FelietonMam przyjaciela w górach

Mam przyjaciela w górach

Sergiusz Ryczel
Sergiusz Ryczel
trener komunikacji i wystąpień publicznych, były dziennikarz i komentator sportowy

Życie uczy mnie, by mówić niedużo, a z namysłem i konkretnym celem. Długo mnie uczy, ale tym bardziej, właśnie dlatego rozumiem to bardzo dobrze i wiem, jakie to ważne.

Mam przyjaciela w górach. Nie ma go już fizycznie z nami, ale nie użyję czasu przeszłego. Zbyt wiele mi pomógł, zbyt mocno brzmią mi w głowie jego radosne słowa, bym uznał, że go nie ma. A mówił dużo, miał taką przypadłość, że powtarzał te same historie i te same mądrości, których nauczył się od dalekowschodnich mistrzów i przez dużą część swojego życia je praktykował. Ta przypadłość sprawiała, że ktoś mógł uznać taki przekaz za nudny, ale z całą pewnością, nie można się w nim było zgubić. Powtórzenie rzeczy ważnej ma tę zaletę, że zapada w pamięć. Im większego namysłu wymaga informacja lub wiedza, którą przekazujemy, tym bardziej nie należy jej wrzucić pomiędzy inne.

Z moim przyjacielem odbyłem pierwsze zimowe wędrówki w Tatry. Zaśmiewał się z wielu zasad z poradnika turystycznego, powielanych przez przejętych nie na żarty turystów. Taki już był. Chodził swoimi ścieżkami, a w zasadzie jedną, tylko swoją drogą – Tao. Kochał to własne życie, kochał świat, który sam tworzył i być może dlatego nie śmiał się z jednej zasady – by ktoś tam na dole, zawsze wiedział dokąd w górach idziesz i o której planujesz być z powrotem. Gdy zjechał kawałek z lawiną idąc na Zawrat, zadzwonił do kumpla z TOPR-u i dał znać, że jest delikatny problem, podał pozycję i obiecał zadzwonić jak się wygrzebie i wróci na grań. Gdyby nie zadzwonił… wiadomo co wtedy. Wiadomo też, że w takich chwilach mówił konkretnie i na temat.

Tak też było, gdy zadzwonił do mnie przed 14, gdy byłem w okolicy Granatów, idąc Orlą Percią. Zawsze to robił, gdy wiedział, że jestem sam w górach. Zapytał mnie, jak sobie radzę, gdzie jestem, a potem… powiedział, że nad ranem pożegnał swojego ukochanego husky – Shastę. Pamiętam bardzo dobrze, bo to był jego ostatni telefon do mnie… Tego dnia, gdy zszedłem z gór, byłem u niego pogadać, a w zasadzie posłuchać i z nim popłakać. Miał trochę pretensji do życia, ale wiedziałem, że sam to sobie wyjaśni.

Życie uczy mnie, by mówić niedużo, a z namysłem i konkretnym celem. Długo mnie uczy, ale tym bardziej, właśnie dlatego rozumiem to bardzo dobrze i wiem, jakie to ważne. Nie tylko wtedy, gdy idę gdzieś przed siebie po nieoznakowanych terenach na greckich wyspach i piszę do wygrzewającej się nad basenem ukochanej Eweliny lub syna Grześka, który akurat tego dnia woli się wyspać. Wysyłam fotkę, screen mapy z zaznaczonym miejscem, w którym jestem, podaną odległością i czasem do celu. Czasami dodaję krótkie info, czy jeszcze czuję gorąco (jeśli nadal jest cholernie gorąco, a nie zimno, to znaczy, że jest ok). Liczy się konkret. Nie wchodzę w dywagacje, co oni robią na dole, bo różnica w doznaniach może być tak potężna, że tylko zachwieje moim postrzeganiem rzeczywistości, w której się znajduję. Nauczył mnie tego pewien psycholog, podróżnik i wioślarz oceaniczny, który zabraniał swojej załodze zaglądać do smartphonów, podczas ekstremalnych wypraw. Tylko konkret, kilka słów lub zdań z bliskimi. Przecież i tak nie masz na nic wpływu, nie przyjmuj informacji, które nie są Ci w danym momencie potrzebne.

Codzienne życie nie jest ekstremalną, karkołomną wyprawą (choć niejeden prywatny przedsiębiorca w Polsce mógłby się spierać), ale warto wziąć sobie do serca i obserwować skutki rozbudowanych i wielokrotnie złożonych „kazań” w zestawieniu z krótkim, konkretnym komunikatem. Komunikatem pasującym do sytuacji, w której znajduje się zarówno odbiorca, jak i nadawca. To jest absolutnie kluczowe. To nie musi być ta sama sytuacja, ale jedna i druga strona musi być świadoma, jakie są okoliczności, w których informacja jest przekazywana. Każdy, kto wysłał zdawkowego smsa, który został zinterpretowany skrajnie inaczej, niż zakładał, wie, o czym piszę. Jednak to już zagadnienie na inną opowieść.

Właśnie, opowieść. Na podstawie mocnych, konkretnych tez lub myśli i wspierających je opowieści powstały najpotężniejsze książki w historii. Opowieści, których uwielbiamy słuchać, mają potwierdzić prawdziwość przemyśleń. I robią to. Dzięki temu wypowiedź nie jest sucha, jałowa, niezauważalnie krótka. Bez względu na temat, którego dotyczy. Ot, cała filozofia skutecznego przekazu. Zna ją mój przyjaciel z gór – Jarek (dla znajomych Gonzo).