Z Alanem Dąbrowskim, kosmetologiem, międzynarodowym trenerem kosmetologii estetycznej, ekspertem świata beauty, rozmawiała Anna Pakulniewicz.
Skąd wziąłeś się w świecie beauty? To nie jest „standard”, że mężczyzna zajmuje się rzeczami, którymi stereotypowo zajmuje się kosmetyczka. I z tego co wiem, nawet nie ma męskiego odpowiednika nazwy tego zawodu…
Cóż… Zaczęło się od tego, że rozdawałem ulotki pod salonem jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego wówczas, stylisty fryzur w Polsce.
I tak nagle, od rozdawania ulotek, stałeś się światowej klasy trenerem kosmetologii?
No tak!
To jak to się robi?
Pochodziłem z małego miasta pod Warszawą. Tam żaden fryzjer nie był w stanie mi zrobić takiej fryzury, jakiej oczekiwałem. Dlatego, kiedy tak stałem pod tym salonem i rozdawałem ulotki, w ramach buntu przeciwko rodzicom, bo tylko tak się mogłem zbuntować: zdobywając własne pieniądze – to na tyle spodobało mi się to miejsce, że postanowiłem wejść i zapytać, czy mogę zrobić włosy. Zarekomendowano mi właściciela i jednocześnie bardzo znanego wtedy stylistę. I tak stałem się jego asystentem. Po lekcjach w liceum chodziłem na naukę fryzjerstwa, naukę w praktyce.
Tak dobrze zrobił Ci włosy, że spodobał Ci się ten zawód?
To był impuls! „Ojej, to jest świetne, to jest to!” Następnego dnia już pracowałem!
Różne rzeczy się ludziom podobają, a nie zawsze jest to nasza życiowa ścieżka.
Ja mam taką osobowość – jak pomyślę, to działam. Od razu idę w to, co mi się spodoba, sprawdzam.
Niesamowite! I co dalej?
Po dwóch latach w tym salonie wyjechałem do Londynu. Tam ukończyłem szkołę fryzjerską Vidall Sassoon. Jest to najlepsza na świecie szkoła fryzjerska. Skończyłem też profesjonalne szkolenie z wizażu. Kiedy wróciłem, szukałem studiów dla siebie. Znalazłem kierunek „Malarstwo scenografii i charakteryzacja”. Bardzo szybko okazało się, że poziom edukacji na tym kierunku nie jest tak wysoki jak w Londynie, więc po pół roku rzuciłem te studia. Było mi po prostu szkoda czasu i pieniędzy. Przeczekałem do końca roku jako fryzjer i stylista w Teatrze Wielkim, a w następnym roku zacząłem studia z kosmetologii. To też był wtedy nowy kierunek w Polsce.
Skąd taki skok – z fryzjerstwa na kosmetologię?
Zawsze się tym interesowałem. No i koniecznie chciałem mieć studia wyższe. Nie chciałem być postrzeganym jako stereotypowy fryzjer po szkole zawodowej – nadal u nas w kraju ma to pejoratywny wydźwięk. Szukałem jednak studiów, które mnie interesowały. Jeśli nie otworzyłaby się wtedy kosmetologia, poszedłbym na filozofię lub historię sztuki.
Na szczęście dla świata piękna, otwarto kosmetologię…
Dla mnie kosmetologia była potrzebna we fryzjerstwie. Ludzie przychodzili z różnymi problemami: wypadające włosy, problemy ze skórą głowy. Fryzjer ma jednak ograniczone możliwości. Ja szukałem rozwiązania, które naprawdę przyniesie pomoc – np. u osób, które się leczą dermatologicznie, mają atopowe czy łojotokowe zapalenie skóry głowy, wypadają im włosy z różnych powodów. Kosmetologia to była dziedzina, która wg. mnie fajnie współgrała z fryzjerstwem. Tym samym wszedłem w świat beauty.
To połączenie widać od razu, kiedy wchodzi się na Twoją stronę. Widać, że podchodzisz holistycznie do piękna każdego i to niezależnie, kim jest. U Was w salonach można zrobić wszystko, niezależnie od płci. Przybliż nam, co oferujecie.
