WywiadyMISTRZ

MISTRZ

Wojciech Zawioła
Wojciech Zawioła
dziennikarz sportowy

Jan Błachowicz – mistrz KSW, mistrz UFC w wadze półciężkiej w rozmowie z Wojciechem Zawiołą opowiada, na jaki rewanż najbardziej czeka i które filmy oglądane w dzieciństwie miały wpływ na wybór życiowej drogi. Zdradza także, jaki olej można wlewać do samochodu, w jakich okolicznościach został cieszyńskim księciem oraz na jakim etapie jest jego kariera w MMA.

Jesteś zawodnikiem MMA, swego czasu byłeś mistrzem świata. Wrócisz do tego poziomu?
Ja jestem na tym poziomie. Uważam, że wygrałem walkę z obecnym mistrzem świata, tylko sędziowie, niestety, widzieli ją nieco inaczej. Teraz to już historia, można o niej gdybać, ale nie zmienia to faktu, że cały czas czuję, że jestem na poziomie mistrza świata. Trzeba to tylko udowodnić i myślę, że będę miał jeszcze ku temu sposobność.

Można powiedzieć, że pałasz żądzą rewanżu?
Skłamałbym mówiąc, że nie. Uważam, że zasługuję na ten rewanż. Wiedząc, jak mój rywal poradził sobie z innymi przeciwnikami w mojej kategorii wagowej, kiedy oprócz mnie znokautował wszystkich, to tym bardziej należy mi się rewanż.

Ostatni czas był dla Ciebie trudny: kontuzje, operacje… Ciężko się wraca później do wyczynowego uprawiania sportu?
Bardzo ciężko. Zwłaszcza kiedy przegrywasz walkę nie z rywalem, tylko z sędziami. Potem poddałem się operacjom lewego i prawego barku. Rekonwalescencja zajęła znacznie więcej czasu, niż sądziłem, bo nie oszukujmy się, mój pesel nie sprzyja już szybkiej regeneracji, ale jestem wytrwały. To bardzo ważna cecha wojownika. Bez niej nie byłbym w miejscu, w którym jestem. Dziś jest już dobrze – wracam do treningów. Może nie trenuję jeszcze na sto procent, ale wiele do tego nie brakuje. Cieszę się, że operacje się powiodły, przynoszą efekt, że przetrwałem związane z tym ciężkie momenty. Trwało to rok.

fot.: Andrzej Tyszko, Makijaż: Karolina Yeghshatyan, Stylizacje: Bogusia Szubiakiewicz


Nie odzwyczaiłeś się od bicia?
Nie, od tego nie da się odzwyczaić. To moje życie.

Co się stało z Twoimi barkami?
Problem z nimi to konsekwencja całego sportowego życia. Kiedy się „odezwały”, przechodziłem z tym kilka lat do momentu, aż na treningu, „uciekło” mi czterdzieści procent siły. Wyobraź sobie, że wyciskasz 100 kg i nagle robi się z tego jedynie sześćdziesiąt. Do tego doszedł zmniejszony zakres ruchu, wobec czego nie sposób dalej trenować na poziomie mistrza świata. Poszedłem na konsultację, jedną, drugą, usłyszałem, że „damy radę”, że wrócę do tego, co było, może nie będzie to forma sprzed dziesięciu lat temu, ale sprzed czterech.

Zerknijmy na początki Twojej kariery. Zacząłeś trenować sztuki walki pod wpływem filmów akcji. Zgadza się?
Zdradziła mnie koszulka, którą mam na sobie?

Rzeczywiście, koszulka cię trochę zdradza, ale czy rzeczywiście tak było?
Na pewno znaczenie miały filmy z Van Damme’em, szczególnie „Krwawy sport” czy Bruce Lee z „Wejścia smoka”. Osiedle, na którym mieszkałem, moi koledzy, przyjaciele – wszyscy lubiliśmy te klimaty, nakręcaliśmy się nawzajem. Pewnego dnia moja mama – była nauczycielką w szkole, do której uczęszczałem – wybrała się do lokalnej sekcji judo oddać kimona, wypożyczone do szkolnego przedstawienia. Poszedłem z nią i zostałem.

Swego czasu jeździłeś też do Rybnika na treningi. Do mojego rodzinnego miasta. Bardzo przyjemnie mi się zrobiło, kiedy dowiedziałem się o tym, w końcu to kawał drogi z Cieszyna.
Około 60 kilometrów. Jeździliśmy z kolegą starym maluchem. Potem kupiliśmy opla kadeta z 1980 r. Do dzisiaj pamiętam, jak laliśmy do niego olej rzepakowy, bo był tańszy i zawsze były to 4 litry, które wynosiliśmy z Kauflandu. Strasznie przez to śmierdziało frytkami, ale jeździł i nawet lepiej, bo wyższa temperatura spalania tego oleju przekładała się na więcej mocy. Podczas zimy z kolei dolewaliśmy zwykłego paliwa, bo nie chciał odpalić.

