wszystkich przedsięwzięciach, zarówno służbowych, jak i prywatnych, organizowanych przez ambasady i lokalne SZ. Wymagało to również wysiłku ze strony naszej placówki w postaci organizowania rożnego rodzaju seminariów i konferencji tematycznych, przedstawiając we właściwy sposób obraz naszych SZ oraz rodzimego przemysłu obronnego. Na terenie ambasady oraz w swojej rezydencji w celu nawiązania bliskich kontaktów interpersonalnych organizowałem również wiele różnego rodzaju przyjęć i spotkań towarzyskich, które były kluczem do zawierania bliskich i długotrwałych przyjaźni. Z czasem znacznie pomagały one w rozwiązywaniu różnych kwestii służbowych.
Jakie relacje udało się Panu zbudować przez prawie 30 lat służby wojskowej poza granicami kraju z zagranicznymi partnerami i co z tych relacji może mieć MW, SZ czy też Polska jako taka?
Służąc w strukturach wojskowych NATO, uczestnicząc w różnorodnych wojskowo-cywilnych misjach pokojowych lub stabilizacyjnych prowadzonych pod auspicjami ONZ, UE czy tez OBWE, jest się jedynie małym trybikiem machiny, pozwalającym na odpowiednie funkcjonowanie jej struktur. Inaczej sprawa przedstawia się w dyplomacji wojskowej. W takim przypadku, pomimo że jest się elementem kompleksowego systemu kreującego obraz polskich SZ poza granicami kraju, ma się realny wpływ na jego ostateczny kształt i funkcjonowanie. Praca ta wymaga ogromnej kreatywności oraz samodzielności. Każdy z AO służących poza granicami jest przedstawicielem MO w krajach swojej akredytacji i dzięki posiadanej wiedzy na temat danego państwa w ramach swoich kompetencji poszukuje korzystnych dla naszych SZ możliwości współpracy wojskowej i promocji naszego przemysłu. Wykonując obowiązki AO w krajach Ameryki Łacińskiej udało nam się doprowadzić do współpracy wojskowej pomiędzy jednostkami specjalistycznymi naszych SZ i kilku krajów tutejszego regionu. Poza kilkoma wspólnymi szkoleniami, które się odbyły w rejonie Amazonii oraz akwenów wodnych w okolicach Rio de Janeiro, tutejsze niektóre jednostki specjalistyczne miały możliwość prowadzenia szkoleń w naszym kraju. Ponadto otrzymaliśmy ofertę udziału w szkoleniu wysokogórskim w Peru na wysokościach powyżej 5 tys. m n.p.m., w tropikalnych regionach Amazonii zarówno Brazylii, jak i Peru, działań podwodnych jednostek bojowych sił specjalnych w wodach Atlantyku i Pacyfiku, szkolenia spadochronowego w różnych warunkach klimatycznych i wysokościowych czy też działań w terenach zurbanizowanych Rio de Janeiro wraz z tutejszymi jednostkami specjalnej policji BOPE. Wszystkie te możliwości zostały zaprezentowane przedstawicielom naszych SZ podczas wizyt czy też konsultacji. Wspomniana oferta w dalszym ciągu jest aktualna, jednakże duża odległość stwarza problemy natury logistycznej, aby wszystkie te przedsięwzięcia móc zrealizować w praktyce. Nasz duży wysiłek w regionie skierowany był na promocje naszego przemysłu obronnego, którego przedstawiciele obecni byli na różnego rodzaju wystawach i pokazach we wszystkich krajach akredytacji i nie tylko naszej placówki. Spektakularnym wydarzeniem był przelot do regionu produkowanego w zakładach PZL Mielec samolotu AN 28 Bryza i jego prezentacja na terenie prawie wszystkich krajów w obecności przedstawicieli naszego MO. Należy jedynie żałować, że został on zakupiony przez SZ tylko jednego z nich. Reasumując, możliwości operacyjne i szkoleniowe naszych wojsk oraz oferta naszego przemysłu obronnego w regionie zostały godnie zaprezentowane i są dobrze tam znane. Rozpoznane zostały również obszary, które mogą być w kręgu naszych zainteresowań zarówno w zakresie szkolenia wojsk, jak również przemysłu obronnego. Czy wiedza ta zostanie odpowiednio wykorzystana, zależy tylko i wyłącznie od samych zainteresowanych. Wszystkie możliwe drzwi zostały szeroko otwarte. Praktycznym efektem działalności naszego AO były wielokrotne wizyty okrętów szkolnych sił morskich Brazylii w Polsce.
