Z Nickiem Sincklerem, muzykiem, rozmawiała Katarzyna Paskuda.
Jak to się stało, że jesteś w Polsce?
Po przyjeździe do Europy najpierw mieszkałem niespełna rok w Monachium. Później mój ówczesny partner zaproponował, żebyśmy przenieśli się do Polski. To było ponad 12 lat temu.
Twój partner był Polakiem, że chciał tu przyjechać?
Tak.
To masz słabość do Polaków.
(śmiech) Chyba tak jest.
Pochodzisz z Nowego Jorku?
Dokładnie wychowałem się w New Jersey, 30 minut od Nowego Jorku.
Miałeś tam jakichś znajomych Polaków?
Tak, nawet do szkoły chodziłem z Polakami. Zawsze podobała mi się, pociągała mnie słowiańska dusza. Lubię mieszkać w Polsce, dla mnie jest tu super klimat.
Ale w Ameryce zostawiłeś rodzinę. Często ich widujesz?
Tak, mam tam rodziców i brata. Staram się ich widywać dwa razy do roku.
A oni byli w Polsce?
Tak, pierwszy raz w 2008 roku. Później w 2016 i 2018. To było dla nich bardzo intensywne przeżycie za każdym razem. Nie tylko w sensie turystycznym, lecz także emocjonalnym.
Decyzja o zmianie miejsca zamieszkania na miejsce tak odległe od bliskich nie jest łatwa…
Ja jestem w swojej rodzinie taką czarną owcą. (śmiech) Lubię, zawsze lubiłem podróżować. Mam to po dziadkach. Kiedy odwiedzałem z nimi kolejne nowe miejsca, byłem zafascynowany. Uwielbiam nową energię, atmosferę.
Ale mieszkałeś, z mojego polskiego punktu widzenia, w atrakcyjnym miejscu… W końcu to Ameryka…
(śmiech) Często ludzie pytają mnie, dlaczego Polska. A dlaczego nie? Dla Polaka Nowy Jork jest wow, dla mnie Warszawa, Europa jest wow. Wy macie na przykład mnóstwo zamków, u nas jedyny zamek jest w Disney World. Macie też super historię, choć oczywiście pełna jest trudnych momentów, ale też niezwykle interesująca. To, co u was jest autentyczną historią, dla mnie, Amerykanina, jest bajką z dzieciństwa – był sobie król, była sobie królowa. Poza tym, jak tylko przyjechałem do Polski, wiedziałem, że nie tylko mogę w niej żyć, ale chcę w niej umrzeć.
Nie wydaje Ci się, że muzycznie byłoby Ci łatwiej realizować się w Stanach?
W Stanach dużo ludzi śpiewa, ale nie chcą wykonywać pracy, żeby zostać artystą. Chcą szybko osiągnąć sukces. W Polsce to też oczywiście jest, ale na mniejszą skalę. Trzeba, chcąc być na scenie, wiedzieć, że sam talent, dobry głos, to za mało. Trzeba na przykład mieć dobry kontakt z publicznością. To najlepiej weryfikują koncerty. U mnie na początku barierą był język. Nie umiałem mówić po polsku. Dziś, kiedy jestem na scenie i mówię do publiczności po polsku, jest wielkie wow.
Jak Ci szła nauka polskiego?
Jestem tu już 12 lat, nieustannie mówię w tym języku, może nie jestem w tym doskonały, ale się komunikuję i wszystko rozumiem.
Jakie swoje marzenia spełniłeś w Polsce?
Zawsze chciałem robić muzykę i grać z gwiazdami. I to mi się udało.
Polskie gwiazdy to dla Ciebie kto?
Natalia Kukulska, u niej pierwszej śpiewałem. Nauczyłem się od niej bardzo dużo.
Jak do niej trafiłeś?
Moja koleżanka śpiewała u niej w chórkach. Akurat odszedł z zespołu Łukasz Zagrobelny i Natalia szukała kogoś na jego miejsce. Spotkaliśmy się podczas koncertu na cześć jej mamy. Pogadaliśmy, a później zacząłem z nią śpiewać. Natalia jest niesamowita, miła, naturalna, normalna. Mnóstwa rzeczy się od niej nauczyłem. Mimo braków w znajomości polskiego potrafiłem, dzięki umiejętności słuchania, zharmonizować się z tekstem śpiewanym przez Natalię. Cenię także Kayah. Ona ma pozytywną energię i robi super muzykę. Pierwszy raz widziałem Kayah na scenie, kiedy byłem z koncertami z Natalią w Londynie. To był magiczny moment, kiedy ona wyszła na scenę. Ona czaruje publiczność. Zapragnąłem ją wtedy poznać. I miałem okazję w programie Fabryka Gwiazd w Polsacie – ja brałem w nim udział, a Kayah była jurorką. Fantastyczne spotkanie.
Fabryka Gwiazd była przełomem w Twoim życiu?