Co za historia! Pewnie jeszcze piękniejsza jest z pseudonimem „Cieszyński Książę”.
Cieszyn – księstwo – bezkrólewie. W końcu ktoś musiał zacząć rządzić. Najpierw byłem księciem samozwańczym, ale po zdobyciu tytułu burmistrz miasta nadała mi tytuł oficjalnie.

Do którego roku życia zamierzasz walczyć?
Dopóki zdrowie pozwoli, dopóki będzie mi się chciało, a chce mi się bardzo. Dopóki nie będę dla kogoś mięsem. Dopóki będę walczył na najwyższym poziomie i te walki wygrywał. Jeżeli przegram jedną, drugą, trzecią, to powiem: „OK, wystarczy”.

fot.: Andrzej Tyszko, Makijaż: Karolina Yeghshatyan, Stylizacje: Bogusia Szubiakiewicz

Kiedy zamierzasz stoczyć najbliższą walkę?
Chciałbym w grudniu. Zgłosiłem już gotowość do włodarzy UFC.

Chcesz koniecznie zmierzyć się z rywalem, z którym przegrałeś?
Będę robił wszystko, żeby do tej walki doszło.


To będzie rewanż? Zemsta?
Można to nazwać zemstą. Można to nazwać rewanżem albo po prostu wyjaśnieniem niedokończonej sprawy. Udowodnieniem nie tylko sobie, ale też niedowiarkom, że sędziowie się mylili.

Ile jest w Twojej chęci walki – również z innymi przeciwnikami – agresji? Ile jest złości, a ile po prostu sportu?
Nie muszę specjalnie używać agresji, żeby zrobić komuś krzywdę. Chcę wygrać.

To niebezpieczne.
Owszem, bardzo niebezpieczne, ale wykorzystuję to tylko w oktagonie. To typowo sportowa walka. Oczywiście są i tacy zawodnicy, którzy rozbudzają agresję, dokręcając śrubę. Ja naprawdę nie potrzebuję na siłę szukać dodatkowej motywacji. Po prostu chcę wyjść i wygrać walkę.

Zdarzyło się, że któryś z zawodników zdenerwował Cię w oktagonie?
Dwóch. Znokautowałem obydwu.

Dlatego, że Cię zdenerwowali?
Nie… Jeden był już znokautowany. Wiedziałem, że to koniec walki, ale zdążyłem, zanim mnie sędzia odsunął, dołożyć mu jeszcze jeden cios za to, co mówił przed walką. Można powiedzieć, że cios był pod wpływem złości.

Trenowałeś judo, boks… Nie chciałeś zostać przy jednej dyscyplinie? Musiałeś zostać zawodnikiem mieszanych sztuk walki?
Szukałem swojej drogi, nie mogłem się zdecydować. Trenowałem muay thai, brazylijskie jiu jitsu, do tego zapasy. Nic nie dawało mi stuprocentowego szczęścia. Aż do pierwszych amatorskich zawodów MMA. To tam poczułem, w czym chcę się spełniać.

Przez to nigdy nie będziesz mistrzem olimpijskim.
Byłem mistrzem świata – to ważniejsze. Zdobyłem najwyższy tytuł, do jakiego można dojść w MMA. Po tym nie ma już nic, chyba że zostaniesz podwójnym mistrzem. Nawet gdyby MMA było na olimpiadzie, nie wiem, czy zawodowy tytuł mistrza świata nie byłby dla mnie ważniejszy od medalu olimpijskiego.

W tym roku udało Ci się wystartować w Tour de Pologne dla amatorów. Zdziwiłem się trochę, bo wiem, co to znaczy jechać długo na rowerze, kiedy ma się taką wagę.
Fakt, waga nie pomaga, ale lubię rower. Sprawia mi to dużą frajdę. Dokładam też rower do swojego cyklu treningowego. Kiedy dostałem propozycję, pomyślałem, że dlaczego nie, to wyzwanie, coś się będzie działo. Przy okazji Karpacz to fajne miejsce. Lubię góry, więc hej przygodo!

To chyba była męczarnia?
Owszem, bardzo męczący sport. Trzeba mieć wcześniej wyjeżdżone sporo kilometrów. Szykując się do tych zawodów, zrobiłem ich mało, jeśli chodzi o szosę, więc to mi nie pomogło., ale przejechałem, ukończyłem. Cieszę się.

Pamiętasz, które miejsce zająłeś?
Chyba nie chcę pamiętać. Byłem w połowie stawki.

