WywiadyPrzemysław Bluszcz: Wszystkie fajne rzeczy biorą się z marzeń

Przemysław Bluszcz: Wszystkie fajne rzeczy biorą się z marzeń

Z Przemysławem Bluszczem, aktorem, rozmawiała Katarzyna Mazur

Gdyby nie Twoje doświadczenie aktorskie, to czytanie przez Ciebie audiobooków nie miałoby takiej jakości i wartości…
Z tym konkretnym czytaniem, które doprowadziło do naszej rozmowy, czyli audiobookami z kryminałami Raymonda Chandlera, wydawanymi aktualnie przez Storytel, jest taka historia, że jakieś trzy lata temu zapytałem Michała Szolca szefa Storytel, przyglądając się temu, co on u siebie wydaje, czy wie, jak wygląda sprawa praw do książek Chandlera, bo to ważna dla mnie postać. Bez przesady mogę powiedzie, że bohater jego powieści, prywatny detektyw Philip Marlowe, mnie ukształtował. Michał powiedział wówczas, że to sprawdzi. Po jakimś czasie okazało się, że prawa są dostępne, ale wydawca uznał też, że może warto odświeżyć tłumaczenia. Rok temu dostałem informację, że projekt jest blisko finalizacji, a dziś z pełną satysfakcją mogę powiedzieć, że audiobooki z kryminałami Chandlera są już dostępne do słuchania.

Czyli byłeś inicjatorem tego przedsięwzięcia?
W jakimś sensie. Wszystkie fajne rzeczy biorą się z marzeń.

Co jako nastolatek odnalazłeś w bohaterze tych kryminałów, a co według Ciebie odnajdzie dzisiejsza młodzież?
Myślę że przemówił do mnie jego unikalny, bardzo konkretny system wartości. Dla Philipa Marlowa było oczywiste, co jest dobre, co złe, jak się należy zachować, a jak nie wypada, jak traktować ludzi. Jest samotnikiem, który z determinacją stawia czoła otaczającemu go złu. Jego krucjata skrzy się przy tym ironią i wysublimowanym poczuciem humoru. Poza tym każda, nawet najmniejsza z postaci stworzonych przez Chandlera, jest bardzo malownicza. Drobni kryminaliści, skorumpowani gliniarze, recepcjoniści w podrzędnych hotelach, sekretarki i tancerki z nocnych klubów. Wszyscy walczą o życie, i w tej walce jest prawda. Myślę też, że jako jeden z pierwszych pisarzy tego gatunku wykreował przekonujące postaci silnych, świadomych kobiet. Trudno, jak się już ich wszystkich pozna, nie zachwycić się nimi. Według mnie dla dzisiejszej młodzieży fascynujące może okazać się dokładnie to samo co dla mnie – wszyscy potrzebujemy wzorców, drogowskazów, punktów odniesienia. Philip Marlow to idealna postać do spełnienia takich ról w życiu młodego człowieka. Pomijając oczywiście jego słabość do alkoholu, tytoniu i niebezpiecznych kobiet. (śmiech)

Gdybyś dziś dostał propozycję, żeby Marlowa zagrać, nie przeczytać…
Chandler nie miał szczęścia do ekranizacji, nie chciałbym więc wejść w ten niedoskonały schemat. (śmiech) Na poważnie jednak, byłoby super, ale jako fan cyklu chyba wyobrażałbym sobie kogoś innego na tym miejscu. (śmiech) Było kilka prób Teatru Telewizji w Polsce i z całą sympatią i uznaniem dla talentu i dróg zawodowych takich wielkich aktorów jak Witold Pyrkosz, czy Jerzy Dobrowolski, którzy akurat Marlowa grali, powiem, że ja sobie go tak nie wyobrażałem. (śmiech) Choć realizację „Żegnaj laleczko” z 1989 roku w reżyserii Laco Adamika z Piotrem Fronczewskim w roli Marlowa z udziałem min. Grażyny Szapołowskiej i Bogusława Lindy wspominam bardzo dobrze. Teraz też musiałbym się mocno zastanowić, kogo bym w tej roli widział. Poza wszystkim myślę też, że Chandler po polsku to nie do końca dobry pomysł. Ciężko wyrwać detektywa Philipa Marlowa z jego naturalnego, amerykańskiego środowiska. (śmiech)

