Z Grzegorzem Zawieruchą, zwycięzcą ósmej edycji programu MasterChef, rozmawiała Katarzyna Mazur.
W jaki sposób to, że wychowywałeś się w domu, w którym dzieci było pod dostatkiem, wpłynęło na Twoje życie? Twoi rodzice prowadzili rodzinny dom dziecka – to nie lada wyzwanie tak dla nich, jak i dla Was, w tym Ciebie, ich biologicznych dzieci.
Szanuję moich rodziców za to, że podjęli się wyzwania opieki nad tak dużą liczbą dzieci. Nie wiedzieli, czy dadzą radę. Mimo tego chcieli pomóc dzieciom i zrobili to, ofiarowując im swój czas i serca. Zaakceptowałem tę decyzję, i bardzo cieszyłem, że nasza rodzina się powiększy. Z perspektywy czasu widzę, jak wiele mnie to nauczyło, jak wiele z tamtych doświadczeń przydaje mi się w dorosłym życiu. Dzięki temu, że było nas w domu dużo, jestem otwarty na ludzi, i nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów. Najważniejsza jednak lekcja jaką wyniosłe z domu to to, że należy się wspierać i mieć w sobie empatię. Cieszę się, że miałem taki dom, jaki miałem.
Nie wściekasz się, kiedy czytasz nagłówki „starszy brat aktora…”?
Dlaczego miałbym się wściekać? Przecież jestem starszym bratem aktora. (śmiech) A tak serio, to jestem bardzo dumny z Rafała, ze wszystkiego do czego doszedł i co osiągnął. Wiem, ile pracy wykonał, żeby robić to, co kocha, i cieszę się razem z nim. Nie zdarza się często, żeby dzieci z jednego domu realizowały swoje marzenia zawodowe. Nam się udało: Rafał gra w filmach i robi karierę, a ja wygrałem MasterChefa. Co by się jednak nie wydarzyło w przyszłości, jak by się potoczyły nasze losy, zawsze będziemy braćmi.
Gotować lubi niejeden z nas, ale nie każdy ma odwagę tę pasję przekuć w swoją rzeczywistość. Co spowodowało, że znalazłeś odwagę i zgłosiłeś się do MasterChefa?
Wielu osobom, które kochają coś robić, mają pasję, brakuje motywacji do działania. Ze mną było tak samo. Przez wiele lat myślałem, że hobby to tylko dodatek do życia. A przecież jest zupełnie inaczej! Dlatego postanowiłem to zmienić i za namową mojej żony i syna postanowiłem spełniać marzenia. Dziś uważam, że zgłoszenie się do programu było najlepszą decyzją w moim życiu. Nareszcie mogę robić to, co kocham. Mało tego, wokół gotowania buduję moją przyszłość.
Kiedy odkryłeś w sobie pasję do gotowania? Nie jest to zajęcie pokrewne z pracami remontowo-budowlanymi, którymi zajmowałeś się dotychczas.
Od ogólnie pojętej budowlanki różni się to bardzo. (śmiech) Jedyną wspólną cechą jest ciężka praca, jaką trzeba wykonać na placu budowy i w kuchni, gotując np. dla 500 osób. Pasja do gotowania rozwijała się we mnie przez całe moje życie. Na początku było to podpatrywanie mamy i starszych sióstr, później próby samodzielnego gotowania dla siebie i młodszego brata, a kiedy byłem nastolatkiem, samodzielne przygotowywanie obiadów dla młodszych dzieciaków. Kiedy po studiach wyjechałem do Irlandii, zafascynowałem się tamtejszymi owocami morza, i tak naprawdę tam zaczęło się prawdziwe odkrywanie smaków i kulinarne eksperymenty. Wróciłem do Polski w 2010 roku, założyłem własną działalność, a kuchnia, gotowanie, stały się dla mnie odpoczynkiem po ciężkim i stresującym dniu.
Kto gotuje u Ciebie w domu? Zdarza Ci się karmić rodzinę, czy po ostatnim roku, przygodzie z MasterChefem i wszystkim tym, co towarzyszyło Twojemu zwycięstwu, masz dosyć i oddajesz żonie palmę pierwszeństwa w kuchni?
To mnie jeszcze bardziej zmotywowało do działania. Oczywiście przygotowuję obiady jak dawniej, ale teraz wzrosła liczba odwiedzających nas znajomych, którzy z ochotą wpadają na jedzenie. (śmiech) Czas, który spędzam w kuchni, chyba się wydłużył. Nie zmienia to jednak faktu, że moja żona świetnie gotuje i bardzo często wspólnie wymyślamy jakieś potrawy i kombinacje smakowe. Oczywiście kiedy mnie nie ma w domu, to ona przejmuje kuchnię.
Jakie emocje Ci towarzyszyły podczas finałowego odcinka MasterChefa?
To było dla mnie wyjątkowe gotowanie z racji tego, że na widowni siedziała moja rodzina. Widziałem mojego synka, który bardzo przeżywał to, co się dzieje, i robiłem wszystko, żeby pokazać mu, że warto wierzyć w siebie. Obiecałem wcześniej, że robię co w mojej mocy, żeby zdobyć statuetkę. Kiedy usłyszałem, że to ja zostałem MasterChefem, myślałem tylko o tym, co powiedzieć synowi, żeby zapamiętał tę lekcję na całe życie. Nie wiedziałem też, czy się śmiać, czy płakać, tak byłem szczęśliwy.
