WywiadyDawid Andres: Ciężarówką przez świat

Dawid Andres: Ciężarówką przez świat

Z Dawidem Andresem, podróżnikiem, prowadzącym programy „Ciężarówką przez Indonezję” oraz „Ciężarówka przez Route 66” rozmawiała Katarzyna Gargol.

Patrząc na Ciebie i Twoją historię z boku, można dojść do wniosku, że życie zaczyna się po czterdziestce.
I słusznie. Muszę przyznać, że fantastycznie się z tym wiekiem czuję. I faktycznie tak się ułożyło, że życie odmieniło mi się przyjemnie, gdy skończyłem czterdzieści lat.

Taki był plan, czy raczej zadecydował przypadek?
(śmiech) Całe moje życie to jeden wielki przypadek. Nie lubię niczego planować, bo plany zazwyczaj kończą się rozczarowaniem. Kiedy wyruszałem z bratem na wyprawę po Amazonce, nie oczekiwałem niczego poza szczęśliwym dotarciem do celu. Amazonka wydarzyła się w dobrym momencie mojego życia. Niespodziewanie przyniosła znacznie więcej efektów, niż tylko spełnienie największego marzenia: telewizja, program o podróżowaniu ciężarówką, książka „Rowerem po Amazonce” o naszej ekspedycji po największej rzece świata.

Czyli gdyby nie Amazonka, nie rozmawialibyśmy teraz.
Na sto procent. Nigdy nie myślałem o pracy w telewizji.

Delikatnie powiedziane. Podobno mocno się przed tym broniłeś!
To prawda, nie chciałem pracować w telewizji. Jak już powiedziałem wcześniej, Amazonka nawet przez moment nie była realizowana w celach komercyjnych. Na początku niewiele osób wiedziało o moich planach. Miesiąc przed wyjazdem do Peru kolega założył mi stronę internetową i profil na Facebooku, bo nawet tego nie miałem. Wcześniej skontaktowałem się z kilkoma podróżnikami, którzy pływali po Amazonce, w tym z Piotrem Chmielińskim, pierwszym człowiekiem, który przemierzył pontonem i kajakiem każdy jej kilometr od źródła do ujścia. Kiedy z bratem dotarliśmy na rowerach do źródła Amazonki, czyli znajdującego się na wysokości 5120 m npm jeziorka Ticlla Cocha, Piotr opublikował m.in. w National Geographic pierwszy artykuł o naszej podróży. Potem pojawiały się kolejne i tak zdobyliśmy grono czytelników, którzy towarzyszyli nam na każdym etapie ekspedycji. Potem otrzymaliśmy Kolosa (prestiżowa nagroda festiwalu podróżników w Gdyni, którą Dawid otrzymał z bratem w 2016 roku za wyprawę po Amazonce – przyp. red). Wtedy wydawało mi się, że nowe doświadczenia mogę wykorzystać dalej, jeżdżąc po świecie. Myślałem raczej o wycieczkach ekstremalnych. A praca w telewizji? Wcale nie brałem takiej ewentualności pod uwagę. Wydawało mi się to nierealne, „nie moje”. Dlatego przyjmując propozycję producentów „Ciężarówką po Stanach” i realizując pierwszy sezon programu, myślałem sobie, że jeśli coś nie wyjdzie, to nie będę dalej próbować. Ale wyszło, i to fajnie, uzyskaliśmy wysoką oglądalność, więc kręcimy dalej.

Amazonka była efektem marzeń czy przewartościowań po wypadku ciężarówką?
Od zawsze marzyłem o podróżach. Miałem cudowne dzieciństwo: niby mieszkałem w mieście, ale właściwie na samej jego granicy, za naszym domem były ogrody i dalej rosły już tylko łąki. Od małego budowałem jakieś bazy, wspinałem się na najwyższe drzewa, pływaliśmy z kolegami kajakami po Warcie. Nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Moje dzieciaki są zresztą takie same. Ostatnio pojechaliśmy na wycieczkę i po paru dniach syn zniecierpliwiony zapytał, po co zabraliśmy namioty, skoro ciągle śpimy w hotelach (śmiech). Gdy podrosłem, zacząłem planować z kumplami wyprawę busem z Polski przez Pakistan do Indii. Ostatecznie wyprawa nie wypaliła. Teraz nawet myślę, że dobrze się stało – byliśmy młodymi świrami i pewnie nie wrócilibyśmy stamtąd (śmiech).
Potem wpadła mi w ręce książka „Z nurtem Amazonki” Joe Kane’a o wyprawie od źródeł do ujścia Amazonki i wspomnianym już Piotrze Chmielińskim. Przeczytałem ją i pomyślałem: „To jest przygoda, chcę to zrobić!”. Zacząłem zgłębiać temat i trochę zaniepokoiło mnie, że dotąd tak niewielu osobom udało się przepłynąć tę rzekę.