Co jeszcze fascynuje Cię w literaturze Chandlera, jego bohaterach?
To o czym już wspomniałem, unikalne poczucie humoru. Akcja wszystkich powieści (oprócz pierwszej) dzieje się w okresie powojennym, myślę więc, że bohaterowie w jakimś sensie mają potrzebę odreagowanie wielkiego dramatu cywilizacyjnego. Mimo że w postaci Marlowa ta gorzkość, ten ból bycia człowiekiem, ma swój ślad, to jednak najbardziej widoczny jest jego ogromny dystans do siebie i otaczającego świata. Czuć też w tej literaturze doświadczenie filmowe autora, mało kto wie, że miał dwie nominacje do Oskara za scenariusze.

Jak oceniasz sferę językową kryminałów Chandlera?
To są świetnie napisane książki, doskonała literatura. Wiem, co mówię, bo miałem w swoim życiu takie okresy, że czytałem, nazwijmy to kompulsywnie. Nieustająco. Przerzuciłem tego naprawdę tony (śmiech), stąd śmiem twierdzić, że nawet poza swoim gatunkiem to jest naprawdę świetna literatura.

Twoja fascynacja kryminałami trochę się przełożyła na to, co grywasz na małym i dużym ekranie?
Chyba raczej grywam „po warunkach” (śmiech), a nie dlatego, że lubię kryminały. Pierwszą moją fascynacją był na pewno Sherlock Holmes. Na Chandlera trafiłem natomiast, jak miałem może 14 lat i później poszło. (śmiech) Czytałem wszystko, co można było kupić czy wypożyczyć. Na polskim rynku literatura kryminalna traktowana była marginalnie, ale tak zwana klasyka, czyli książki Agathy Christie, Georga Simenona czy Chandlera były. Wielu polskich autorów pisało kryminały pod pseudonimami. Joe Alex to przecież Maciej Słomczyński, tłumacz dzieł wszystkich Szekspira. Przez lata kryminał, a także literatura sience-fiction traktowane były jak brzydsze siostry tych mądrych i pięknych – Beletrystyki i Poezji. Po 89 roku było już wszystko, ale można to określić klęską urodzaju, bo obok rzeczy dobrych i do tej pory niedostępnych, było też mnóstwo tłumaczonego często na kolanie chłamu. Inna percepcja powieści kryminalnej pojawiła się chyba dopiero od serii Henninga Mankela o komisarzu Wallenderze i przyszedł wielki boom na skandynawski kryminał, a później czytałem już wszystko. Jednym z moich ulubionych pisarzy tego gatunku jest Michael Connelly, twórca głęboko chandlerowskiej postaci detektywa Harrego Boscha – znakomita seria może z dwiema słabszymi książkami. Cenię też Szkota Iana Rankin’a, amerykanina Jamesa Lee Burke’a, francuza Pierra Lameitre czy Jo Nesbo.

