Michał Sikorski brawurowo zagrał księdza w serialu „1670”, otrzymał nagrodę za debiut aktorski w „Sonacie” na festiwalu filmowym w Gdyni, a w „Gentlemanie” opowiada Annie Soporek o tym, dlaczego PZPN potrzebuje jego wsparcia, co myślą o nim wadowiczanie oraz rozprawia się z mitami na temat ojcostwa i podejmowania życiowych decyzji.
Odkąd wcieliłeś się w rolę księdza w serialu „1670”, ponoć dostajesz prośby o błogosławieństwo, o pomyślność. To prawda?
Tak, od fanów, ale też poważnych instytucji. Nie jest tajemnicą, że PZPN się odezwał, kiedy drużyna walczyła o awans na mistrzostwa w ubiegłym roku. Okazało się, że przynoszę szczęście.
Pochodzisz z Wadowic. Jak przyjęli Cię po tej roli sąsiedzi? Wadowice kojarzą się z Ojcem Świętym, a ksiądz Jakub jest dość kontrowersyjną postacią.
Myślę, że Wadowice – jak każde inne miasteczko oprócz tego, co ma na sztandarach i w identyfikacji graficznej miasta – to po prostu normalni ludzie, w tym fani serialu. Zostałem przyjęty raczej z poczuciem dumy.
Jesteś osobą wierzącą?
Byłem osobą bardzo wierzącą. To bardzo intymne pytanie, w tym momencie ta relacja nie istnieje. Nie czuję się członkiem Kościoła, tak jak kiedyś się czułem.
Serial „1670” to świetna produkcja. Jak myślisz, co spowodowało, że aż tak przyciąga?
Myślę, że ostatnie naście albo dwadzieścia lat polska komedia nie miała zbyt dobrego PR-u i cieszę się, że to się zmienia. Powoli powstają także inne produkcje komediowe, które są na wysokim poziomie i uważam, że to jest coś, na co Polacy absolutnie zasługują. Przykład fenomenu serialu „1670” pokazuje to, że jednak potrafimy się z siebie śmiać.

Artur Żmijewski podobnie, jak Ty zagrał księdza – ojca Mateusza. Czy nie boisz się zaszufladkowania?
Boję, ale gdybym wiedział, że będę przez ludzi rozpoznawany jako ojciec Jakub, to i tak bym przyjął tę propozycję. Uważam, że to duże szczęście, że miałem okazję zagrać w tym serialu. Ludzie, którzy pracowali nad nim, robili to wzorcowo, perfekcyjnie, ponadprzeciętnie. Uważam, że to zaszczyt, że zagrałem w produkcji tej klasy, że stworzyłem rolę, która jest zapamiętywana. Teraz ważna będzie moja praca i dalsze działania, żeby tworzyć inne, kolejne role, które także będą ważne dla ludzi. Pewnie wydarzy się mnóstwo takich, które nie dosięgną tego fenomenu. Może żadnej nie zrobię, ale myślę, że było warto uczestniczyć w tej produkcji i zagrać taką rolę, która ludziom dała tak dużo radości.
Jesteś bardzo pracowitą bestią, jak wygląda Twoje przygotowanie?
Absolutnie nie należę do tych, którzy tekst czytają dzień wcześniej albo na planie. Przychodzę raczej przygotowany. Lubię móc wejść na plan już jako postać.
Ważna jest rozmowa, dyskusja z reżyserem, wymiana poglądów, pomysłów?
Według mnie ważne jest, żeby z reżyserem mieć duże poczucie zrozumienia, ale też zaufania. Kiedy jestem przed kamerą, to jakbym biegł z zasłoniętymi oczami, dlatego super mieć zaufanie do reżysera, że on cię złapie nad przepaścią. W „1670” dużo jest „grubych” propozycji. Bywało tak, że powiedzieli mi: „To tam nie idziemy”, kiedy coś nie pasowało do roli. Dzięki temu, że miałem taką swobodę, na wiele rzeczy się odważyłem i one weszły do filmu, stały się częścią tej roli.
Prywatnie dużo się u Ciebie działo, zostałeś ojcem. Trudno było pogodzić życie zawodowe z rodzinnym?
I tak, i nie. Mój syn urodził się praktycznie pomiędzy transzami zdjęciowymi do „Sonaty”. Byłem umówiony z produkcją, że jeżeli się zacznie poród, to rzucam wszystko i jadę. Mój syn urodził się w idealnych dniach, kiedy mogłem tam być. Później na kilka dni, niestety, musiałem wyjechać i później wróciłem na długo. Mogłem z nim i z jego mamą być. W moim przypadku to jest kwestia zaryzykowania i powiedzenia: „Jak się będzie robiło to, co się chce, to się wszystko ułoży”. Zostałem tatą tak, jak chciałem. Zaczęło mi się układać zawodowo. To było zaraz po po szkole teatralnej, więc cieszę się, to ogromne szczęście.

Jesteś młodym ojcem. Dziś to nieco nietypowe.
Teraz, kiedy mam 29 lat, to już jest bardziej normalne i społecznie nie wzbudza zdziwienia. Jednak, kiedy miałem
25 lat i mówiłem, że jestem tatą, wzbudzałem szok. Kiedy ma się dziecko w wieku 25 lat, ludzie pytają, co się wydarzyło, czy to przypadek, czy znam matkę. To bardzo źle mówi o naszym społeczeństwie, że nie traktuje się osób dorosłych jako rzeczywiście dorosłe, jako osoby, które mogą podejmować poważne życiowe decyzje.
Czego chciałbyś nauczyć swojego syna? W jaki sposób chciałbyś mu pokazać świat?
Przede wszystkim chodzi o sposób patrzenia na świat i odkrywania go. Nie chcę utrudniać i nie chcę narzucać mu swoich okularów, przez które on miałby patrzeć na rzeczywistość. Godzę się z tym, że on spojrzy na świat zupełnie inaczej, ponieważ jest innym człowiekiem. Dorasta w zupełnie innych warunkach i nie będzie taki jak ja. Zresztą nie wiem, czy bym mu tego życzył. Chciałabym, żeby był szczęśliwym człowiekiem, po prostu.
Kto jest gentlemanem i czy Ty się nim czujesz?
Patrząc na tych panów na ściance za mną [na okładkach „Gentlemana” byli: Mateusz Banasiuk, Wojciech Modest Amaro, Maciej Zakościelny, Michał Probierz to bym powiedział, że to jest bardzo spełniony pan, który wie, o co mu chodzi w życiu. Gdybym miał odpowiedzieć nie patrząc na tę ściankę, powiedziałbym, że to po prostu bardzo miły pan. Pod tym względem mógłbym o sobie powiedzieć, że jestem gentlemanem, bo rzeczywiście bywam miłym panem.