Człowieka trzeba poznać. To za każdym razem jest niezwykłe spotkanie. Żeby zrobić cokolwiek: czy włosy, czy makijaż na jedną imprezę, czy poważny zabieg, trzeba tę osobę poznać. I to nie tylko jego oczekiwania, ale także jego energię, cel zmiany, jego osobowość, aby dobrać to, co do niego naprawdę pasuje.
Przywiązujesz dużą uwagę do słów takich jak: człowiek, wnętrze, poznanie. Zazwyczaj wizyty w salonach zaczynają się pytaniem: “Co robimy?”…
Uważam, że piękno zewnętrzne wypływa tylko z piękna wewnętrznego. I niemożliwe jest zrobienie dobrej pracy wizerunkowej bez poznania danej osoby, bez pełnej akceptacji rozmowy z drugim człowiekiem. „Powiedz mi, kim jesteś albo kim chcesz być, a ja zobaczę, co da się zrobić.” (śmiech)
Jak jest u nas z mężczyznami? Czy faktycznie ich podejście do wyglądu zewnętrznego się zmienia?
Oczywiście, i to całkiem szybko. Bardzo dużo facetów dba o siebie… Poza tym zawsze było grono mężczyzn, którzy o siebie dbali – czasem z potrzeby, a czasem w związku z zawodem, jaki wykonywali. Mam tu na myśli osoby zarządzające dużymi korporacjami czy ludzi ze świata mediów.
Jak byś przekonał mężczyzn, którzy uważają, że dbanie o siebie nadal jest „niemęskie”…
Uważam, że każdy ma możliwość wyboru. Jeśli jest grupa osób, które chcą żyć w określonym stylu, to w porządku.
Po co głównie przychodzą do Ciebie ci już przekonani faceci?
By przyjrzeć się swojej cerze. Dowiadują się, jak ją pielęgnować, jak zadbać o to, by ich wizerunek zewnętrzny – brand personalny – wyglądał dobrze. Przychodzą na przykład po to, by pozbyć się cieni pod oczami wynikających np. z przemęczenia, z powodu godzin w biurze przed komputerem, albo zadbać o sylwetkę i pozbyć się tkanki tłuszczowej z miejsc, z których nie mogą się jej pozbyć na siłowni. Zabiegi są miłe i przyjemne. Mamy XXI wiek, ludzie latają w kosmos, więc kosmetologia już nie jest science fiction.
Jaki profil mężczyzny najczęściej spotykasz w swoim salonie w Warszawie?
To menedżerowie, biznesmeni. Dobry samochód, dobry garnitur robi dobre wrażenie, ale to uśmiech, zadbana twarz i promienna cera tak naprawdę robią robotę. To właśnie tworzy nasz wizerunek.
Warto chyba podkreślić, jak ważna jest taka podstawowa pielęgnacja, o której często mężczyźni zapominają, bo wydaje im się to nieistotne, bo mają za dużo na głowie, bo wydaje im się niemęskie, bo nie umieją.
To jest chyba już generalizacja, bo powoli się to zmienia. Wielu facetów kupuje dobre kremy, używa dobrych produktów, korzystają z usług kosmetologów.
Co byś zatem polecił czytelnikom Gentlemana, którzy dopiero myślą o wizycie u specjalisty i jeszcze nie są pewni, czy to dobry pomysł…
Przede wszystkim: pielęgnacja nawilżająca, łagodząca do skór podrażnionych, na przykład po goleniu, dla skór przesuszonych, ponieważ mężczyźni często borykają się z problemem przesuszenia – skutek uboczny klimatyzacji, ogrzewania, złego odżywiania się, stresu, zbyt szybkiego życia. Popularne są także zabiegi kosmetologii estetycznej, takie jak: zabieg mezoterapii pod oczy, czyli bardzo delikatna, bezbolesna aplikacja kwasu hialuronowego i witamin oraz peptydów w okolice oczu, które dają efekt rozjaśnienia, błysku, świeżości w spojrzeniu. Popularne jest także wypłycanie zmarszczek mimicznych za pomocą toksyny botulinowej, szczególnie lwiej zmarszczki między brwiami odpowiadającej za groźny wyraz twarzy. Panowie proszą także o delikatne spłycenie fałd nosowo-wargowych, które powodują smutny i zmęczony wyraz twarzy. Wszystko można zrobić w taki sposób, że wygląda naturalnie. Twarz się nie zmienia. Panowie chętnie stosują także świetny zabieg na skórę głowy – mezoterapię. Zabieg ten stymuluje odrost włosów.
