Charakteryzacja, gorset, trudne emocjonalnie sceny i zimno morskiej bryzy – wszystko wpływa na komfort pracy aktorów, a z tych aspektów my, widzowie nie zdajemy sobie sprawy, oglądając film. Utalentowana aktorka Sonia Mietielica rzadko udziela wywiadów, jednak Anna Soporek skusiła ją do rozmowy dla „Gentlemana”. Panie rozmawiały o trudach zawodu aktorskiego i o tym, jak mała, charakterna Sońka przedzierzgnęła się w dorosłą artystkę, która kocha swój zawód, ale nadal czuje się zbyt mało pewna siebie.
Rzadko udzielasz wywiadów. Dlaczego?
Nie mam potrzeby częstego mówienia o sobie. Uważam, że to role powinny mówić za mnie o mnie. Nie muszę opowiadać o swoim życiu prywatnym, ale w tych przyjemnych okolicznościach, w redakcji, z tobą, chętnie spróbuję.
Czy młodym aktorom trudno się przebić na polskim rynku filmowym?
Sama sobie zadaję to pytanie, ciągle. Nie wiem, czy pytasz mnie jako osobę, która według ciebie się przebiła?
Oczywiście, że się przebiłaś! To są duże tytuły! Ale nie jest to łatwe środowisko.
Za każdym razem jest to próba przebicia się. Można przez chwilę zaistnieć, ale aktorek i aktorów na rynku jest tak wielu, że niełatwo się utrzymać na fali. U mnie jest to cały czas sinusoida. Często wiele projektów dzieje się naraz, a później długo, długo nic. Chyba najtrudniejsze w tym zawodzie jest właśnie nauczyć się wypełniać te pauzy. Jeżeli jest to możliwe – warto znaleźć dobrą agencję. Wiem z rozmów kuluarowych, że nie jest to łatwe. Agencje są przepełnione. Jeżeli młodzi ludzie, wychodzący co roku z kilku szkół państwowych, ale też z różnych prywatnych, nie mają pracy w filmie czy w serialu, ani nie mają też etatu, czy nie grają spektakli gościnnie, to jest im naprawdę trudno. Czy powinni szukać jakiegoś planu B? Myślę, że jest to ważne. Młodszej sobie powiedziałabym: Sońka, pomyśl o czymś jeszcze, znajdź opcję, dzięki której można zyskać stabilizację i później, idąc na casting, nie walczyć na śmierć i życie o przetrwanie, tylko o rolę, i przychodzić tam dlatego, że chcesz grać, tworzyć, uprawiać ten zawód, a nie dlatego, że musisz jakoś przeżyć.
To jest trudny zawód, bo cały czas jesteś wystawiana na próbę, na ocenę, telefon, który zadzwoni bądź też nie zadzwoni. Ostatnia produkcja, w której zagrałaś, to „Chłopi”. Jak Ty siebie oceniasz w wersji malowanej?
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam film na premierze światowej w Toronto, byłam wzruszona i zachwycona, ale naprawdę tak bardzo wzruszona… Może głupio chwalić rzeczy, w których się bierze udział, ale pamiętam, że przepełniała mnie ekscytacja, że udało się stworzyć uniwersalną, piękną wizualnie, poruszającą, wielopoziomową i bardzo aktualną historię, która jednak zamyka się w niecałych dwóch godzinach (a przecież w postaci papierowej to tomiszcze). To magiczne wydarzenie.
Jak odnosisz się do charakteryzacji, zmian mniejszych i większych w wyglądzie, jak w „Stuleciu winnych”, kiedy zmieniono Ci dzięki soczewkom kolor oczu na ciemniejsze. Lubisz charakteryzację? Przemiany?
Lubię charakteryzację, ona bardzo pomaga, ale najbardziej lubię tę, jak w filmie „Wilkołak” Adriana Panka, gdzie zupełnie nie zastosowano typowych podkładów. Za to nakładano nam specjalne kosmetyki do charakteryzacji, imitujące brud, sińce pod oczami. Lubię ten kierunek w charakteryzacji, bo wyzwala. Ku zaskoczeniu, tylko ten rodzaj charakteryzacji jak nic innego może podbić kolor oczu. Chociaż poczuć się piękną też jest miło. Kostium z automatu ustawia sylwetkę, bo kiedy musisz trzymać spódnicę, to już masz narzucony ruch rąk, a gorset prostuje sylwetkę.
W „Polowaniu na ćmy” grałaś dziewczynę, która trafiła do domu publicznego. Co myśli aktorka podczas takich scen?
