– Zawsze chciałem to zrobić! – zapewnia Ryan Gosling w wywiadzie dla brytyjskiego „GQ”. – Po prostu nigdy nie miałem takiej okazji albo nigdy nie wyszło to w ten sposób. Dużo czasu zajęło mi wejście w większe, bardziej komercyjne filmy. Musiałem wejść tylnym wejściem.
Tak mówi Ryan Gosling o swoim najnowszym filmie „Kaskader” w reżyserii Davida Leitcha. Długo kojarzony z kinem niszowym, ekscentrycznymi wizjami Windfinga Refna w „Drive” lub „Tylko Bóg wybacza”, zaskoczył odmienionym imagem w musicalu Damiena Chazelle’a „La, la Land”, a potem w spektakularnym „Barbie” w reż Grety Gerwig, choć o obu tych ostatnich projektach można powiedzieć, że nadzwyczaj zgrabnie łączą komercję i widowiskowość z ambicjami artystycznymi. Jednak „Kaskader” to czyste kino akcji, choć niepozbawione elementów satyrycznych wobec amerykańskiego show biznesu, a zarazem hołd dla zazwyczaj niewidocznej pracy kaskaderów.
Uznanie Goslinga dla kaskaderów sięga czasów, gdy zagrał w filmie „Młody Herkules” jako 17-latek. Żartuje, że od tamtej pory jego ciężką pracę wykonują… dublerzy kaskaderzy. W „Kaskaderze” mamy do czynienia z koncepcją filmu akcji w filmie akcji, a Gosling gra Colta Seaversa, dublera kaskaderskiego gwiazdy, w którą wciela się Aaron Taylor-Johnson.
– Pod koniec lat 90. zrobiłem pilot zatytułowany „The Unbelievables” – wspomina aktor podczas londyńskiej premiery. – Jest taka scena, w której dowiaduję się, że mam supermoce, przelatuję przez boisko do koszykówki i ląduję w obręczy. Oczywiście, że tego nie zrobiłem. Ale to był pierwszy raz, kiedy przywieźli sobowtóra i zdałem sobie sprawę, że istnieje to dziwne zrozumienie, że będziemy udawać, że ich nigdy tam nie było i że ty to robisz. To bardzo dziwna dynamika, którą kontynuowałem potem w „Młodym Herkulesie”.
Po to, by stworzyć niezwykłą postać Goslinga z filmu „Kaskader”, potrzeba było aż pięciu kaskaderów: mistrza jazdy Logana Holladaya, głównego dublera kaskaderów Bena Jenkina, eksperta sztuk walki Justina Eatona i innych specjalistów od skoków, upadków, parkouru, walki na pięści i pojedynków na miecze. W tej efektownej produkcji pobito rekord Guinnessa w liczbie obrotów samochodem w powietrzu, a autorem tych wyczynów był właśnie Logan Holladay. Wykonał aż osiem i pół obrotu samochodem w powietrzu. Jeśli możecie to sobie wyobrazić, poprzedni rekord wynosił… tylko siedem obrotów.
David Leitch to nie tylko reżyser, ale także były kaskader. Dublował m.in. Brada Pitta w „Podziemnym kręgu” i Matta Damona w „Ultimatum Bourne’a”. Śmiało można powiedzieć o Davidzie, że wnosi do swojej twórczości filmowej ryzyko, które podejmuje akrobatycznie, stylistycznie i tematycznie, a także otwartość i natychmiastową zdolność do zmian. Ta odwaga to zapewne wynik uprawiania profesji kaskadera. Według Ryana „Kaskader” to eksplodująco-wirująco-walcząca suma filmowego doświadczenia Leitcha, wizualna megamieszanka skoków samochodowych, pościgów łodzią, helikopterów i każdego znanego rodzaju walki. Co jednak wyróżnia tę reżyserię, to troska o zachowanie oldschoolowego rzemiosła kaskaderskiego i będąca jej następstwem redukcja do minimalnym efektów CGI. Chociaż współczesne technologie ostatecznie zmierzają w kierunku cyfrowo stworzonej przyszłości, sam film przypomina o ludzkiej harówce, której wymagają wyczyny kaskaderskie, oraz o fizycznych i emocjonalnych kosztach tworzenia oszałamiających scen akcji.
