WywiadyMarcin Cejrowski: Mój największy sukces jeszcze nie nadszedł

Marcin Cejrowski: Mój największy sukces jeszcze nie nadszedł

Z Marcinem Cejrowskim, redaktorem naczelnym serwisu Plejada.pl, rozmawiała Katarzyna Paskuda

Cały czas otaczasz się gwiazdami. Dobrze Ci z tym? To było Twoje zawodowe marzenie, czy przypadek?

Czysty przypadek. Zaczynałem w redakcji Teleexpressu. Dostałem się tam jako jedyny chłopak z Trójmiasta, bez żadnych koneksji, układów… Bardzo szybko zrobiłem pierwszy materiał. Jednak nie był to do końca prawdziwy debiut, bo podpisał się pod nim ktoś inny. To była bardzo dobra i jedna z pierwszych lekcji zawodowej pokory.

Pamiętasz o czym był ten materiał?

Oczywiście! Pojechaliśmy z operatorem na warszawską Pragę. Wydawca kazał szukać tematu „na ulicy”. No to znalazłem. Zrobiliśmy materiał o tym, jak zmienia się warszawska Praga, jak z miejsca, gdzie raczej nie warto zapuszczać się po zmroku, staje się enklawą kultury, sztuki i świetnej miejskiej energii. Tak czy inaczej udało się. Wprawdzie mój operator w trakcie zdjęć zaliczył cios butelką wyrzuconą przez kogoś z okna, polała się krew, ale materiał poszedł. Jakiś czas później zostałem zaproszony na próbne zdjęcia do Teleexpressu. Miałem poprowadzić główne wydanie. Wszystko poszło świetnie, ale prowadzącym nie zostałem… po latach napisał do mnie ówczesny producent programu. Napisał, że byłem najlepszy, ale casting był ustawiony od samego początku. Swoją drogą to miłe, że po tylu latach ktoś decyduje się wysłać taką wiadomość. Do dziś mam tego maila…(śmiech)

Teleexpress był dla Ciebie trampoliną do dalszej kariery?

Z Teleexpressu trafiłem do Sejmu. Nabiegałem się trochę za politykami i wiedziałem, że nie chcę tego robić. Kiedy dostałem propozycję pracy w dziale zagranicznym Wiadomości, zacząłem zastanawiać się, jak się z tego wykręcić i to w miarę mądrze. Wiedziałem, że kategoryczna odmowa może pozamykać mi wiele innych drzwi. Tu trzeba było działać rozważnie. (śmiech) Tym samym podziękowałem za propozycję, ale oświadczyłem, że niestety będę zmuszony odmówi. Tłumaczyłem, że nie mogę pracować na Placu Powstańców, bo przecież tam nie ma gdzie parkować. (śmiech) Szef Wiadomości stwierdził, że w takim razie mam iść na Woronicza do rozrywki.

I jak było?

Nie tak, jak myślałem. (śmiech) Przygodę z Woronicza zacząłem od programu Tadeusza Mosza „Plus Minus”. Mój tata był wniebowzięty. Ja mniej. Zajmowałem się ekonomią, przed którą w gruncie rzeczy chciałem uciec. Ale Tadeusz miał niezwykłą moc. Przymykał oko na moje niedociągnięcia biznesowe, bo dostrzegł mój potencjał reżysersko-realizatorski. A później – jak w przypadku wielu innych karier – na korytarzu zostałem zaczepiony przez ówczesną vice szefową oprawy TV Polonia Alicję Mikołajczyk i tak zacząłem swoją przygodę z kulturą i rozrywką. To była prawdziwa szkoła życia i warsztatu. Codzienne studio, oprawy, własne programy, reżyseria i setki podróży. Tak naprawdę dzięki TV Polonia stałem się naprawdę popularny… w Chicago i na Green Poincie (dzielnica Nowego Jorku – red.) (śmiech) Pracowałem z wspaniałymi fachowcami, z niektórymi przyjaźnię się do dziś. W pewnym momencie jednak poczułem się zbyt bezpiecznie. Potrzebowałem nowych wyzwań i przyjąłem propozycję z TVN-u.

Tam zacząłeś obracać się wśród gwiazd?