To cię przestraszyło, czy nakręciło?
Zmobilizowało! Pomyślałem: „Tylko kilkunastu osobom się udało, więc muszę to zrobić!”. Ale obudził się też strach, bo nie miałem żadnego doświadczenia w wyprawach ekstremalnych. Dzisiaj myślę, że każdy z nas może coś zrobić, trzeba się tylko odpowiednio zmobilizować i bardzo tego pragnąć.

U Ciebie to już jakieś kompulsywne przekraczanie strefy komfortu. Masz jeszcze taką, której opuszczenie jest trudne, czy już zatarła się ta granica?
Moja strefa komfortu to ciągłe bycie w ruchu. Dyskomfortem byłaby praca w jednej firmie, wstawanie rano i codzienne chodzenie do pracy. I tak na przykład przez 10 lat.

Próbowałeś?
Jasne.

Ale tak za biurkiem?
(śmiech) Aż tak to nie! Zawsze szukałem pracy, dzięki której mógłbym się ciągle przemieszczać. Poszedłbym do stałej pracy, gdybym musiał, ale myślę, że byłbym nieszczęśliwy.

Zastanawiałeś się kiedyś, skąd to masz – tę potrzebę podróżowania i sprawdzania granic swoich możliwości?
Pewnie po części wzięło się to stąd, że rodzice sporo podróżowali. Rodzice, czyli mama i ojczym, który mnie wychował. Ojca nie znam, ale mama zawsze opowiadała, że był człowiekiem romantycznym i że czytał dużo książek żeglarsko-podróżniczych. Może to siedzi gdzieś w genach? Czasem zastanawiam się, jak by to było spotkać się z nim, pogadać i sprawdzić, dlaczego jestem właśnie taki. Mój kumpel go poznał. Powiedział mi potem: „Ten twój stary to jakiś świr: jak popłynął na jezioro, to płynął i płynął, aż go stracili z wzroku; jak poszedł do lasu, zniknął na trzy dni”. Coś w tym wszystkim musi być.

To byłoby bardzo ciekawe spotkanie.
Kiedyś może do niego dojdzie.

Pozwolisz, że wrócę jeszcze do Amazonki. Jesteście z bratem chyba jedynymi ludźmi na świecie, którzy zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie z bandytami, którzy ich napadli.
Przejeżdżaliśmy wtedy przez Czerwoną Strefę w Peru, teren zamieszkany przez Indian Asháninka. Obowiązuje tam zakaz wstępu zarówno dla turystów, jak i dla Peruwiańczyków. To właśnie tam odbywa się największa produkcja kokainy na świecie. Sytuacja była chwilami dość zabawna, bo to trochę niemrawi gangsterzy byli, ale przestało nam być do śmiechu, gdy wymierzyli do nas z karabinów. Indianie Asháninka uważają, że biały człowiek przyjeżdża w te rejony, żeby porywać ich dzieci i wycinać im organy do przeszczepów. Dlatego bywają bezwzględni dla białych. W podróży po tym terenie zwykle pomaga specjalny dokument od postawionych wysoko w hierarchii członków społeczności. Mimo że taki glejt posiadaliśmy, ci, którzy nas napadli, nie potraktowali go tak poważnie, jak oczekiwaliśmy. Najgorszy był moment, gdy jeden z nich znalazł w naszej apteczce skalpel. Wyciągnął go, spojrzał na mnie i powiedział: „Przyjechałeś tutaj wyciąć oczy naszym dzieciom”. Chwilę potem znaleźli pieniądze u mojego brata. Odważyłem się negocjować z nimi: „Panowie, jesteśmy w dżungli, umrzemy tu z głodu bez pieniędzy”. To była równowartość 500 zł, na ich warunki bardzo dużo. I wiesz, co zrobił? Powiedział „każdy po stówie” i tak rozdzielił. Ja – stówa, mój brat – stówa i oni trzej po stówie. Udałem, że rozumiem tę sytuację, że tak po prostu musi być. Na koniec poprosiłem o wspólne zdjęcie.