Wracając do audiobooków, to jest Twoja pierwsza praca tylko głosem?
Nie, dla Storytela przeczytałem między innymi wszystkie części Trainspotting Irvine’a Welsha. Dużo czytałem też różnych rzeczy dla radia. Wykorzystywanie głosu w taki sposób jest dla mnie wyjątkową emanacją mojego zawodu. Bardzo lubię pracować w słuchowiskach, grać w Teatrze Polskiego Radia. Doskonale pamiętam, jak z żoną czytaliśmy dzieciom książki. Przerobiliśmy chyba całego Harry’ego Pottera z podziałem na role. Czytanie to jest forma, która w niezwykły sposób uruchamia wyobraźnię. Samym głosem jesteś w stanie pobudzić wszystkie zmysły. Niezwykłe. To się zdarza tylko w tym medium. Poza wszystkim to jest medium bardzo intymne. Ciężko tu pograć „od ściany do ściany”, czytając dajmy na to Stendhala. To też jeden z moich ulubionych pisarzy. Kolejne z moich marzeń do zrealizowania, to przeczytać Stendhala, na przykład „Pustelnię Parmeńską”, szerszej publiczności. Na pewno ktoś to już przeczytał, bo to klasyka, ale zawsze można odświeżyć. (śmiech) Muszę się też przyznać do tego, że tak jak kiedyś czytałem całą literaturę, bardzo szeroko, to przez ostatnie 15 lat czytam głównie kryminały. Może to wynik mojego rozczarowania beletrystyką. Szczerze powiem, że o życiu, świecie i człowieku o wiele więcej dowiedziałem się z kryminałów. Pamiętam też doskonale, jak pojawił się Marek Krajewski z cyklem o Eberhardzie Mocku. To też jedna z ciekawszych postaci w historii literatury kryminalnej i to nie tylko tej naszej polskiej, myślę, że i europejskiej. Pierwsze części zrobiły na mnie ogromne wrażenie i jednym z moich zawodowych pragnień było Eberharda Mocka zagrać.

Jak oceniasz współczesny polski kryminał?
Mam z nim problem. Poza wspomnianym wcześniej Krajewskim, który doczekał się wielu naśladowców, mam wrażenie, że czegoś rodzimym autorom brakuje. W niektórych przypadkach zdarza mi się mieć poczucie obcowania z tworami marketingowymi, które wcale nie mają do naszej wyobraźni wnieść niczego szczególnego.

Sam słuchasz audiobooków czy słuchowisk?
Rzadko, bo jak to mówią, szewc bez butów chodzi, ale czasem w samochodzie zdarza mi się coś włączyć. Jest kilku kolegów i koleżanek, którzy świetnie czytają, są też koledzy, którzy się w tym specjalizują. Jest bardzo cienka granica, żeby z dobrego czytania nie wpaść w śmieszność. Są dwie szkoły – falenicka i otwocka. (śmiech)

Która lepsza?
Falenicka polega na tym, żeby czytać „na biało”, zupełnie nie interpretując, a otwocka, żeby trochę podgrywać. Myślę, że to, iż jestem aktorem, sprawia, że moje czytanie jest ciekawsze dla słuchacza.

Mówiąc do słuchacza, wykorzystujesz swój warsztat aktorski?
Od tego się nie ucieknie, ale czasem można przegiąć. Tak jak wspomniałem wcześniej, jest bardzo cienka granica między interpretacją a nadinterpretacją. Trzeba czytać tak, żeby to postaciowanie nie było karykaturalne, lecz żeby słuchacz miał poczucie, że obcuje z różnymi postaciami i że ma do czynienia z różną gęstością energetyczną, z różną myślą, różnym oddychaniem.

Jakie jest Twoje osobiste zdanie na temat audiobooków? Uważasz, jak niektórzy, że rozleniwiają?
Jestem z pokolenia, które wychowało się na książkach. To jest moje dzieciństwo, moja młodość, czasy się jednak zmieniły. I to, czy zmysł słuchu jest teraz bardziej narażony na zniszczenie niż zmysł wzroku, nie ma już większego znaczenia. (śmiech) Szkoda czasu na kopanie się z koniem.

Fot.: Bartosz Maciejewski
Asystent planu: Adrianna Korniak
Make-up: Renata Bator
Garnitur: De La Garza, Mokotowska 8, Warszawa
Prochowiec: Burberry, DH VITKAC, Bracka 9, Warszawa
Koszule: Armani, DH VITKAC, Bracka 9, Warszawa
Kapelusz: HatHat, Jarosława Dąbrowskiego 7, Warszawa