Nie, materiały celebryckie, stricte show-biznesowe, zacząłem realizować dopiero w Polsacie, w programie „Się kręci”, do którego dołączyłem w 2010 roku. Potem pojawiło się „Się kręci na żywo”, „Studio weekend” i cała masa programów, które prowadziłem i współtworzyłem w Polsacie. Ich konsekwencją była zapewne propozycja wydawnictwa Burda. I tak oto, w trochę pokrętny sposób, w 2014 roku zostałem szefem kroniki towarzyskiej magazynu Gala – Galaktyka, naczelnym portalu gala.pl i vice naczelnym magazynu Gala. Dopiero później pojawiła się Plejada. Początkowo sceptycznie podszedłem do tej propozycji. Dobrze mi było w Gali, pracowałem z fantastycznym zespołem. Bardzo się lubiliśmy. Nie chciałem tego zmieniać.Jednak stanowisko naczelnego w Plejadzie było kuszące. Portal wymagał reanimacji, przywrócenia dawnej świetności. To było wyzwanie, a ja uwielbiam wyzwania. Dziś jesteśmy jednym z najpopularniejszych portali w kraju, odwiedzanym przez miliony osób. Nasz plebiscyt Gwiazdy Plejady jest jednym z najważniejszych wydarzeń celebryckich w kraju. A talk show naczelnego – „Gwiazdy Cejrowskiego” – to jeden z najlepiej oglądanych tego typu programów w polskim Internecie. Całkiem nieźle jak na trzy lata… I choć mam satysfakcję, to idziemy dalej i mierzymy wyżej. Wygrywa ten, kto potrafi się uczyć, a nie ten, kto myśli, że wszystko już wie.

Po latach pracy w show-biznesie – są takie osoby, których unikasz, z którymi absolutnie nie chciałbyś mieć nic wspólnego?

Staram się lubić ludzi i siebie. Bez tego nie możesz być fajnym człowiekiem.

A były momenty, że siebie nie lubiłeś?

Oczywiście. To była praca, żeby zaakceptować niektóre rzeczy w swoim życiu.

Czego nie akceptowałeś?

Nie akceptowałem swoich porażek, obwiniałem się, każde niepowodzenie rozkładałem na czynniki pierwsze. Zamęczałem się. Bywam w gorącej wodzie kąpany. Lubię szybkie efekty. Jeśli nie przychodzą od razu, zaczynają się schody. Zresztą, odkąd pamiętam, zawsze wydawało mi się, że mogę robić więcej, szybciej, bardziej efektownie.

Ale trzeba sobie czasem odpuszczać

Trzeba, ale od małego towarzyszyło mi poczucie uciekającego czasu. Poczuć, dotknąć, zobaczyć, posmakować…zdążyć. Z czasem pojawiła się świadomość. Świadomość siebie i swoich potrzeb. Czas zrobił swoje. Ilość przeszła w jakość. I tak, zdecydowanie mniej znaczy więcej. Sporo lekcji odrobiłem, sporo przede mną.

Jak Twoim zadaniem na przestrzeni kilku lat zmienił się internet i portale internetowe?

To żywy organizm. Wszystko się zmienia. I świetnie, tak właśnie powinno być. Pewne rzeczy nie zmienią się jednak nigdy. Rzetelność dziennikarska zawsze będzie w cenie. To wyraz szacunku dla naszych czytelników. Dobry tekst? Prosta sprawa. Wstęp, rozwinięcie, zakończenie – puenta. Konstrukcja szkolnej rozprawki? Jak najbardziej. To jeden z podstawowych kluczy do dobrego dziennikarstwa.

I dobry tytuł?

Tak, ale prawdziwy. Nie taki, który nazywany jest przez niektórych moich kolegów „żebroklikiem”, czyli nijak mający się do treści, do tego, co jest w środku, ale przyciągający uwagę. Za pierwszym, drugim razem się uda, potem przestajesz być wiarygodny, a to zawodowa śmierć.

Gdzie są granice Twojego portalu?