Czy przyjęcia dyplomatyczne i udział w nich wymagały od Pana specjalnych umiejętności, poza znajomością języków obcych?
Ważną rzeczą w dyplomacji jest znajomość protokołu dyplomatycznego, którego należy się nieustannie uczyć i odpowiednio stosować w praktyce oraz doświadczenie, które nabywa się w każdym momencie życia. W czasie mojego pobytu na placówce miałem okazję czerpać wiedzę z tego zakresu od najlepszych oraz poszerzać posiadane już niemałe doświadczenie. Uważne obserwowanie pracy doświadczonych dyplomatów oraz na jej bazie wysuwanie odpowiednich wniosków bardzo mi w tym pomogło. Wydaje mi się, że nauka ta przyniosła oczekiwane rezultaty, gdyż w stosunkowo szybkim czasie w zupełności wczułem się w rolę dyplomaty wojskowego i wypełniałem swoje zadania na przyzwoitym poziomie. Kolejne lata pracy na placówce wzmacniały moja pewność siebie w coraz trudniejszych sytuacjach i pewnym okresie praca ta nie kryła przede mną żadnych tajemnic.
Jak wygląda szkolenie językowe w WP do realizacji takich misji jak przedstawiciel WP poza granicami państwa?
Obecnie w SZ RP znajomość języka angielskiego jest obowiązkowa i, jak mi się wydaje, kwestia ta nie stanowi żadnego problemu dla tych, którzy chcą pracować w strukturach NATO, uczestniczyć w misjach ONZ, UE czy tez OBWE. Istnieje wiele ośrodków szkoleniowych zarówno szczebla centralnego, jak też regionalnych kształcących kadrę oficerską i podoficerską w tym zakresie. Kształcenie indywidualne jest elementem uzupełniającym i ważnym dla tego procesu. W latach 90., kiedy to zaczynałem służbę poza granicami kraju, sytuacja była diametralnie inna. Funkcjonował tylko jeden centralny ośrodek przygotowania językowego i zaledwie kilka regionalnych. Powodem tego był brak większego zapotrzebowania na specjalistów w tym zakresie. Sytuacja zmieniła się w okresie późniejszym, kiedy to MO znacznie zwiększyło swoje zainteresowanie uczestnictwem w zagranicznymi misjach pokojowych oraz przystąpiło do udziału w szeroko zakrojonych przedsięwzięciach organizowanych w ramach przygotowań do przystąpienia do NATO, a później bycia pełnoprawnym członkiem tego paktu. W tym właśnie czasie znajomość języka angielskiego stała się konieczna dla tych, którzy wyrazili chęć uczestniczenia i chcieli być aktywną częścią wspomnianych przedsięwzięć. Po wejściu do NATO stała się obowiązkowa. W międzyczasie powstało wiele ośrodków szkolenia językowego i praktycznie każdy żołnierz zawodowy miał i ma możliwość nauki. Jeśli chodzi o służbę w AO, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Znajomość języków obcych jest jednym z podstawowych filarów pozwalających na właściwe wykonywanie powierzonych obowiązków. Znajomość angielskiego i rosyjskiego jest konieczna z wielu względów, natomiast języków krajów urzędowania i akredytacji pożądana. Przykładowo w przypadku AO funkcjonującego w krajach Ameryki Łacińskiej znajomość języków portugalskiego i hiszpańskiego była niezbędna, gdyż wszelkiego rodzaju korespondencja służbowa prowadzona była właśnie w tych językach. W innych krajach funkcjonowania AO sytuacja jest najprawdopodobniej inna i zależy od specyfiki prowadzonej tam pracy. Należy mieć również na uwadze fakt, że językiem obcym włada się płynnie tylko w przypadku, gdy używa się go na bieżąco. Trzeba mieć świadomość, że można bardzo łatwo zatracić tę umiejętność. W związku z tym należy korzystać z każdej okazji do używania języka, aby do tego nie doszło.