Obudziłeś się następnego dnia po zakończeniu programu i co sobie pomyślałeś?
To było bardzo dziwne uczucie. Cały tydzień po finale był dla mnie wielkim szokiem i codziennie rano budząc się, przez chwilę musiałem sobie uświadamiać, że to prawda. Nikt jednak nie wiedział o moim zwycięstwie, bo przecież program był kręcony dużo wcześniej. Wszystkie emocje musiałem przez kilka miesięcy trzymać dla siebie. Po nagraniu finałowego odcinka wyszedłem na ulicę i nic się nie zmieniło. (śmiech) Jednak już po 8 grudnia, kiedy ostatni odcinek pokazano w TVN, zaczęło się coś, czego się nie spodziewałem. Setki wiadomości i telefonów z gratulacjami, no i oczywiście przemiłe spotkania na ulicy z przypadkowymi ludźmi.
Co z tego, co wówczas pojawiło się w Twojej głowie, udało Ci się zrealizować?
Pierwszą zrealizowaną rzeczą jest książka kucharska, jedna z nagród w programie. Jej przygotowanie zajęło mi około trzech miesięcy. Kolejnym marzeniem, które właśnie się spełnia, jest program, który robimy razem z bratem. Można będzie go zobaczyć już wiosną w TVN Fabuła. Bardzo ciekawa formuła i coś, czego nie było do tej pory. Kulinarno filmowa zawierucha. (śmiech)
Gdybyś miał wydać książkę kulinarną całkowicie samodzielnie, jaka by była?
Myślę, że byłaby to książka połączona z żeglowaniem i podróżowaniem. Chciałbym przekazać wszystkim przepisy autentyczne, pochodzące z różnych krajów. Często się zdarza, że w naszych kuchniach odtwarzamy jakiś przepis, który przeszedł mocną ewolucję, zanim trafił do książki czy na stronę. A przecież autentyczność smaku jest jedną z form poznania kuchni danego narodu.
Właśnie, poza tym, że z pasją gotujesz, równie chętnie żeglujesz. Masz w sobie potrzebę udowadniania sobie i światu, że dasz radę, potrafisz?
Żeglowanie to wielka lekcja pokory. Na morzu nie da się nic udowodnić ani sobie ani innym. Należy postępować zgodnie z zasadami żeglarskimi i wtedy ma się pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wypadki się zdarzają właśnie wtedy, kiedy chce się coś zrobić wbrew zasadom. Poza tym, w życiu prywatnym mam wspaniałą rodzinę i ich zdanie i opinia są dla mnie całym światem.
Magda Gessler powiedziała, że jesteś jedynym jak dotychczas MasterChefem, który się nie bał. Jesteś pewien siebie?
Pewność siebie to chyba dobra cecha. Myślę, że pomaga w codziennym życiu. Uważam też, że strach jest największą blokadą, jaką możemy sobie sami stworzyć. To on nas zatrzymuje i nie pozwala działać. Ja na szczęście mam tę świadomość, i staram się żyć tak, aby sprawiać radość sobie i najbliższym.
Jak to jest z tym Twoim geniuszem smaku – kiedy szedłeś do programu, wiedziałeś, że go masz, czy dopiero tam się ujawnił?
Geniusz smaku to bardzo duże słowo. Jestem dumny i wdzięczny, że Magda Gessler, która sama jest geniuszem smaku, użyła takiego określenia w stosunku do mnie. Jednak uważam, że przede mną długa droga w świecie kulinarnym i sporo nauki, aby do tego geniuszu dojść. Program był na pewno jedną z lepszych lekcji, jakie do tej pory otrzymałem i jestem świadomy mojego rozwoju, jaki tam nastąpił.
Co zrobiłeś z pieniędzmi, które wygrałeś w programie?
Jeszcze nic, oprócz wpłaty zaliczki na Le Cordon Bleu. Część z nich na pewno pójdzie na opłacenie tego kursu w całości, a resztę pewnie wykorzystam na poszerzanie wiedzy, odbywając zagraniczne staże kulinarne. Niedługo lecę na kilka tygodni do Meksyku, więc na pewno się przydadzą.
Co zwycięstwo w tym programie zmieniło w Twoim życiu?
Jeśli chodzi o życie prywatne, nic. (śmiech) Jeśli o zawodowe, to odwróciło mój świat do góry nogami. Mam plany związane z gotowaniem, pokazami kulinarnymi i wszystkim, co wiąże się z kuchnią. No i na pewno otworzyło mi to drzwi z napisem własna restauracja.
Bez czego z Twojego życia, bez jakich doświadczeń, zdarzeń, jakich cech Twojego charakteru nigdy byś programu nie zwyciężył?
W moim życiu nic nie dzieje się przypadkowo. Wszystko, co miało miejsce do tej pory, uczyło mnie czegoś nowego. Zresztą mógłbym o tym wszystkim napisać książkę, która pewnie niejednego mogłaby zaskoczyć. (śmiech)
fot.: TVN/Michał Stawowiak