Dla mnie najważniejsza jest prawda, jestem zwolennikiem tego, żeby pisać, jak jest, w oparciu o fakty. Między innymi dlatego nie lubię, kiedy Plejada zaliczana jest do portali plotkarskich. Nie. Jesteśmy jak najdalej od plotek. Dzwonimy, sprawdzamy, dementujemy lub potwierdzamy. Dzięki temu jesteśmy wiarygodni, a nasze newsy są cytowane przez inne portale i prasę. I tu kłaniam się tym, którzy w swoich publikacjach pamiętają o źródle podawanych informacji.

Powiedzmy, że trafia do Ciebie informacja, która z Twojego punktu widzenia miałaby świetną klikalność, ale nie jest przyjemna dla jej bohatera. Co robisz?

Nie wprowadzam autocenzury. Kierujemy się wszyscy w redakcji Plejady i w Onecie wewnętrznym barometrem przyzwoitości. Trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać, przestać drążyć. To nie polityka, to show-biznes. Często dostaję kompromitujące zdjęcia i donosy dotyczące gwiazd. To zazwyczaj propozycje biznesowe. Nie uprawiam tego rodzaju dziennikarstwa. Brzydzę się donosami pod każdą postacią i przede wszystkim szkoda mi na nie pieniędzy.(śmiech)

Ale są tacy, którzy skorzystają.

Tak, część na pewno tak. 

Jak sobie radzicie z hejtem?

Pod koniec ubiegłego roku, w Plejadzie, Onecie i w większości portali grupy wyłączono możliwość anonimowego komentowanie. Ta niełatwa decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Dziś większość portali idzie w ślady Onetu, i słusznie. Komentować możesz w dalszym ciągu, udostępniając tekst via swoje social media. Skala hejtu znacznie spadła, od kiedy wycofaliśmy anonimowe komentarze. Nie wiem, czy wiesz, ale są firmy, które specjalizują się w pisaniu paskudnych, jadowitych komentarzy. Na szczęście ludzie z przymrużeniem oka zaczynają traktować niektóre publikacje. Choć ich czujność przez te bzdury w Internecie bywa uśpiona i w chwili, kiedy dzieje się coś naprawdę tragicznego, myślą, że to kolejny fake news. Zresztą m.in. właśnie o tym traktuje najnowszy program „Stacja Hejt”, który prowadzę z Agnieszką Hyży, gdzie między innymi z gwiazdami, psychologami, coachami pochylamy się nad tematem mowy nienawiści w naszej przestrzeni publicznej w kontekście polityki, show-biznesu, czy social mediów.

To, co mówisz, jest bardzo piękne, ale nie sprzyja pozyskiwaniu czytelników.

Tak sądzisz? Hmm… Od momentu, kiedy pojawiłem się na stanowisku naczelnego, notujemy nieustanne wzrosty. Nie jest więc tak, że ludzie szukają wyłącznie taniej sensacji. Znajdują ją gdzie indziej, a do nas przychodzą, żeby przeczytać, jak jest naprawdę. To, co charakteryzuje Plejadę, to jej rzeczowe dziennikarstwo. Tym samym okazuje się, że wcale nie musi być kontrowersyjnie, nie do końca prawdziwie i na ostro. Nie grillujemy gwiazd, dajemy im przestrzeń. Ale też nie jesteśmy bezkrytyczni.

fot. Katarzyna Paskuda

Jaki jest Twoim zdaniem najlepszy przepis na to, żeby zaistnieć w sieci?

Nie ma prostego przepisu. Co komu pisane i co kto lubi. Ważne, aby odnaleźć pasję, a w pasji odnaleźć swoją prawdę. Jeśli połączy się pasję z prawdą, nie ma siły, musi nam się udać. Jeśli do tego dosypiesz konsekwencję, pracowitość i budowanie koalicji, relacji – dasz radę. Dziś jest o wiele łatwiej zaistnieć niż kiedyś. Wystarczy mieć dobry pomysł na siebie, telefonem zrobisz resztę. Nie ma granic. Naturalnie, jest to złudne. Warto pamiętać, że ilość fanów, lajków nie powinna być celem samym w sobie. To tylko środek, platforma, dzięki której można podzielić się tym, co człowiek wypracował. Ale to chyba utopijne podejście…(śmiech)

Jaka jest Twoim zdaniem plejada gwiazd?

