Z Polą Błasik, aktorką, rozmawia Katarzyna Mazur.
Grasz w teatrze, w filmach, w serialach, robisz muzykę, fotografujesz… Dużo.
Dużo jak na jedną osobę? Nie lubię stagnacji w życiu i nie lubię stać w miejscu. Lubię tę różnorodność. Lubię czuć, że się rozwijam. Od dziecka było mnie wszędzie pełno. Robiłam wiele rzeczy, byłam chodzącą energią. To mi zostało. Ruszam dalej, kiedy czuję, że w danym miejscu zrobiłam dużo albo wystarczająco. Potrzebuję tego. Kiedyś Krzysztof Dracz powiedział mi, że aktor, artysta powinien sam sobie rzucać kłody pod nogi, bo wtedy czuje, że to go napędza, rozpędza i rozwija. Też tak czuję.
Gdzie jesteś w tych swoich zawodowych przestrzeniach? Co dzisiaj robisz w teatrze, w kinie, w muzyce, w serialu?
Mieszkam w Warszawie i głównie tu pracuję. Gram na scenie Teatru Polonia (w spektaklu w reżyserii wspomnianego Krzysztofa Dracza). Gram też gościnnie w Teatrze Słowackiego, gdzie wcześniej byłam na etacie. To teatralnie. Jestem świeżo po premierze filmu „Konopacka. Walka o złoto” z moją główną rolą. Wcieliłam się w naszą pierwszą złotą medalistkę olimpijską w rzucie dyskiem, a partnerował mi znakomity Piotr Głowacki. Obecnie mam zdjęcia do nowego projektu serialowego Canal+ pt. „Algorytm miłości”. Premiera już niedługo, więc zapraszam. Czekam też na premierę serialu „Udar” Pawła Demirskiego. Nie mogę się doczekać.
Muzyka to dość świeża sprawa, choć śpiewam od dziecka. Jednak tworzyć w tej materii zaczęłam niedawno, więc małymi kroczkami idę do przodu.
Lubisz emocje, które towarzyszą premierom?
Stresuje mnie kwestia bankietowa. Zazwyczaj niekomfortowo czuję się w tłumie. To paradoks, bo przecież jestem aktorką na co dzień wystawioną na ocenę. Żeby była jasność, bo lubię ludzi, lubię kontakt z nimi, ale nie lubię być w centrum uwagi, nie lubię, jak się o mnie zbyt wiele mówi. Wracając jednak do głównego wątku, premiera teatralna w kontekście bycia na scenie mnie nie stresuje. Lubię ten czas oczekiwania na konfrontację z publicznością. Na premiery kinowe też lubię czekać, choć nie zawsze wiem, co zobaczę. Wiele w filmie zależy bowiem od montażu i może się okazać, że dużo z granej przez ciebie roli w filmie nie zostało. Wtedy jest lekki zawód. Nie mamy jednak na to wpływu.
Nie lubisz być w centrum uwagi, nie lubisz być zauważana. To skąd wybór takiej, a nie innej zawodowej ścieżki?
Często się nad tym zastanawiam, po co wybrałam ten zawód. Zadawałam sobie to pytania podczas terapii. Co spowodowało, że w tak młodym wieku byłam tak mocno pewna, że tego właśnie chcę? Wyjechałam z domu w wieku 15 lat do liceum aktorskiego. W pewien sposób pomogło mi to nauczyć się wyrażać emocje, które tłumiłam przez lata. Granie pozwoliło mi odnaleźć siebie, odnaleźć swoją emocjonalność, rozwinąć się jako człowiek.
Jeżeli chodzi o wyrażanie siebie, natknęłam się na taką Twoją wypowiedź w kontekście Twojego debiutanckiego singla: „To moja niezgoda na rezygnację z siebie w relacjach, wyjście z utartego schematu miłości, na którą trzeba sobie zasłużyć; to nawoływanie do wewnętrznego głosu, do intuicji”. W muzyce mówisz o sobie wprost, nie zasłaniasz się postacią?