Oferujecie praktycznie wszelkie możliwe zabiegi – od zabiegu nawilżającego przez medycynę estetyczną po – ostatni Wasz nabytek – urologię estetyczną.
Zatrudniliśmy genialnego chirurga i urologa, który zajmuje się u nas twardą medycyną estetyczną, np.: lipotransferami, czyli przeniesieniem tkanki tłuszczowej z jednego w drugie miejsce ciała, a także urologią estetyczną, czyli zmianą wyglądu narządów płciowych. Działamy całościowo. Można wyjść od nas nie tylko piękniejszym, ale przede wszystkim bardziej świadomym siebie.
Widzę, że w Polsce odnosicie sukcesy, macie też salony za granicą, jednak ekspansja dalej trwa.
Mam szczęście żyć w czasach, gdzie ludzie mogą być obywatelami nie jednego kraju, a całego świata i z tego korzystam. Szukam swojego miejsca na ziemi. Aby mieć harmonię wewnątrz, trzeba ją odnaleźć na zewnątrz i odwrotnie.
Jednak rozwój rozpocząłeś z wysokiego C, bo skończyłeś jedną z najlepszych szkół świata beauty, irlandzką The Galligan College.
To najlepsza szkoła, z historią. Wiedziałem, że jest to gwarancja dobrej edukacji. Mam wszelkie możliwe akredytacje – m.in. SIDESCO i ITEC, organizacje zrzeszające najlepszych kosmetologów. Uważam, że jeśli się uczyć, to od najlepszych.
Opowiedz o działalności swoich placówek zagranicą?
Zacząłem od Manchesteru, kilka lat temu – choć nigdy mojej przyszłości nie wiązałem z zimnymi, deszczowymi miejscami. Zacząłem od współpracy z jednym salonów, a później otworzyliśmy naszą placówkę szkoleniową i salon z usługami. Kolejny był Dublin. A teraz przyszedł czas na moje marzenie – na gorące słoneczne miejsce – padło na Sycylię.
Co tam planujesz?
Otwieram salon o nazwie Casa delle Bambole, czyli dom dla lalek, ponieważ wszyscy tam dbają o siebie bardziej niż standardowo w Europie. Będziemy tam świadczyć usługi i robić szkolenia dla tamtejszych zabiegowców, a także beauty toury, czyli wakacje połączone ze szkoleniem.
Wiem, że wręcz zostałeś tam ściągnięty przez włoską gwiazdę, która była zadowolona z zabiegów u Ciebie.
Owszem, to znajomość, która przyczyniła się do podjęcia tego kroku. Na początku myślałem o Rzymie, ponieważ marzyło mi się móc spacerować ulicami Wiecznego Miasta, przebywanie w otoczeniu dzieł wielkich mistrzów, ale stało się tak, jak często w moim życiu – kolejny przypadek. Pojawiłem się w Palermo. Poznałem tam artystę okrzykniętego włoskim Kenem i jednocześnie włoskim wydaniem Lady Gagi – jest tam bardzo znanym i popularnym piosenkarzem. Nazywa się Cristian Imparato. Kiedy się poznaliśmy, zapytał, czym się zajmuję i natychmiast został moim klientem. Dzięki niemu zyskałem rzeszę klientów, a moim zabiegami zainteresowały się też włoskie media. Poziom zabiegów, które ja wykonuję, i cała polska kosmetologia, jest na bardzo wysokim poziomie. To jest zupełnie inny poziom niż w pozostałych krajach Europy.
Czyli masz co robić za granicą?
Tak. Mogę się spełniać jako nauczyciel i opowiadać o nowych trendach i technikach.
I robić zabiegi?
Absolutnie! Kocham to.
Nawet będąc znanym międzynarodowym trenerem?