To i tak całkiem nieźle, bo kogoś wyprzedziłeś…
Kogoś wyprzedziłem, nie wywróciłem się i z dwadzieścia procent trasy na dodatek jechałem bez powietrza, na co nawet nie zwróciłem uwagi, tylko mi ludzie zaczęli krzyczeć, że mam flaka. Najpierw myślałem, że mnie wkręcają, żebym odpuścił albo zwolnił. Jednak faktycznie ciężko mi się jechało… Myślałem, że jestem po prostu zmęczony, a nie miałem powietrza w kole. Od razu pomogli mi stojący z boku ludzie, fani, kibice, „dawaj, mamy dętkę, wymienimy ci”. Świetna przygoda. Ci ludzie są naprawdę zżyci, fajna społeczność.

fot.: Andrzej Tyszko, Makijaż: Karolina Yeghshatyan, Stylizacje: Bogusia Szubiakiewicz

Ten sport wymaga innego rodzaju wysiłku i innej kondycji?
Mięśnie inaczej pracują, inaczej musisz rozłożyć siły, Wiesz, mój sport to są trzy piątki lub pięć piątek maksymalnie na pełnych obrotach, a tu masz 84 kilometry – trzy i pół godziny na maksa.

W oktagonie jest dynamika i…
Czy w kolarstwie jest tylko jednostajność? Musiałbym zapytać mistrzów, jak rozkładają siły. Na końcu na pewno trzeba przycisnąć i wiedzieć, kiedy zaatakować. Tak samo jest w oktagonie. Musisz zwolnić, przyśpieszyć tempo, zrywać.

Na czym polega trening zawodnika MMA? Są to treningi bokserskie, pewnie z workiem treningowym, ale czy jest coś specyficznego w Twoim treningu, czego ludzie na co dzień nie widzą?
Tak jak zauważyłeś, musimy przerobić wszystko: kondycję, technikę, siłę, wydolność oraz aspekt sparingowy. Bardzo dużo ostatnio włączono treningu mentalnego. Może ludzie nie wiedzą, że dużo pracujemy mentalnie. Wizualizacja, trening oddechu…

Trening oddechu? Na czym to polega?
Jest Wim Hof, ale podobnych metod jest mnóstwo. Kiedyś pracowałem mentalnie z trenerką, która kazała mi podejść, spojrzeć prosto w oczy i zapytała, czy się nie wyspałem. Przyznałem, że trochę. Wtedy ona pokazała mi taki rodzaj oddechów, że po 15 minutach miałem trzy razy więcej energii. Po treningu, kiedy byłem zmęczony, ale zarazem pobudzony, był inny rodzaj treningu, żeby wyjść z tego wysiłku, odpocząć, zrelaksować się, zwizualizować to, co poszło dobrze i to, co poszło źle. Lecieliśmy któregoś razu za ocean, gdzie zawsze mam problem z aklimatyzacją. Dzięki treningowi oddechowemu potrafiłem o dwa, trzy dni szybciej złapać równowagę.

Co daje psycholog?
Trening mentalny. Zawsze traktowałem to jako aspirynę: nie zaszkodzi, a może pomóc. Kiedy miałem w życiu słabszy czas, skorzystałem i mi bardzo pomogło.

Uważasz, że psycholog w dzisiejszym sporcie jest zawodnikom potrzebny? Nawet w sporcie takim jak MMA, gdzie są sami twardzi faceci, którzy wydawałoby się, że radzą sobie ze wszystkim doskonale?
Oczywiście! Jesteś na najwyższym poziomie, ale nadal mogą pojawić się niuanse, przegrana o jedną setną sekundy w wyścigu na 100 metrów. Każdy potrafi mocno i ciężko trenować, nie jest to żadna filozofia. Ważne jest, by znaleźć coś, co pomoże ci zdobyć ten jeden procent więcej, by być lepszym od twojego rywala. Może akurat jest to trening mentalny, który pozwoli wejść do walki bardziej nastawionym na wygraną, wyłączonym na rozpraszające bodźce, sfokusowanym na swojego rywala. Każdy rywal jest inny. Kiedy pracujesz z dobrym coachem mentalnym, jest duże prawdopodobieństwo, że pokieruje cię w sposób, dzięki któremu podejdziesz do jednego przeciwnika agresywniej, do drugiego mniej, a innego zlekceważysz.

Jak jest u Was, zawodników MMA, z obawą, że ktoś Wam może w oktagonie zrobić krzywdę?
Nie myślisz o tym, bo najnormalniej w świecie nie chcesz przegrać walki. Czy to będzie boleć? Poboli dwa, trzy dni i przestanie.

Zdarzają się przecież kontuzje, które leczy się trochę dłużej…
W piłce nożnej też bywają kontuzje, które mogą cię wyeliminować. Każdy sport zawodowy się z tym wiąże.

