Zazwyczaj, gdy wyświetlający się numer nie ma u mnie przypisanego nazwiska lub tematu, witam się właśnie tak: – „Sergiusz Ryczel, dzień dobry”. Z pogodnym, nienapuszonym tonem zaczynam rozmowę.
– „Cześć, tu Darek z urzędu miasta” – również miło odpowiada głos w słuchawce.
– „To mój służbowy numer…” – mówi dalej, a ja nadal nie wiem, z kim mam przyjemność (choć Darek siłą rzeczy powinien wiedzieć, że ten numer z nikim mi się nie kojarzy).
W takich sytuacjach daję sobie czas, wierząc, że za chwilę z kontekstu dowiem się, kto zacz. I już wiem. Niestety, każde kolejne pytanie, teza, temat zakłada, że:
a) Przez ostatni kwadrans myślałem o sprawie, która dla mnie została zamknięta miesiąc temu, a będzie istotna za kolejne dwa miesiące.
b) Mam na dyskutowany temat taką samą wiedzę jak osoby, które bez mojego udziału zajmują się nim od dłuższego czasu.
c) Wiem, kto jest kim w (teraz już wiem, że skomplikowanej) układance.
Prawda jest taka, że pod żadnym pozorem nie wolno nam tego zakładać. Informacja musi być precyzyjna i przygotowana w oparciu o założenie, że urzędów jest wiele, podobnie jak Darków w nich pracujących. Spraw, które przez nie przechodzą, jest jeszcze więcej. To jest najlepszy punkt wyjścia. Darek i urząd to zresztą tylko symbole rosnącej góry nieporozumień, a góra rośnie, bo nie przygotowujemy się do rozmowy. Uważamy, że lepszym pomysłem jest zadzwonić lub wejść, zacząć mówić i już pójdzie.
To ogromna strata czasu, gdy pomnożymy to przez kilkanaście, a może nawet dziesiątki podobnych rozmów dziennie, setki tygodniowo, tysiące miesięcznie. Każda nieprzygotowana niesie za sobą konieczność przeprowadzenia kolejnej. Każda rozpoczęta z założeniem, że jeśli ja o tym myślę, to on/ona na pewno też właśnie teraz się tym zajmuje, jest z góry skazana na porażkę. Mnogość komunikatorów, którymi się posługujemy, również wpływa na potencjalne eskalacje nieporozumień. Bo przecież jeśli coś wysłaliśmy, to zakładamy, że ktoś inny to otrzymał i przeczytał. Zatem dysponuje wiedzą, a my tylko kontynuujemy wątek. Jednak tak naprawdę często jesteśmy w różnych miejscach tej samej historii.
W czasach, gdy ludzie spotykali się jeszcze w jednym miejscu, a każdy miał przybory do pisania i notatnik, można było mieć nadzieję, że po zakończeniu rozmowy każdy wie, co zostało ustalone. A spotkania online? Jeden jedzie samochodem, drugi się spóźnił, trzecia nie włączyła kamerki, czwarta musiała wcześniej się rozłączyć, piąty odłączył się na 10 minut w środku rozmowy, bo miał ważny telefon, a szósta miała słaby zasięg w swojej sieci. Takie spotkania nie dają już żadnej pewności, że ustalenia są spójne i każdy wie, co robić. To przekonanie co do potencjału swojego umysłu, a co za tym idzie umiejętności zapamiętywania informacji, jest odwrotnie proporcjonalne do lawinowo rosnącej liczby tematów, którymi powinniśmy się zająć lub o których należałoby pamiętać.
Problem jest nawet poważniejszy. Świadomość, że każdy dysponuje dostępem do wiedzy na każdy możliwy temat, sprawia, że podświadomie skracamy swój przekaz, pomijając wiedzę bazową. Wszak jeśli w różnych sytuacjach i w różnych częściach kraju lub świata, a co za tym idzie w różnych językach powtarzaliśmy już coś dziesiątki razy, jesteśmy przekonani, że wszyscy wokół też to wiedzą. Chcąc oszczędzić czas i uniknąć truizmów pomijamy wiele elementów, które byłyby niezwykle istotne (czasami fundamentalne) dla tych, którzy nie są współwłaścicielami naszego umysłu. Podświadomie wiemy jednak, a najmłodsze pokolenie jest co do tego przekonane, że jeśli tylko masz w kieszeni smartphone’a, a w nim tyle narzędzi, ile dusza zapragnie, nie musisz być tu i teraz. Wszystko znajdziesz w tym urządzeniu, jeśli tylko będziesz miał potem czas otworzyć odpowiednią „szufladkę”. Bazowo zakładamy, że ten czas się znajdzie, więc teraz zajmować się będziemy czym innym. Czymś, czym mieliśmy się zająć, gdy skupieni byliśmy na jeszcze innym temacie.
Może wszelkiego rodzaju podpowiadacze typu chat GPT są tylko statystycznymi i nadal omylnymi maszynkami, ale przynajmniej zawsze są przygotowane do rozmowy. Nigdy nieprzemęczone, nieskacowane, nieprzytłoczone nadmiarem obowiązków. Wcale mnie to nie cieszy, bo z miesiąca na miesiąc będziemy w nich pokładać coraz więcej wiary, a może nawet w pełni im zaufamy kosztem… człowieka. To straszna wizja. Czy jesteśmy jej świadomi?