Zapytany o aktorów, którzy twierdzą i chwalą się, że sami wykonują na planie trudne sceny, Ryan tak to skomentował w rozmowie z „Men’s Health”: – Możesz powiedzieć, że prasa chce, aby narracja była taka, że zrobiłeś wszystkie swoje własne akrobacje lub że wykonałeś wiele własnych wyczynów kaskaderskich. To jest fajniejsza historia i to jest historia, którą większość ludzi chce opowiedzieć – zapewnia Ryan. – Nie oznacza to, że wielu aktorów nie wykonuje własnych wyczynów kaskaderskich; oni to robią. Zrobiłem upadek na początku, ponieważ konieczne było zrozumienie Colta, a następnie wyczyn kaskaderski na moście Sydney Harbour Bridge, gdzie było to ważne emocjonalnie dla narracji. Ale ostatnio czuję, że jeśli nie mogę tego zrobić lepiej, nie ma powodu, żebym to robił. Kaskaderzy są artystami, a sposób, w jaki wykonują akrobacje, jest o wiele lepszy, niż ja kiedykolwiek mógłbym osiągnąć.
Praca na planie nie była jednak dla aktora łatwa. W rozmowie z magazynem „People” zdobywca Złotego Globu wyjawił, że w czasie kręcenia kaskaderskich ujęć musiał stawić czoła własnej akrofobii, czyli lękowi wysokości. Jak sam przyznaje, dzięki temu doświadczeniu zaczął jeszcze bardziej podziwiać osoby trudniące się wykonywaniem filmowych akrobacji.
– Byłem zrzucany z 12-piętrowego budynku, a mam lęk wysokości. Chciałem jednak samodzielnie wykonać przynajmniej kilka akrobacji, to było dla mnie ważne. To pomogło mi zrozumieć choć w niewielkim stopniu, jak trudna jest codzienna praca kaskadera – powiedział gwiazdor.
Podczas niedawnej premiery Gosling skorzystał z okazji, by podziękować Loganowi Holladayowi, kaskaderowi, który wykonywał za niego najniebezpieczniejsze akrobacje.
– W filmie jest taki moment, gdy on zapina mi pasy tuż przed swoim kaskaderskim wyczynem. Po nagraniu wysiadam z samochodu, a on klepie mnie po plecach z uznaniem za akrobację, którą sam wykonał. Czy to nie szalone? W tym filmie najbardziej podoba mi się to, że ujawniamy takie rzeczy. To doskonała okazja, by podziękować kaskaderom za ich niesamowity wkład w sztukę filmową – zaznaczył aktor w wywiadzie dla „People”.
Nie rozumie, dlaczego kaskaderzy nie doczekali się jeszcze Oscara w swojej kategorii. Sceny akcji to projekt, design taki sam jak kostium, muzyka, fryzura, makijaż, scenografia. Tak wiele z tych sekwencji stało się częścią historii kina, a czasami tym, co ludzie najbardziej kochają w filmie lub najbardziej pamiętają. Tymczasem to nie zostało zaprojektowane przez filmowców, tylko przez kaskaderów. Według Ryana nie da się oddzielić historii kina od historii akcji, a przecież to jest zawód, który boli jak żaden inny, ale tego nigdy na ekranie nie widać. Boli potrącenie przez samochód. Boli wychodzenie przez okno. Boli, gdy ktoś się podpali. David opowiedział Ryanowi o idei kciuka w górę. To znak, który kaskaderzy robią, aby wskazać, że czują się dobrze po wyczynie. Oczywiście ekranowy Colt nie powie nikomu, jak naprawdę się czuje, bo nigdy nie powinno się mówić, jak się naprawdę czuje. Mówi się po prostu: „Jestem dobry. Wszystko jest w porządku”.
Zapytany, czy na planie towarzyszył mu strach, Ryan zastanawia się, czy lęk powstrzymuje go przed zrobieniem tego, co jest trudne fizycznie. Sam pokonał swój lęk wysokości. Czy to dobry strach, czy zły strach?
– Jest pewien rodzaj strachu, w którym ten cytat nie ma zastosowania, ale myślę, że w wielu przypadkach tak jest. To, czego chcesz, znajduje się po drugiej stronie strachu, jeśli jesteś na tyle odważny, aby podjąć decyzję, aby to zrobić. Taka jest moja filozofia – kwituje Ryan.