Ale skąd taki pomysł w tego typu sytuacji?
Wydaje mi się, że to była gra psychologiczna] Prośba o zdjęcie miała na celu załagodzenie sytuacji, to był sygnał, że wszystko zrozumiałem, na zasadzie: „OK, zabraliście nam pieniądze, wiem, że tak trzeba zrobić”. Na koniec jeszcze przybiliśmy sobie z nimi piątkę. Tak działaliśmy z bratem właściwie cały czas. Podobnie było z piratami. Najpierw próbowaliśmy wyczuć, czego od nas chcą i jakimi są ludźmi, a następnie – adekwatnie do sytuacji – zmienialiśmy gadkę, na przykład częstowaliśmy ich papierosami (choć sami nie palimy), albo pytaliśmy dla zgrywy, czy mają jakieś dragi.

I ani razu nie myśleliście o tym, żeby się wycofać?
Nigdy. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach mieliśmy w głowie jedną myśl: zmierzamy do celu, nawet gdyby rowery padły i trzeba było płynąć wpław W takich warunkach ciężko się zgrać. Ludzie zazwyczaj kłócą się, nie jest łatwo znaleźć kogoś z takimi samymi priorytetami. Jadąc tam, nie miałem pewności, jak to będzie podróżować z bratem, z którym aż tak blisko wtedy nie byłem. Ale okazało się, że ta wyprawa była też jego wielkim pragnieniem. W którymś momencie, podczas kłótni, powiedziałem mu, że dalej nie jedzie, wraca do domu. Jakiś czas później stwierdził, że jedyną możliwością wykluczenia go z wyprawy jest… zabicie go…(śmiech). Wtedy zrozumiałem, że on jest tak samo zdeterminowany jak ja i dotrze ze mną do celu. I tak się stało.

Piękne słowa, które nie tylko mówią coś o nim, ale też przy okazji o Waszej relacji. Porozmawiajmy o Twoich nowych programach, które pojawiły się w tym sezonie. W „Ciężarówką przez Indonezję” działy się niesamowite rzeczy. Czy to było najtrudniejsze z twoich dotychczasowych telewizyjnych doświadczeń?
Uważam, że to najfajniejszy projekt, jaki dotychczas zrobiliśmy. Mamy dużo dobrego materiału, ciągle się coś działo. Indonezja jest przepiękna. Myślę, że Wietnam też był niezły, ale tutaj było więcej możliwości. Ciągle coś zmienialiśmy: a to ładunek, a to wyspę. Zmienia się krajobraz, pojawiają się nowe przygody. Będzie się dużo działo.

Wszystko wskazuje na to, że tym razem nasyciłeś w sobie niespokojnego eksperymentatora. Mam tu adnotację, że robiłeś różne ekstremalne rzeczy, na przykład zjadłeś serce kobry. W sumie nie wiem czy to takie ekstremalne.
Nie mam nawet pojęcia, jak wygląda serce kobry…
(śmiech) Jest malutkie.

A jak smakuje?
Jest dobre. Ale to wcale nie była taka łatwizna, tylko prawdziwe wyzwanie! Mam w takich momentach dodatkowe dylematy, bo dzisiaj świat zwraca większą uwagę na kwestię zabijania zwierząt. A przecież ludzie od wieków jeżdżą na słoniach, konno, polują na zwierzęta, żeby pozyskać z nich mięso, które później zjadają I tak też było z tą kobrą. Zjadłem ją i powiem szczerze, że mięso było przepyszne.