Czy życie dyplomatyczne polskiego komandora było bezpieczne w Brazylii? Czy czyhały na Pana jakieś niebezpieczeństwa?
Większość krajów Ameryki Łacińskiej posiada swoją specyfikę w kwestii bezpieczeństwa. Jest ona różna w każdym z nich, a jednocześnie wszystkie one mają wspólny mianownik. Generalnie można powiedzieć, że są niebezpieczne głównie z powodu pospolitych przestępstw, które w rezultacie mogą doprowadzić do utraty życia lub jego uszczerbku. Z tego powodu SZ państwa gospodarza każdego z nich szczególną uwagę zwracają na bezpieczeństwo zagranicznego wojskowego korpusu dyplomatycznego akredytowanego na ich terenie i dokładają wszelkich wysiłków, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Dotyczy to jednak tylko czasu służbowego. Przykładowo we wszystkich krajach akredytacji organizuje się wiele podróży studyjnych i podczas ich trwania zapewnione jest bezpieczeństwo ich uczestników na najwyższym z możliwych poziomów, włączając w to zatrudnianie dedykowanych firm ochroniarskich, współpracujących z lokalnymi biurami bezpieczeństwa narodowego. Sytuacja wyglądała inaczej podczas wykonywania zadań narodowych oraz prowadzenia życia prywatnego. W tych przypadkach niestety tutejszy korpus dyplomatyczny zdany jest na własne siły. Większość dyplomatów, poza personelem AO, mieszka na terenie ambasady, która chroniona była przez wynajętą firmę ochroniarską, co zapewnia im względne bezpieczeństwo. Pozostali muszą liczyć się z różnymi przykrościami związanymi z przestępczością pospolitą w postaci rabunków domów, w których mieszkaliśmy lub też drobnych napadów na ulicach lokalnych miast. Bezpośrednie ataki mają miejsce głównie w Rio de Janeiro, które znane jest z przestępczości. Jeśli chodzi o moją rodzinę, to dom w Brasilii, który wynajmowaliśmy, został obrabowany dwukrotnie, pomimo różnych zabezpieczeń. Jednakże należy to do klimatów tamtego regionu i trzeba było się z takimi wypadkami liczyć.
Pana forma fizyczna jest do pozazdroszczenia. Rozumiem, że jest to wynik codziennej pracy nad sobą. Czyżby siłownia?
Uważam, że sport w rozsądnym jego wymiarze powinien zajmować ważne miejsce w życiu każdego człowieka, z wielu oczywistych względów. Jeżeli nie zdecydujemy się na profesjonalną karierę sportową, powinniśmy wygospodarować czas na własny rozwój fizyczny. Sport zajmował zawsze ważne miejsce w moim życiu, zaczynając od lat młodzieńczych aż do chwili obecnej. W początkowym okresie mojego sportowego życia trenowałem zapasy (zdobywałem medale na zawodach szczebla krajowego), następnie zajmowałem się półprofesjonalnie pływaniem, siatkówką oraz bieganiem (uczestniczyłem w kilku półmaratonach). Oczywiście zdarzały się niewielkie przestoje, co głównie wynikało z charakteru pracy oraz obowiązków życia rodzinnego. Obecnie w dalszym ciągu poświęcam około 15 godzin tygodniowo na aktywność sportową w celu podtrzymania zdobytej wcześniej kondycji fizycznej. Polecam to wszystkim, którym zależy na zdrowiu.