Wielka Gala Gwiazd Plejady co roku gromadzi najjaśniejsze gwiazdy polskiego show biznesu. Każda jest inna. Każda jest na swój sposób wyjątkowa. Pod jednym dachem spotykają się Maryla Rodowicz, Tomasz Ossoliński, Gosia Andrzejewicz, Joanna Przetakiewicz, czy Julia Wieniawa. Każde z nich funkcjonuje w zupełnie różnych światach. Nie dzielę gwiazd na lepsze i gorsze. Liczy się ich światło, energia… razem tworzą prawdziwa plejadę. Plejadę gwiazd. 

Masz jakiegoś mentora, kogoś, kto jest dla Ciebie przykładem?

Na swojej drodze zawodowej spotkałem wielkie osobowości. I to nie jest tak, że zawsze od tych osobowości dostawałem sam miód i cukier, wręcz przeciwnie, często dostawałem też srogie lanie. Ale to wszystko było po coś i bardzo jestem za to wdzięczny. Pierwszą taką postacią był wspominany wcześniej Tadeusz Mosz. Prawdziwy perfekcjonista. Jego charyzma, klasa, przygotowanie, profesjonalizm, wytrwałość… nie mam słów. Podglądanie go w pracy było wielką szkołą zawodu. Przez moment na mojej drodze zawodowej taką osobą była też Nina Terentiew. Na pewno taką osobą, od której się wiele nauczyłem, jest też Maryla Rodowicz z którą pracowałem prawie dwa lata i z którą przyjaźnię się do dzisiaj. Tytan pracy, profesjonalizmu, modelowa egocentryczka. Po prostu Gwiazda. Z drugiej strony kobieta, która potrafi ugotować najlepszy rosół ever. (śmiech). Wymagająca diablo od wszystkich swoich współpracowników, ale i od siebie. Bezsprzecznie ma we mnie przyjaciela. Dziś moim szefem jest Mark Dekan, prezes Ringier Axel Springer. Tytan pracy. Ktoś powie wazelina. Ale będzie to ktoś, kto mnie nie zna… (śmiech). Podziwiam go z wielu względów. Przede wszystkim jednak cenię go za spokój, dyplomację i bezpośredniość w kontakcie. To pierwszy prezes, którego poznałem tak blisko swoich pracowników. Zero dystansu, zero muru w postaci sztabu pań sekretarek, asystentów. To bardzo rzadkie, a przez to niezwykle cenne.

Prowadzisz swój własny program „Gwiazdy Cejrowskiego”. Czym się kierujesz, zapraszając swoich gości?

Ciekawością. Muszę być ciekawy drugiego człowieka, jego historii. Muszę być pewien, że jest szansa na to, żeby rozmowa była jakaś. Żywa, interesująca dla widza, ale też dla mojego gościa. Bywa, że w programie dokopujemy się do naprawdę ciekawych rzeczy.

Czujesz się gwiazdą?

Nie, przede wszystkim czuję się dziennikarzem, trochę rzemieślnikiem, no i szefem, który ma wpływ na zawodowy rozwój wielu osób. To wielki przywilej a także odpowiedzialność.

Zwalniasz ludzi?

Raczej zatrudniam. A zatrudniając, raczej się nie mylę. Mam intuicję i nauczyłem się z niej korzystać.

Jaka jest wg Ciebie definicja współczesnego gentlemana?

Jaki powinien być? Może powinien być po prostu przyzwoitym człowiekiem? Można to oczywiście rozłożyć na czynniki pierwsze w kontekście wyglądu, aparycji, języka, manier… cóż lista jest długa, ale przyzwoitość, uczciwość są najważniejsze.

Ale gentleman może też bluźnić…

Absolutnie, tak. (śmiech) Mnie się również to zdarza, moja redakcja już wie, że u nas bywa czasem gorąco także w kwestii języka. Wszystko oczywiście w granicach względnej przyzwoitości. (śmiech)

Ty w ogóle lubisz wymieniać poglądy, myśli…

To prawda. Uwielbiam rozmawiać. Bardzo cenię nowoczesną technologię. To wspaniałe narzędzie. Dzięki wideo-rozmowom mogę patrzeć w oczy swojego rozmówcy, choćby była na drugim krańcu świata. 