Którą część kobry się zjada?
Najpierw spuszcza się z niej krew. Dostałem to do wypicia, a potem podali mi serce. Faktycznie potrzebowałem chwili, żeby to zrobić. Następnie przyrządzono potrawy z mięsa i muszę przyznać, że smakowało rewelacyjnie: coś między rybą a kurczakiem. Myślę, że każdemu by smakowało. Chętnie doświadczam czegoś nowego. Gdy byłem na Amazonce, piłem masato, napój, który powstaje w wyniku fermentacji juki przeżutej przez kobiety, które zajmują się jego wytwarzaniem. Być może miałbym problem ze zjedzeniem pająków, ale poza tym to nie ma na świecie rzeczy, której bym nie spróbował.

Czy w tych ekstremalnych momentach był jakiś, w którym włączyły ci się czerwone lampki?
Tego w programie nie pokażemy, ale był taki moment. Poznaliśmy sympatycznych chłopaków w klubie Harleyowym. Fantastycznie wyglądali: gang motocyklowy, Indonezyjczycy w skórach, pierścienie na każdym palcu. Miałem się z nimi spotkać. Właściwie trudno mi teraz wyjaśnić, jak doszło do tej sytuacji, ale prawdopodobnie sprawdza się tutaj stara zasada, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Czasem w innym kraju wystarczy głupie nieporozumienie wynikające z tego, że realizujemy program spontanicznie i nagle zostajemy oskarżeni o to, że celowo robimy coś pod program. W każdym razie dostaliśmy telefon, że musimy uciekać. Ten gang ma półtora tysiąca członków rozsianych po całej Jawie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

Wspomniałeś o spontanicznych akcjach. Ile rzeczy faktycznie dzieje się poza scenariuszem?
Większość.

Niemożliwe.
Naprawdę. Chyba że wliczymy w to trasę. Jak mi szef mówi „jedziesz do Seattle”, to wiem, jaką mam trasę, bo znam Stany i wiem, co po drodze warto pokazać. W Indonezji czasem wspieraliśmy się internetem, sprawdzaliśmy, jakie mamy atrakcje po drodze i wtedy zjeżdżaliśmy. Ludzie, których spotykaliśmy, to też była kwestia szczęścia. Podobnie z imprezami i eventami na trasie. Dlatego tak fajnie wychodzi to w programie.

A Twoje ulubione momenty?
Jak się dużo dzieje. W „Ciężarówką po Stanach” tego nie widać, ale pokonujemy tysiące kilometrów. Wykonuję wtedy dwie prace: prezentera i kierowcy, bo nadal mam przecież załadunek. Czasem tak długo kręcimy, że potem w nocy muszę napieprzać, żeby nie spóźnić się z dostawą. W Indonezji było fajnie, bo nie musieliśmy dużo jeździć, a do tego sporo się działo. Co chwila krzyczeliśmy tylko z Maćkiem Domagalskim (operator kamery), który ze mną jeździ: „Zobacz, jak fajnie! Zostajemy tu! Zachód słońca! Stańmy tylko na pięć minut!”

Niewiarygodne, że program „Ciężarówką przez Indonezję” powstał w taki sposób. Nie próbowałeś negocjować zmiennika, który nadganiałby za Ciebie, a Ty byś się wysypiał?
Naszym podstawowym założeniem jest naturalność. Jeśli jestem zmęczony, to jestem zmęczony naprawdę. Muszę być w tej pracy fizycznie od początku do samego końca, a nie, że ja sobie odpoczywam, a ktoś inny jedzie. Zresztą tak szczerze mówiąc, to nawet nie chciałbym jechać w vanie z resztą ekipy, bo nie dość, że telepie, to jeszcze nuda.

W niektórych programach tak się robi: uczestnicy niby zmęczeni, a nocą śpią w świetnych hotelach.
(śmiech) Wiem! Nie będę ukrywał – zdarzało się, że jeździłem małymi ciężarówkami, w których nie ma opcji spania i wtedy faktycznie nocowałem w hotelu. Ale zależy mi na autentyczności. Jest ładunek, jest robota do wykonania, a ja jadę. W Stanach miewam czasem oczy na zapałki. Ekipa idzie wtedy spać do hotelu, a ja śpię w ciężarówce. I nawet tak wolę: jakbym poszedł z chłopakami do hotelu i posiedział z nimi do późna, to bym się nie wyspał.

