Mistrzyni olimpijska we wspinaczce na czas Aleksandra Mirosław stała się dumą polskich kibiców, gdy w niewyobrażalnie krótkim czasie zdobyła złoty medal igrzysk w Paryżu. O drodze do tego sukcesu oraz kulisach sportu opowiada Aidzie Belli.
Czy zdobycie złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu, to było najszczęśliwsze, niespełna siedem sekund Twojego życia?
To było siedem sekund, które były pełne emocji. Stojąc na podium igrzysk nagle czuje się to, co widziało się zawsze na zdjęciach z igrzysk olimpijskich. Ci sportowcy są pełni emocji, często pojawiają się łzy. To jest moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że było warto ponieść te poświęcenia, było warto przejść przez największe trudy, ból, który się pojawiał na treningu. Tak naprawdę najcięższej walki nie toczyłam na igrzyskach olimpijskich, ale na sali treningowej, kiedy nikt nie patrzył, kiedy byłam sfrustrowana, kiedy mi nie wychodziło, byłam zmęczona, pojawiał się ból. Start w igrzyskach czy na jakiejkolwiek imprezie to już jest czysta przyjemność. Tam jestem wypoczęta, niczym nie muszę się przejmować, mam spokój. Jeżeli sobie to wszystko odpowiednio poukładam i odpowiednio do tego podejdę, to jedynym zadaniem jest po prostu pokazać, co wypracowałam przez ostatnie lata.

Pamiętasz ten moment, kiedy stałaś przed wejściem na podium, te łzy? Czy to te emocje są wciąż tak silne głęboko w Tobie, że gdy obudzisz się w nocy to przypomina Ci się każda sekunda z tamtego dnia?
To dzieje się troszeczkę automatycznie. Kiedy na różnych spotkaniach puszczane są filmiki, staram się kontrolować emocje, bo zawsze pojawia się wzruszenie. Myślę, że będzie wracało to, co wtedy czułam. Bardzo długo broniłam się, chciałam jak najpóźniej obejrzeć relację z zawodów, żeby zachować te obrazy z mojej głowy, z moich oczu. Gdy obejrzysz relację, wszystko się zaciera. Nagle zaczynasz widzieć wszystko oczami osoby trzeciej, czyli z widowni czy z widoku kamer. Chciałam widzieć to swoimi oczami. Wydaje mi się, że mi się to udało. Potem, gdy oglądałam relację z zawodów, wizja stała się kompletna, bo mogłam zobaczyć, jak ludzie reagowali.

Czy przed Paryżem przewidywałaś inny kolor medalu?
Miałam różne doświadczenia, zwłaszcza przez ostatni rok, wiele się w moim życiu wydarzyło, przechodziłam przez różne etapy. Na pewno przed mistrzostwami w Bernie powiedziałabym, że interesuje mnie tylko złoto. Natomiast po nich bardzo wiele rzeczy się zmieniło. Zdałam sobie sprawę z tego, że zdobycie medalu jest już na samym końcu. Aby dojść do złota, trzeba pobiec eliminacje, po nich ćwierćfinał, potem półfinał i dopiero na końcu finał. Z pełną odpowiedzialnością za te słowa mogę powiedzieć, że przed wspomnianymi MŚ w Bernie nie przeżywałam tej drogi, tych zawodów, szłam jak robot, myśląc tylko o zdobyciu kolejnego złota. Dopiero po tych zawodach zdałam sobie sprawę, że nie jestem robotem, a człowiekiem i że to jest ok, jeżeli czasami mi nie wychodzi, jeżeli czasami mam gorszy moment, gorszy czas. Nadal uczę się to akceptować. Jestem bardziej wyrozumiała dla siebie. Do Paryża jechałam wiedząc, że jestem świetnie przygotowana fizycznie i psychicznie. Skupiałam się na sobie, na odpoczynku, na tym, że chcę biegać i cokolwiek się nie wydarzy, poradzę sobie.
Kiedy poczułaś, że w tym w sporcie, który wybrałaś chcesz osiągnąć absolutnie wszystko?
Nie miałam na to konkretnego planu. To było marzenie 13-letniej dziewczynki, która stwierdziła, że chce zawładnąć światem. Dopiero potem ten plan zaczął się klarować, choć nigdy nie był konkretny, ukierunkowany chociażby na igrzyska olimpijskie. Moim marzeniem było zostanie mistrzynią świata. Na początku trzy razy wygrałam mistrzostwa świata juniorów, potem przechodziłam transformację w juniorach, a w seniorach miałam słabszy okres, bo nadal byłam w TOP10 Pucharu Świata, potem przechodziłam transformację z juniora do seniora i od razu byłam w TOP10 seniorskiego Pucharu Świata bijąc np. rekord Europy w 2011 r., ale nie zdobywałam tylu medali, ile bym chciała. Wtedy zmieniłam klub i trenera, ponieważ czułam, że jest to odpowiedni moment, jeśli chcę, aby moja kariera dalej się rozwijała i wtedy moim trenerem został Mateusz Mirosław. Największe sukcesy zaczęły się od 2018 r. i trwają do dziś. Zdarzają mi się często momenty, kiedy stwierdzam, że nie lubię trenować, ale wiem, że muszę to robić, żeby wygrywać, żeby pojechać na zawody, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, żeby rywalizować na jak najwyższym poziomie. To jest moja motywacja. Wygrywanie uzależnia, bo kiedy raz poczułam smak zwycięstwa, później chciałam go więcej i więcej.

Wielokrotnie ustanawiałaś rekordy świata. Czy za każdy rekord świata dostajecie dodatkową gratyfikację?
W swojej dotychczasowej karierze Rekord Świata pobiłam dokładnie 10 razy, ale niestety nie mamy z tego tytułu dodatkowych gratyfikacji od federacji międzynarodowej czy organizatorów, tak jak ma to bardzo często miejsce w innych duscyplinach. Jeżeli dostaję premię za to osiągnięcie, to od moich prywatnych sponsorów i partnerów, w niektórych umowach mam to uwzględnione, a czasami jest to inicjatywa sponsora. Nie mam do nikogo o to pretensji, bo wspinanie jest bardzo młodym sportem, zwłaszcza w kontekście olimpijskim, wiec myślę, że jeszcze wszystko przed nami.
Co się zmieniło od czasu zdobycia złota olimpijskiego? Czy ten medal otworzył Ci wiele drzwi i teraz możesz powiedzieć, że z tego sportu regularnie zarabiasz?
Regularnie zarabiam od momentu Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Dopiero od tego momentu zaczęłam nazywać się sportowcem zawodowym, bo dzięki tym igrzyskom utrzymuję się ze sportu. Jest to moje główne źródło zarobków. Medal otworzył mi wiele drzwi. Podbudował moją wiarygodność i dał mi przywilej podejmowania współprac z osobami czy podmiotami, z którymi chcę, a nie muszę.
Podziękowania dla Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie, za udostępnienie wnętrz Jednostki nr 2 do sesji zdjęciowej.