Próbujesz przed walką stworzyć przewagę psychologiczną nad rywalem, pokazać mu, że jesteś pewny siebie?
Staram się pokazać to samemu sobie. To, jak mój rywal będzie reagował, nie zajmuje mnie aż tak jak to, w jaki sposób będę nastawiony do walki. Cała gra, na przykład słowna, to kontrataki na ataki przeciwnika wobec mnie.

Czy w życiu prywatnym jesteś łagodnym człowiekiem?
Raczej tak, ale potrafię się zdenerwować.

Wtedy dochodzi do …
Do rękoczynów? Zawsze.

?
Żartuję! Tak naprawdę ciężko mnie wyprowadzić z równowagi do tego stopnia, żeby doszło do rękoczynów. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz brałem udział w takiej sytuacji.

Nikt chyba nie chce Ci się postawić w jakikolwiek sposób. Mówię to poważnie, bez ironii i żartów.
Lubię spokój. Odpalam się jedynie w oktagonie czy na treningach. Sprawiam wrażenie groźnego teraz?

fot.: Andrzej Tyszko, Makijaż: Karolina Yeghshatyan, Stylizacje: Bogusia Szubiakiewicz

Nie! Robisz wrażenie bardzo łagodnego, dlatego o to zapytałem. Jakie masz zdanie o zawodnikach, którzy wchodzą do oktagonu bez należytego przygotowania? Celebrytów albo ludzi, którzy byli związani wcześniej z innymi dyscyplinami sportu?
Świat jest taki, jaki jest. Każdy jest panem swojego losu. Ludzie robią to, co chcą. Jest popyt, jest podaż.

Nie masz ochoty uświadomić im, że jest to dla nich niebezpieczne?
Chyba są świadomi tego, co się może wydarzyć.

Świadomi są przede wszystkim pieniędzy, jakie mogą zarobić.
Widocznie pieniążki robią większą robotę w tym momencie.


W MMA są dobre pieniądze?
To zależy. Na początku są śmieszne, ale jak jesteś sumienny, a przede wszystkim wytrwały… Dla niektórych MMA może być sprintem, ale dla większości zawodników to maraton. Dopiero po długim biegu zaczynasz zarabiać fajne pieniądze.

Ty już jesteś na tym etapie od dawna.
Nieskromnie mówiąc – tak.

Czyli możesz skupić się w życiu już tylko na walkach? Nic już poza tym nie musisz?
Dziś mogę robić w życiu tylko te rzeczy, na które mam ochotę. Te, które sprawiają mi przyjemność.

Już dawno nie walczyłeś.
No i?

Masz oszczędności w takim razie. Czyli te walki sporo kosztowały organizatorów?
Tak się szczęśliwie poukładało.

Zawsze ciekawi mnie ten moment w MMA, kiedy zawodnik, którego już właściwie pokonałeś, bo to widać, leży na macie, a Ty go jeszcze okładasz i właściwie chcesz go dobić. Na czym to polega?
Na wygraniu walki.

Musisz to zrobić jeszcze tak czy tak? Przecież widać, że to koniec.
Nie chcę pozostawić marginesu błędu. Jeśli nie dołożę tego ciosu, a on wstanie, zacznie walczyć dalej i wykorzysta błąd, wtedy mnie pokona. Dopóki sędzia nie powie stop, nie odciągnie cię – walczysz.

Nie ma grama litości?
Nie może być.


Brzmi to naprawdę strasznie.
Jesteśmy tego świadomi. Ja jestem tego świadomy. Mój rywal jest tego świadomy. Może to spotkać również mnie.

Zdarzyło Ci się znokautować do nieprzytomności?
Tak.

Co wtedy? Interesujesz się losem tego człowieka?
Wiadomo, że nie chcę go zabić, chcę, by był po walce zdrowy, wrócił do rodziny, do swojego miasta i cieszył się swoim życiem. Jednak jestem szczęśliwy, że wygrałem walkę.

Interesuje Cię, co się z nim później stało? Czy wrócił do zdrowia?
Jeżeli nie mam z nim złej krwi, to zawsze po walce pytam, czy wszystko ok. 

Pamiętam taką sytuację, kiedy w sposób gwałtowny, nawet powiedziałbym drastyczny, upomniałeś Tomasza Adamka, że trzeba szanować rywali. Pamiętasz to?
Obraził Mameda Chalidowa, wielkiego mistrza, kiedy tak naprawdę wygrał fartem z powodu jego kontuzji. Okej, wygrał, nie ma co. Mamed złamał rękę, więc był tego dnia w gorszej kondycji, ale wszyscy widzieli, jak się ta walka układa, że Tomasz Adamek przegrywa z nim w swojej dyscyplinie sportu. Zamiast później podziękować za walkę i oddać szacunek, dał dość dużego pstryczka Mamedowi, a przy okazji całemu środowisku MMA.

Wy się wzajemnie bardzo szanujecie w tym środowisku?
Większość tak. Wiemy, jak ciężka jest to praca i ile trzeba poświęcić.