A jaki jest plan na „Ciężarówką przez Route 66”?
Zaraz zaczynamy zdjęcia. To będzie coś zupełnie innego od rzeczy, które pokazywaliśmy do tej pory. Chcemy przejechać słynną Route 66 w całości. Większej części tej trasy nie widziałem wcześniej, więc dla mnie to też będzie coś nowego.

Zakładam, że dla Twojego brata, z wiadomych względów, podróżą życia była Amazonka. A dla Ciebie?
Też Amazonka. Dla mojego brata to była podróż z ciemności do światła. Ćpał przez wiele lat, brał dopalacze, kiedyś powiedział mi, że tak naprawdę nie pamięta swojego życia. Potrzebował 6 miesięcy na Amazonce, żeby dojść do siebie. Dla mnie to było spełnienie największego marzenia. Moja mama mówi, że mam w sobie jakiś niepokój. Ale nie, ja go już w sobie nie mam. Czuję się spełniony, mogę odetchnąć. Ludzie mówią, że to jak nałóg, że będę chciał więcej. Ale ja nie chcę. Teraz będę jeździł z rodziną. Może jeszcze tylko chciałbym się sprawdzić w warunkach ekstremalnych, tak sam, bez nikogo. Ale generalnie czuję się spełniony.

Sam? Dokąd? Jak?
Rowerem, bo bardzo mi się spodobało. Ludzie inaczej na ciebie patrzą, gdy podróżujesz rowerem. Jak jedziesz samochodem, najpierw widzą samochód, a dopiero później ciebie. Na rowerze jesteś brudny, śmierdzący, ludzie się na ciebie otwierają, są życzliwi i chcą ci pomagać. Moim marzeniem jest podróż do gułagów. Chciałbym wystartować z Polski i pojechać aż do Władywostoku i na Kamczatkę. Ale nie wiem, czy to zrobię, bo jak powiedziałem o tym żonie, to się do mnie przez dwa tygodnie nie odzywała (śmiech). Chociaż prawda jest taka, że dzięki programowi częściej jestem w domu, realizuję swoje marzenia i jeszcze mam z tego pieniądze. A żona nie musi się o mnie martwić.

Co byś powiedział młodym ludziom, którzy są na początku swojej drogi i z jednej strony marzą o podróżach, a z drugiej wydaje im się, że nie ma innej drogi, jak usiąść za biurkiem w stałej pracy?
Trudno radzić, raczej kiepski byłby ze mnie mówca motywacyjny. Wiesz, ja też się bałem jechać na Amazonkę. Przez trzy miesiące strasznie ze sobą walczyłem – nie mogłem spać i nienawidziłem już tej myśli. Serce mówiło „Zrób to”, a głowa odpowiadała „Stary, na co ty się porywasz? Przecież zabiją cię tam! To nienormalne, nie rób tego”. Ciągle myślałem o opiniach innych. Ale nie możemy pytać o opinię osób, które nie mają takiego pragnienia jak my. Większość tych, którym powiedziałem o swoich planach, twierdziła, że jestem nienormalny i że tam zginę. Nie rozumieli mnie. My, ludzie, jesteśmy jak konie z klapkami na oczach: zapieprzamy i robimy to co inni, bo myślimy: „Ten tego nie zrobił, więc ja też nie zrobię, bo to niebezpieczne”. Człowiek myśli o sobie, że jest słaby. Ciągle się czegoś boimy, patrzymy na innych, sugerujemy się.

Mówisz, że była zacięta walka rozumu z sercem. I co się ostatecznie stało, że wygrało serce?
Pierwszy raz w życiu coś takiego przeżyłem, myślałem, że rozsypię się psychicznie. W końcu powiedziałem sobie: „Jeżeli ktoś to zrobił, to ty też możesz. Dlaczego niby nie? Bo na świecie jest 6 miliardów ludzi, a tylko garstka to zrobiła?”. Nie ma co słuchać innych, trzeba iść za głosem serca. Nie miałem żadnego doświadczenia, ale dużo czytałem, kontaktowałem się z ludźmi i pytałem. Powiedziałem sobie „zrobisz tę Amazonkę”. I zrobiłem!

fot.: Paweł Sudoł, materiały prasowe TVN