Był Pan w wielu krajach europejskich, Bliskiego Wschodu, jak i Ameryki Łacińskiej. W którym z nich spotkał się Pan z największą kurtuazją wobec polskiego oficera?
Oficerowie Wojska Polskiego budzą szacunek w większości krajów, w których miałem okazję służyć. Wiąże się to głównie z ich otwartością na świat oraz łatwością nawiązywania kontaktów w nowym środowisku. Ma to swoje korzenie głównie w dobrym przygotowaniu merytorycznym do wykonywanego zawodu, jak również wiąże się z wysoką kulturą osobistą większości z nich. Obraz taki jest wypadkową właściwego systemu szkolenia prowadzonego w szkołach wojskowych oraz odpowiedniej selekcji kandydatów na stanowiska służby poza granicami kraju. Nie bez znaczenia w tym wypadku są również cechy charakteru kształtowane w domu rodzinnym oraz środowisku, w którym się wychowano. Odpowiednia kompozycja wszystkich wspomnianych czynników daje ogólny wizerunek polskiego oficera, który na tle innych narodowości wypada naprawdę dobrze. Dlatego też, gdziekolwiek się pojawi, traktowany jest z szacunkiem przez otoczenie, w którym się znajduje i służy.
Czy oficer musi dokształcać się także w zakresie modernizacji uzbrojenia? Czy widzi Pan różnice bądź podobieństwa między krajami Ameryki Łacińskiej a Polską w tym zakresie?
Jednym z wielu zadań znajdujących się w pakiecie obowiązków AO jest śledzenie trendów rozwojowych systemów uzbrojenia oraz metod szkolenia specjalistycznego w krajach akredytacji. Obserwując sytuację w krajach Ameryki Łacińskiej doszedłem do wniosku, ze nie różnią się one od potrzeb ogólnoświatowych. W niektórych przypadkach są one bardziej zaawansowane, w większości jednak mniej. SZ krajów regionu, podobnie jak ma to miejsce na całym świecie, również prowadzą nieustanną modernizację swojego uzbrojenia. Jej poziom oczywiście zależy od zaawansowania gospodarczego każdego z nich, dlatego region ten jest również źródłem pewnego rodzaju informacji w tym temacie. Do przodujących w tej dziedzinie krajów regionu należą Brazylia i Chile. Przykładowo w Brazylii rozpoczęto proces budowy okrętów podwodnych, zakupu śmigłowców różnego przeznaczenia, jak również samolotów bojowych i transportowych. Potrzeby SZ tego kraju w pewnym zakresie zbliżone są do naszych. Podobna sytuacja ma miejsce w Chile. Mniejszy kraj, więc i mniejsze potrzeby, ale obszar zainteresowania bardzo podobny, dlatego też jednym z najważniejszych zadań naszej placówki było pozyskanie informacji na temat wspólnych obszarów zainteresowań z zakresu modernizacji uzbrojenia i doprowadzenia do współpracy na tym polu. Finałem prowadzonych działań było stworzenie płaszczyzny współpracy na poziomie wiceministrów obrony, co w rezultacie skutkowało udziałem obu zainteresowanych stron w targach zbrojeniowych, jak również wymianą informacji.
Jakie cechy odkrył Pan w sobie, pracując jako polski oficer poza granicami kraju i realizując zadania służbowe?