Ryan Gosling nie rzuca słów na wiatr. Nie tylko o popisy akrobatyczne, fizyczne tutaj chodzi. Strach, który paradoksalnie buduje, pomagał mu już wcześniej. Tak było choćby wtedy, kiedy zdecydował się zagrać niewiele mającą do powiedzenia plastikową… lalkę Kena w megahicie Grety Gerwig „Barbie”. Do dziś aktor uważa, że to była jego najtrudniejsza rola, z całym szacunkiem dla rzemiosła kaskaderów.
– Jak podchodzisz do grania 70-letniej lalki bez krocza? Nie ma żadnych badań, które mógłbyś wcześniej zrobić, żadnego researchu. Nie ma nikogo, kogo mógłbyś śledzić, żadnych filmów dokumentalnych, które mógłbyś obejrzeć, żadnych książek napisanych o Kenie. Jesteś zdany tylko na siebie – zapewnił w wywiadzie dla magazynu „W”.
Ryan tłumacząc, dlaczego zdecydował się zagrać Kena, odniósł się do zabawek jego dzieci. Jego córki często bawią się Barbie i Kenem.
– Któregoś dnia zobaczyłem figurkę Kena z twarzą w błocie. Leżał na ziemi obok zmiażdżonej cytryny. Pomyślałem wtedy, że historia tego faceta musi zostać opowiedziana.
W „Barbie” – niezwykle ambitnym hicie, który próbuje zarówno uhonorować pokolenia dzieci bawiące się lalką, jak i wprowadzić nową i wyrafinowaną politykę płci, koncepcję śmiertelności i ironiczny hołd dla „Odysei kosmicznej 2001” Kubricka, Ken był lalką, która nie miała zbyt wiele do powiedzenia, zanim Gosling i filmowcy do niego dotarli.
Ken – jego praca to plaża. Od 70 lat zajmuje się plażą. Co to, do licha, w ogóle znaczy? To było pierwsze pytanie, które Gosling zadał Grecie Gerwig, reżyserce „Barbie”.
Gerwig, która jest również współautorką scenariusza ze swoim partnerem, Noahem Baumbachem, zapewniała na premierze w Londynie, że starali się zachować delikatną równowagę tonalną z Kenem, tak jak z całym filmem: ma być śmiesznie, bo to film o lalkach, ale ma też być pełen cierpienia i patosu, bo, no cóż… To film o lalkach. A Ken, wiecznie pominięty, jest chyba najzabawniejszy i najsmutniejszy z nich wszystkich. Gerwig obsadziła Goslinga, ponieważ jego gra i obecność na planie wnosi specyficzną jakość.
– Nawet jeśli jest zabawny, nigdy nie jest tak, że aktor stoi poza rolą, komentując lub osądzając tę osobę. Nie próbuje dać ci do zrozumienia, że Ryan Gosling wie, że to głupie. Robi to w sposób, który bierze na siebie wszystkie potencjalne upokorzenia postaci jako własne – powiedziała dla brytyjskiego „GQ” .
Odkąd pojawił się pierwszy zwiastun „Barbie”, Ryan Gosling robił wszystko, aby być mistrzem, obrońcą i rzecznikiem swojej postaci Kena. Do tego stopnia, że po otrzymaniu wiadomości, że został nominowany do Złotego Globu za rolę w tym filmie powiedział:
– To zaszczyt zostać docenionym za twoją pracę, ale dla Kena jest to pierwszy raz, kiedy został doceniony, za cokolwiek, KIEDYKOLWIEK! – stwierdził 44-latek.
Gosling gra Kena, zbędnego kochanka Barbie. Ale podczas gdy Barbie – Robbie Margot była planowana na główną siłę kampanii marketingowej filmu, okazało się, że całe show ostatecznie skradł Ken. Ken otrzymał w filmie najbardziej soczysty wątek postaci, wszystkie dobre dowcipy, świetny numer muzyczny. I to niejeden. Jest samoświadomy, autoreferencyjny i skomplikowany. To może być zdaniem recenzentów największa rola w życiu Ryana Goslinga. Chociaż Ken mógł być po prostu postacią z jednego żartu, scenarzyści Greta Gerwig i Noah Baumbach wzbogacili jego postać o skomplikowany, wewnętrzny niepokój. Filmowy Ken tak bardzo chce być doceniony przez Barbie, że ta jego potrzeba wypacza się w brzydką karykaturę męskości, która rozprzestrzenia się na innych Kenów, dopóki nie zarażą całego Barbielandu rodzajem kreskówkowego patriarchatu.