Nie wyobrażam sobie nie pracować przy fotelu kosmetycznym.
Czyli mamy Irlandię, Wielką Brytanię, Polskę i Włochy. Coś jeszcze?
Na razie nie, świat jest wielki i piękny, ale ja jestem tylko jeden.
Czasami mam wrażenie, że jesteś wszędzie!
No tak (śmiech). Na razie skupiam się na Włoszech, jednak będę też bywał w pozostałych placówkach.
Czy zamierzasz porzucić Polskę?
Nie, nie porzucam. Teraz przez jakiś czas będę skupiał się na rozwoju biznesu we Włoszech, ale będę także dostępny w salonach w Polsce, w Irlandii i w Wielkiej Brytanii. Czeka mnie jeszcze więcej godzin w samolotach, ale warto. Czas w samolocie zawsze poświęcam na aktualizacje danych o osobie: co czuję, czego potrzebuję, a czego już nie chce. W każdym miejscu będę tyle, ile potrzeba. Dodam, że mam super zespoły w każdej placówce, które genialnie dbają o naszych klientów podczas moich nieobecności
Na Waszych materiałach reklamowych widnieje dość ciekawe hasło Proud to be plastic…
Jest to nasze hasło, które ma na celu pokazanie mojego dystansu do tematu operacji plastycznych, a jednocześnie buntu przeciwko wszechobecnej hipokryzji. Chciałbym także, by to hasło pomogło w odczarowaniu „magii” wokół zabiegów kosmetologii estetycznej. Przychodziły do nas osoby, które były napompowane jak piłka, i mówiły, że nic nie mają zrobione. Wstydziły się, ponieważ jest to społecznie i kulturowo nieakceptowane. Jest uznawane za coś złego, jako bezsensowe przeróbki, brak akceptacji siebie, co nie do końca jest prawdą. Dlatego wymyśliłem to hasło i logo, by trochę prześmiewczo podejść do tematu. Bo taki zabieg to czasem iskra do akceptacji siebie. Mamy prawo sami decydować o tym, jak chcemy wyglądać. Kluczowe jest to, jak się ze sobą czujemy.
Co byś powiedział facetom, którzy się nie zgadzają na zabiegi ich kobiet?
Jest kilka teorii na ten temat, czym są spowodowane różne ograniczenia. Zazwyczaj jest to lęk. Może być on okazywany poprzez prześmiewanie czy ograniczanie potrzeb drugiej strony. To wynika ze strachu przed odrzuceniem. Wiele rzeczy, które są problemem u par, związanych jest z brakiem poczucia wartości u faceta. Wtedy on zaczyna blokować kobietę w jej rozwoju. Brak zgody na zabiegi to ten sam schemat, co przekonanie kobiety do niepracowania i bycia w domu. On zamyka taką zdobycz w złotej klatce i kobieta później więdnie, a związki się rozpadają… To się bierze z lęku przed utratą osoby, która, rozwijając się, wywoła u mężczyzny poczucie, że będzie trochę gorszy i może stracić osobę, w której ulokował swoje uczucia, co oznacza, że będzie cierpiał. Nie dość, że w Polsce faceci nie potrafią cierpieć emocjonalnie, to jeszcze nie potrafią sobie z tym radzić, jeśli się te trudne emocje jednak pojawiają. Na dodatek nie mają też narzędzi do rozwiązywania tego typu problemów. Łatwiej jest kogoś ograniczyć, czuć się trochę lepiej, być pewnym tego, że ta osoba będzie z nami, niż mieć piękną, zadbaną, zadowoloną z siebie kobietę lub mężczyznę. I niekoniecznie z ustami do nosa, ale zrealizowaną w pełni, szczęśliwą. W mojej opinii prawdziwe relacje, dobre relacje, to takie, gdzie jedna osoba, żyjąca pełnią swojego życia, jest obok drugie – takiej samej, też pełnej. I razem tworzą coś trzeciego. To jest dobra relacja – osobne autonomiczne życia, razem budujące wspólne życie i wtedy ma to sens. I jest zdrowe.
fot.: Marcin Stróż dla A.D. Academy
Materiał we współpracy z A.D. Academy