Przede wszystkim bezpośrednio po programie rozstałem się ze swoim ówczesnym partnerem. Byłem załamany, myślałem sobie, że to była jedyna osoba, której zaufałem, zostałem tu sam, nie bardzo wiedziałem, co ze sobą począć. Stałem przed lustrem i gadałem do siebie: Nick, masz do wyboru dwie drogi, albo wracasz do domu, albo zostajesz tu i walczysz o siebie. Byłem już po programie, byłem popularny, zaczynało się coś pozytywnego dziać w moim życiu artystycznym. Stwierdziłem więc, że mimo iż jest mi trudno, zostaję. Serce bolało, ale skupiłem się na pracy. Zacząłem współpracować z różnymi DJ-ami. Zaczynałem być coraz bardziej rozpoznawalny. W Stanach śpiewałem w chórkach, współpracowałem z kilkoma muzykami z Kanady, ale prawdziwą karierę, samodzielną, zacząłem robić w Polsce.
Myślisz, że gdybyś został w Stanach, osiągnąłbyś to co tutaj?
Wiem, że pracowałbym równie intensywnie. Ale czy osiągnąłbym to samo – nie wiem. Kiedy zaczynałem mieszkać w Europie, byłem trochę znudzony muzyką w Stanach, a przede wszystkim chciałem być samodzielny, a nie pracować na czyjeś nazwisko. Tu poczułem, że mogę być artystą. Zyskałem pewność siebie.
Zastanawiałam się, czy Twoja odmienność, egzotyka, były czymś, co spowodowało, że zwróciłeś na siebie uwagę. Naturalnie poza tym, że masz niewątpliwy talent.
Pewnie coś w tym jest. Wyróżniałem się w programie, dałem się zapamiętać, także dzięki kolorowi skóry.
Co teraz robisz zawodowo?
Właśnie wyszła moja nowa płyta „11/11” – zatytułowana tak jako podsumowanie moich 11 lat spędzonych w Polsce. Utwory na tej płycie śpiewam po polsku.
Dlaczego zdecydowałeś się na język polski?
Bo przyszedł właściwy czas. Bezpośrednio po Fabryce Gwiazd nie byłem gotowy ani na samodzielną płytę, ani na śpiewanie po polsku. Cały czas pisałem po angielsku, nie potrafiłem przełamać oporów. Przy tej płycie najpierw pisałem i myślałem po angielsku, potem tłumaczyłem na polski. Ale były takie momenty, kiedy od razu myślałem po polsku. Michał był też dla mnie dużym wsparciem w tym procesie – śmialiśmy się, że najpierw ja pisałem po „nicksku”, a później Michał tłumaczył to na polski. Chyba jestem pierwszym Amerykaninem, który zrobił całą płytę po polsku. Chciałem, żeby moi fani, odbiorcy, lepiej mnie zrozumieli, chciałem mieć z nimi lepszą, głębszą płaszczyznę porozumienia.
Kiedy postanowiliście z Michałem wziąć ślub, jak to zostało odebrane w Polsce? Nie spotkaliście się z hejtem?
Jesteśmy w związku z Michałem od czterech lat, nigdy nie spotkało nas nic przykrego. Ludzie, którzy nas znają, wiedzą, że jesteśmy razem. Publiczność na moich koncertach też traktuje mnie jak artystę, a nie geja.
Myślisz, że gdybyś był heteroseksualny, miałbyś więcej fanek?
(śmiech) I tak mam dużo, bardzo dużo fanek. Mogę się podobać kobietom mimo swojej orientacji seksualnej. Moi słuchacze czują moje emocje, widzą we mnie człowieka, nie faceta, który woli facetów.
Nigdy się nie zastanawiałeś, czy marketingowo nie byłoby lepiej, gdybyś o swoich upodobaniach nie opowiadał publicznie?
Nie, dla mnie zawsze było istotne życie w zgodzie ze sobą. Nie chciałem niczego udawać. Znam artystów, którzy przyjeżdżają do Polski na koncerty, wiem, że wolą facetów, a odpowiadają twierdząco, z uśmiechem na twarzy na pytania, czy lubią polskie jedzenie i polskie dziewczyny. Nie chciałabym tak. Oczywiście, że polskie dziewczyny są piękne, ale polscy mężczyźni podobają mi się bardziej. Zresztą, jak mówię w ten sposób w rozmowach, to niektórzy uznają, że żartuje, że na pewno nie jestem gejem. To im się w głowie nie mieści. (śmiech)
Jak poznałeś swojego męża, Michała?
Byłem w Łodzi z koncertem, poznaliśmy się po nim i wiedziałem od początku, że to jest to.
Twoi rodzice zawsze wiedzieli, że wolisz chłopców?
Tak, nie mieli z tym problemów.
A rodzeństwo?
Mam brata, ma żonę, dzieci i też nie mają z moją orientacją żadnego problemu.
Zastanawialiście się z Michałem nad tym, żeby mieć dzieci?
(śmiech) Moja mama też często o to pyta. Czasem śmieję się z niej, że kiedyś zadzwonię, żeby powiedzieć jej, że jestem w ciąży. A poważnie, może kiedyś.
fot.: Joanna Czarnota