Praca poza granicami kraju, a w szczególności w AO wymaga od personelu pełniącego tam służbę ogromnego wysiłku w wielu obszarach w celu osiągniecia zamierzonych efektów. Do tego niezbędne są pewne cechy charakteru, bez których trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie w dyplomacji. W mojej opinii do najważniejszych z nich należą pracowitość, systematyczność, cierpliwość oraz łatwość nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Wydaje mi się, że pierwsze dwie z nich są obecne ze mną od początku mojej służby wojskowej. Trzeciej musiałem uczyć się na miejscu. Akredytacja w pięciu państwach, w każdym z trzech rodzajów SZ, które stanowią oddzielne jednostki funkcjonalne i administracyjne oraz sztabach generalnych SZ tych krajów wymaga rzeczywiście ogromnego wysiłku, pracowitości i systematyczności. Jednakże rezultaty następują niekiedy po latach. Dyplomacja polega na realizacji długofalowych oraz kompleksowych przedsięwzięć na rzecz własnego kraju i nie zawsze daje ona natychmiastowe efekty. Aby one nastąpiły, potrzebna jest umiejętna, żmudna i konsekwentna praca nad każdym, nawet drobnym elementem rozpoczętego tematu. Wymagana jest w tym przypadku duża cierpliwość, bez której można zaprzepaścić wiele ważnych spraw. Trzeba się również liczyć z tym, że w wielu wypadkach nie zawsze osiąga się zamierzony cel. Kolejną konieczną cechą każdego adepta służby dyplomatycznej jest konieczność szybkiego i łatwego nawiązywana kontaktów interpersonalnych oraz ich utrzymywanie przez cały okres pełnienia służby. Wytwarza się ona z czasem i jest naprawdę bardzo ważna. W czasie służby w Ameryce Łacińskiej miałem okazję poznać ponad 600 AO z różnych krajów i współpracować z ponad 300 oficerami różnego szczebla z państw goszczących naszą placówkę. Do tego dochodzą przyjaźnie z oficerami lokalnych SZ polskiego pochodzenia, których jest tutaj bardzo wielu, a także polskie organizacje kombatanckie, którymi trzeba się opiekować. Mieliśmy w czasie naszej służby ogromne wyzwanie związane z zapanowaniem nad tym wszystkim. Na szczęście dzięki faktycznie wielkiemu wysiłkowi nam się to udało.
Jakie błędy zawodowe popełnił Pan w życiu? Może Pan przytoczyć nam jakiś przykład?
Nie wiem, czy wypada tak mówić, ale wydaje mi się, że moja kariera wojskowa przebiegała w sposób wzorcowy, właśnie tak, jak sobie to wymarzyłem. Podczas jej trwania miałem oczywiście dylematy związane z pewnymi decyzjami, ale ostatecznie okazało się, że wybory, których dokonywałem, były słuszne. Decydując się na karierę żołnierza zawodowego, młody człowiek ma możliwość rozwoju generalnie w trzech kierunkach: dowódczo-sztabowym, naukowo-akademickim lub związanym z dyplomacją wojskową w pełnym tego słowa znaczeniu (praca poza granicami kraju w strukturach NATO, organizacjach międzynarodowych lub tez attachatach wojskowych). Młodzi adepci sztuki wojskowej nie wiedzą dokładnie, co ich czeka w przyszłości. Dopiero pierwsze lata pracy kształtują drogę kariery wojskowej. Ambicje i aspiracje zawodowe w zderzeniu z nieraz brutalną rzeczywistością służby wojskowej zostają z reguły zweryfikowane w trakcie jej trwania. Nie zawsze dostaje się to, co się chce. Dla mnie los okazał się szczęśliwy i praktycznie moja służba przebiegała gładko i klarownie w kierunku, który sobie wytyczyłem.
Poza działalnością czysto wojskową i dyplomatyczną, dokonał Pan ciekawych rzeczy w swoim życiu. Proszę nam opowiedzieć, jak doprowadził Pan do powstania pomnika Marszałka Piłsudskiego w stolicy Brazylii, Brasilii? Taka działalność wychodzi poza klasyczny zakres obowiązków służbowych. To, z całym szacunkiem, była Pana zasługa.