Co uważasz za swój największy sukces?

Mój największy sukces jeszcze nie nadszedł.

Ale było ich sporo.

Dziękuję. To miło, że tak uważasz, ale mam nadzieję, że sporo jeszcze przede mną.

Dobrze, to największy do dnia dzisiejszego.

Że wciąż mi się chce, że głowa wciąż pełna pomysłów, że uczenie się cały czas sprawia mi frajdę.

Wywiad, który szczególnie zapadł Ci w pamięć?

Wiele takich było.

Jeden poproszę?

To chyba ten z Andrea Bocellim. Po tym wywiadzie do dziś utrzymujemy kontakt. Sam materiał to była jedna wielka przygoda. Polecieliśmy na wariata z moim  operatorem Grzesiem Zakolskim. Z lotniska, Fiatem 500, bez zimowych opon, przez góry z Malpensy, prosto do jego toskańskiej rezydencji Andrei Bocellego. Krótki wywiad zamienił się w dwa dni pełne przygód. O których kiedyś może napiszę książkę… (śmiech). Tak czy inaczej spędziliśmy 48 godzin dni z rodziną Andrei Bocellego. Była wspólna kolacja, śpiewanie. Super czas. Mało brakowało jednak, żeby ten materiał nie ujrzał światła dziennego. Nigdy nie nadaje bagażu podręcznego… karty pamięci, taśmy zawsze trzymam przy sobie. Tym razem jednak przed samym wejściem do samolotu kazano mi oddać torbę. Na miejscu w Warszawie okazało się, że torby nie ma… Odnalezienie jej trwało przeszło dwie godziny… Nie będę wdawał się w szczegóły, ale chyba do dziś pamiętają tam Marcina Cejrowskiego… tak czy inaczej torba się znalazła, ktoś ją podrzucił na wyłączone taśmy bagażowe. Na szczęście niczego nie brakowało. 

Co według Ciebie byłoby Twoim sukcesem, tym największym?

Zawodowym, czy prywatnym?

Zawodowym.

Nie mówię o marzeniach, bo w marzenia trzeba wierzyć, a nie o nich mówić.

A prywatnie?

Chciałbym mieć przynajmniej trzech synów. (śmiech) Nie zdecydowałem się na dzieci wcześniej, bo byłem bardzo zajęty sobą, nastawiony na siebie. Poza tym bardzo długo sam czułem się dzieckiem.

To wynika z tego, że byłeś jedynakiem?

Nie, mam starszą siostrę. Moi rodzice to wspaniali ludzie, wielkie osobowości, bardzo sile. I mimo że szybko wybiłem się na niepodległość, to czułem ich oddech, w dobrym znaczeniu tego słowa. Zresztą do tej pory go czuję. Są fantastycznymi rodzicami, kibicującymi, nie oceniającymi, nie oczekującymi niczego. I pozwalającymi mi żyć po mojemu. Wiem jednak, że dzieci to podstawa. Powoli dojrzewam do tego. Mama pewnie się ucieszy. (śmiech) Mam siostrzeńca, to nastolatek. Wspaniały chłopak. Patrzę na niego z zachwytem. Jest naprawdę wyjątkowy. Wszystko przed nim, a ja zrobię, co w mojej mocy, żeby udało mu się spełniać marzenia. Dzieci wywracają życie o 180 stopni. Zmieniają jego bieg, sens i wymiar. Czuje to i wiem to od zawsze. Dziś po prostu jestem gotowy o tym mówić. Wiesz jak to jest – najpierw myślisz, potem mówisz, a na koniec przechodzisz do realizacji. Wiem, że to będzie rewolucja totalna. I dobrze.

fot.: Katarzyna Paskuda, PaskudaPhotography.com

makeup: Paweł Borkowski / National Makeup Artist Estee Lauder

stylizacja: fioletowy i biały garnitur VAN GRAAF / Złote Tarasy Warszawa

miejsce: Apartament pokazowy Fiore Verde nr 337 na 33 piętrze w Złota 44, wyposażony przez Galerię Heban-ekskluzywne meble.