W moim przypadku było kilka poziomów myśli. Pierwszy, żeby zagrać rolę autentycznie i wczuć się w emocje postaci. Drugi, że mimo wszelkich przygotowań i prób przed taką sceną, mimo porozumienia się z partnerami, na co sobie pozwalamy, a na co nie – była przy tej scenie obecna koordynatorka intymności – mimo że nie było w tej scenie nagości, to i tak są to delikatne tematy i mogą być trudne z różnych względów. Jest pierwiastek niewiadomej. Kiedy trzech aktorów trzyma cię, wlewając wodę (filmową wódkę) do gardła, to czuję realnie, że się duszę. Kolejna warstwa to poczucie dyskomfortu, myśl, czy aby nie przerwać sceny. Wtedy pojawia się następna, o dublu: czy ja chcę to powtarzać? Chyba akurat tej sceny niekoniecznie… I kolejna myśl… kolejne pięterko, że może to uczucie dyskomfortu na ekranie da pozór autentyczności na tyle, że ktoś pomyśli: „Ale to zagrała!”. Rzadko mi się udaje tak zupełnie odłączyć od siebie w trakcie sceny, być tylko moją bohaterką. Zdarzyło mi się to raz przy kręceniu etiudy Emilii Zielonki „Czułość”. Poczułam, do czego bym chciała dążyć w aktorstwie. To były trzy sekundy: nie czułam Soni, a czułam moją postać. Oczywiście są różne teorie dotyczące technik aktorskich, ale to spojenie z bohaterką wydało mi się wtedy czymś niezwykłym (choć widz raczej tego nie dostrzeże).
Czy emocje granych bohaterek towarzyszą Ci później np. w drodze do domu?
Czasem celowo wraca do jakiejś zagranej sceny, a czasami emocje zostają w sposób utajony i dopiero po paru dniach orientuję się, że coś nie jest moje.
Zagrałaś w produkcji netflixowej „Pod wiatr”. To takie współczesne love story.
Myślałam, że to będzie lekka, przyjemna opowieść, zdjęcia nad morzem, wakacje, młodzieńcza miłość, ekipa młodych ludzi. Aż tu nagle okazało się, że musiałam przekroczyć wiele swoich barier. Więcej niż w innych, nawet dramatycznych projektach. Po pierwsze był kitesurfing. Przygotowania zaczęliśmy w majówkę. Było strasznie zimno. Mieliśmy podwójne pianki, rozglądaliśmy się ze strachem, czy nie pada. Na pewno w słońcu w bikini byłoby przyjemniej.
Na Helu? Tam warunki pogodowe są mocno specyficzne! Pogoda się zmienia dynamicznie!
Było ciężko. Przerastały mnie te dwa żywioły, i wiatr, i woda. Stres przed każdymi zajęciami, mimo że mieliśmy wspaniałych instruktorów ze szkółki w Kuźnicy i wszyscy starali się, żeby to było jak najbardziej komfortowe, fajne i przyjemne doświadczenie. W filmie to całkiem nieźle wyszło, zwłaszcza że moja bohaterka dopiero co uczy się kitesurfingu, nigdy nie miała z nim do czynienia, więc mam usprawiedliwienie. Dzisiaj, kiedy jestem nad morzem i widzę kite’y – mam mieszane uczucia. Chciałabym czuć ekscytację, ale zastanawiam, czy uda mi się to powtórzyć prywatnie. Może warto by było jeszcze raz wejść do tej samej rzeki? Chociaż pływaliśmy w morzu, oczywiście.
Co było najgorsze w „Polowaniu na ćmy” oprócz sfery emocjonalnej?
Udało się zachować na planie zdrowy balans, bo mimo wszystkich dramatów, przez które przechodzi Iwet wraz z innymi bohaterami, to równocześnie na planie było bardzo dużo przestrzeni na żarty, luz. Reżyser Michał Rogalski wraz z autorem zdjęć Maćkiem Lisieckim to tandem, jest między nimi fajna chemia, dobra atmosfera przenosiła się też na ekipę. Podczas kręcenia „Polowania na ćmy” udało mi się wyrobić rytm: spałam, brałam suplementy, byłam… porządna. To się nie zawsze zdarza, nie przy każdym projekcie. Tu czułam, że jednak skupienie może dać lepsze wyniki.
Jaki według Ciebie powinien być współczesny mężczyzna?
Odpowiedź odnajduję w słowie gentle, czyli czuły, otwarty na świat, na jego różnorodność, otwarty na dialog. Taki spokojny, rozsądny, ludzki dialog. Mężczyzna otwarty na swoje emocje i też dzięki temu na emocje wszystkich dookoła. Dzisiaj nie umiem powiedzieć, co to znaczy męska cecha. Kiedyś może to było łatwiejsze. Mówiło się stereotypami: że kobieta jest słaba, delikatna albo posłuszna, a mężczyzna silny i stanowczy… Mam nadzieję, że to wąskie myślenie nie wróci. Teraz są cechy ludzkie: pozytywne i negatywne.
Czy twoje serce już jest zajęte?
Tak, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że nic nie jest na zawsze. Jesteśmy tylko ludźmi i nigdy nie wiadomo, jak się życie potoczy.
Czy ten mężczyzna powinien nosić garnitur, czy może być w dresie?
Sama tak różnie się ubieram… Lubię czasem być elegancka, więc koszula, garnitur – robią na mnie wrażenie. Lubię też dres i poczucie swobody. Fakt, u mężczyzny na pewno lubię golfy, podobnie jak u siebie.
Oglądaj całą rozmowę
na GENTLEMAN.TV