Jest też oczywiste dla wszystkich, że Gosling po prostu świetnie się bawił. Wcielił się w staromodny występ gwiazdy filmowej, jakiego w dzisiejszych czasach nie widujemy zbyt często. Nazywa się Ken i jest zdeterminowany, by nim być. Ale jednocześnie jest Ryanem Goslingiem, puszcza oko i uśmiecha się do publiczności, jakby nie mógł uwierzyć, że uchodzi mu to wszystko na sucho.
Najlepiej jednak bawił się na Oscarach. Jego show przyćmiło wszystkie inne. Wciąż jeszcze mamy przed oczyma jego rewelacyjne, zapierające dech w piersiach wykonanie piosenki „I’m Just Ken”. To ballada w stylu lat 80. autorstwa Marka Ronsona i Andrew Wyatta o męskiej kruchości postaci, która nie ma celu bez swojej Barbie. Nie ulega wątpliwości, że ta ścieżka dźwiękowa nie wzbiłaby się w górę, gdyby nie występ wokalny i taneczny Goslinga. Nominowany w kategorii najlepsza oryginalna piosenka, jest komiczną odwrotnością poruszającego „What Was I Made For” Billie Eilish. Nominowany do Oscara za najlepszą piosenkę oryginalną, Gosling zaśpiewał „I’m Just Ken” z wielkim entuzjazmem, wraz z 65 innymi „Kenami”, gitarzystą Guns N’ Roses Slashem i muzykiem Markiem Ronsonem w spocie muzycznym, mocno śledzonym przez organizatorów gali rozdania Oscarów. Długo wyczekiwany występ rozpoczął się od serenady Goslinga z Margot Robbie z miejsca za nią na widowni, a potem wejściem na jasnoróżową scenę, aby śpiewać i tańczyć ze swoimi kolegami Kenami, wśród nich z Simu Liu, Kingsleyem Ben-Adirem i Ncuti Gatwą. 44-letni aktor powrócił do tłumu, aby zaśpiewać razem z reżyserką „Barbie” Gretą Gerwig. Zatrzymał się również w pobliżu swojej byłej koleżanki z „La La Land” Emmy Stone. Reakcja w Dolby Theatre była niezwykle entuzjastyczna, a Steven Spielberg zgotował Goslingowi owację na stojąco.
Ryan Gosling lubi powtarzać, że nie byłoby Kena, gdyby nie jego rodzina. Często opowiada o tym, jak jego córki 7-letnia Amanda i 9-letnia Esmeralda były zaangażowane za kulisami podczas kręcenia „Barbie”. One i żona Eva Mendes znają choreografię Kena lepiej niż on sam.
Obecnie Gosling mieszka w spokojnym miasteczku w południowej części Kalifornii. W związku z tym, że zabiera swoją rodzinę na miejsce kręcenia każdego filmu, zamierza robić tylko jeden lub film w roku. Przez większość czasu jest po prostu w domu. Przyjaciele przychodzą do nich i są zaskoczeni, że małżonkowie wychowują swoje dziewczynki sami, bez pomocy niani. Uważają, że dzięki temu są bliżej swoich dzieci i lepiej spełniają się jako rodzice.
W przeszłości Gosling szukał życia i twórczej inspiracji w ekstremalnych miejscach. W 2014 r. napisał scenariusz i wyreżyserował film „Lost River”, który wyrósł z regularnej podróży, którą odbył z kamerą do Detroit tylko po to, by sfilmować niszczejące budynki. Film jest snem gorączkowym: gwałtownym, paranoicznym, surrealistycznym. Gosling jest z tego dumny, ale jak mówi dla „Men’s Health”:
– Wszystkie rzeczy, które dzieją się teraz w domu, uważam za zabawniejsze i bardziej inspirujące niż jakiekolwiek rzeczy, na które natknąłem się, gdy szukałem ich w opuszczonych budynkach i innych dziwacznych miejscach, a moją największą bohaterką jest moja żona. Nie, nie kaskaderka, ale kobieta, z którą razem idziemy przez świat.