Ambasador Andrzej Brajter, z którym przyszło mi pracować w Brazylii, był nie tylko zaangażowany merytorycznie w promocję naszej gospodarki i przemysłu, ale również dbał o nasz wizerunek w obszarze kultury. Obydwaj zdecydowaliśmy, że zaangażujemy się w zacny projekt ozdobienia stolicy Brazylii polskim pomnikiem. We współpracy z lokalną Polonią rozpoczęliśmy działania w kierunku stworzeniu pomnika wielkiego Polaka. Wybór padł na marszałka Józefa Piłsudskiego. Kolejnym wyzwaniem było znalezienie odpowiedniej lokalizacji, co wymagało szeregu negocjacji z przedstawicielami lokalnej władzy. Zależało nam, aby usytuować go w jakimś publicznym, łatwo dostępnym miejscu w Brasilii. Znaleźliśmy taką lokalizację w pobliżu naszej ambasady. Kolejnym etapem była sama budowa pomnika. Szczęśliwie się zdarzyło, że odnaleziono gdzieś w Brazylii w nieoczekiwanych okolicznościach porzuconą na śmietniku formę odlewniczą popiersia Marszałka, co oczywiście wykorzystaliśmy. Bez większych problemów pomnik odlano w jednym z lokalnych zakładów w Rio de Janeiro. Tam też zapakowaliśmy go do samochodu i ruszyliśmy kolumną do stolicy, pędząc jak zawsze do domu całkowicie pustymi, prostymi, ciągnącymi się dziesiątkami kilometrów brazylijskich szosami. Zostaliśmy oczywiście zatrzymani za przekroczenie szybkości. Proszę sobie wyobrazić zdziwienie oficerów policji, z ogromną podejrzliwością i zdziwieniem przyglądających się kolumnie trzech czarnych samochodów pełnych cudzoziemców, przewożących w środku odlaną z brązu figurę, która mogła wyglądać na złotą. Jednakże wrodzona kurtuazja oficerów brazylijskich i empatyczne podejście do tematu szybko rozładowało atmosferę. W późniejszym okresie mieliśmy trudności ze zdobyciem pozwolenia na budowę cokołu oraz wybraniem firmy, która nam odpowiadała, a nie narzuconej przez władze miasta, mającej wykonać pracę po znacznie zawyżonych kosztach. W końcu pomnik powstał. Obecnie w Brazylii stoją aż trzy pomniki marszałka Józefa Piłsudskiego, z czego dwa będące wynikiem współpracy naszej placówki z lokalną Polonią. Ponadto w Ameryce Łacińskiej można znaleźć trzy pomniki Fryderyka Chopina oraz figurę Marii Skłodowskiej-Curie, która stoi przed Pałacem Gubernatora w stolicy Brazylii. Można więc stwierdzić, że polityka pomnikowa w tym kraju prowadzona jest prawidłowo, przy znaczącym udziale naszych ambasadorów oraz z niewielkim wkładem naszego AO.
Pomimo że jest Pan emerytem wojskowym, nadal pracuje Pan w misji obserwacyjnej OBWE na Ukrainie. Na czym polega praca w tej organizacji, bo chyba wykorzystuje Pan swoje umiejętności nabyte w trakcie służby wojskowej?
Po zakończeniu swojej zawodowej służby wojskowej nadarzyła się kolejna okazja zmaterializowania moich doświadczeń nabytych podczas jej trwania, jednakże już nie na takim poziomie ambicjonalnym i merytorycznym, jak to miało miejsce do tej pory. Zdecydowałem się na kontynuację mojego życia zawodowego, jednakże nie w tak szybkim tempie, co miało miejsce do tej pory. Dzięki wsparciu ze strony MSZ przystąpiłem do konkursu na jedno ze stanowisk w Kwaterze Głównej w Centrum Monitorowania Technicznego misji obserwacyjnej OBWE na Ukrainie. Od ponad roku pracuję tam w obszarze merytorycznie związanym z początkowym okresem mojej służby wojskowej, tzn. rozpoznaniem techniczno-operacyjnym. Można powiedzieć, że koło się zamknęło. Niestety nie jest to już praca w mundurze, ale sprawia mi ona wiele satysfakcji. Podobnie jak w czasie służby wojskowej, tak i teraz cieszę się nieustanną pomocą ze strony mojej żony, która wspiera już od ponad 36 lat, a także dzieci i wnuków.