Czas, kiedy nagrywałam „Pief Piaf”, bo tak nazywa się mój debiutancki singiel, to był szczególny okres w moim życiu. Musiałam sobie powiedzieć stop, bo doszłam do ściany. Stałam na rozdrożu. Cieszę się, że posłuchałam intuicji i podjęłam decyzję, że to jest ten moment, kiedy muszę wybrać siebie, postawić siebie na pierwszym miejscu. M.in. o tym jest ta piosenka. Pisanie jest dla mnie formą terapii i pomaga mi przepracowywać rzeczy. Tamten czas był dla mnie graniczny. Od tamtej pory największą wartością dla mnie jestem ja sama. Warto jednak podkreślić, że nie wszystko w moich piosenkach jest 1:1 o mnie. Całkowicie sobą jestem na terapii, przed samą sobą, przed przyjaciółką, partnerem lub w swoim pamiętniku, który prowadzę. W piosenkach jest pewna narracja, opowieść, historia, w której nie ma 100 proc. prawdy o mnie.
Lubisz pracować w grupie?
Lubię pracę indywidualną, ale lubię też pracować w zespole. Byłam w zespołach teatralnych i nigdy nie miałam z tym problemów. Indywidualnie mogę się spełniać w piosenkach, gdy jestem sama na scenie, w studiu, czytając audiobooki, czy w pisaniu wierszy na przykład. Nie mam tak, że coś wolę. Po prostu lubię różnorodność i mogę bez problemu pracować w zespole, w duecie czy samodzielnie. Staram się to jakoś równoważyć.
Zdarza się, że bierzesz scenariusz czy opis projektu, do którego jesteś zapraszana, patrzysz na obsadę i sobie myślisz: matko, jakie nazwiska! Ja nie wiem, czy to udźwignę!?
Nie. Cieszę się, że mogę się w tym zawodzie spotykać się z osobami, od których mogę się uczyć. Chyba taka myśl mi towarzyszy: fantastycznie, że czegoś nowego się nauczę, spotkam się z osobami, które mnie fascynują, inspirują. Lubię to bardzo w tym zawodzie.
Powiedziałaś swego czasu, że uprawiasz zawód, który przy swoim pięknie bywa bezwzględny. Co jest dla Ciebie największą frajdą w jego wykonywaniu? Czy zdarzały się takie momenty, w których myślałaś, że to rzucasz, że tego nie chcesz?
Przede wszystkim czuję ogromną wdzięczność, radość i satysfakcję z tego, że jestem w kręgu osób, które pracują w tym zawodzie. Jestem bardzo wdzięczna, że robię to, co naprawdę kocham i że mogę z tego żyć. To jest dla mnie duże osiągnięcie, że mogę się z tego zawodu utrzymywać. Nie muszę szukać planu B. Jestem też w takim punkcie, w którym mam poczucie, że naprawdę nie muszę tego zawodu wykonywać. Chodzi o to, że znam swoją wartość – a nie zawsze tak było – i wierzę, że poradziłabym sobie w różnych zawodach, mogłabym robić mnóstwo rzeczy. Ale wybrałam ten i kocham go bardzo, bo mogę pracować m.in. głosem, śpiewać, być lektorką, dubbingować, opowiadać historię na scenie, mogę spotykać się z cudownymi, fascynującymi ludźmi, rozmawiać z nimi, śmiać się, czerpać od nich energię, inspirację. To jest przepiękny zawód i na tym chciałabym się skupiać.
Tyle jest zła na świecie i o tylu złych rzeczach się mówi, więc szkoda czasu na skupianie się na tym, że ten zawód jest również okrutny i bezwzględny. Jasne, taki właśnie jest. Nie mamy na wiele rzeczy wpływu. W dzisiejszych czasach ważne jest, ilu masz obserwujących na Instagramie i często nie do końca ważny jest talent. Czasem ważne jest, czy jesteś ładna, czy nieładna, czy masz taki, czy nie taki wygląd, czy masz duży biust, czy mały biust, czy masz takie włosy, czy inne. Bo jak np. masz takie, to nie zagrasz w takim filmie. Czasem zdarza się, że jesteś wybrany do jakiejś roli, a na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć ktoś informuje cię, że wypadasz z obsady, bo widzowie na kogoś innego przyjdą, a na ciebie nie. Doświadczyłam takich rzeczy. Za każdym razem, kiedy mnie coś takiego spotykało, mówiłam sobie: dobra, już mnie teraz nic nie zdziwi. Za każdym razem i tak mnie dziwi. Tak wygląda świat i trzeba się na to przygotować. Nie jest to przyjemne. Pytanie, czy się na to godzisz, jak się z tym czujesz, czy się przeciw temu buntujesz.
Użyłaś formy „nie muszę”, która dla mnie jest słowem kluczem, otwierającym mnóstwo drzwi, tak w naszym życiu zawodowym, jak osobistym. Porozmawiajmy jednak nie o tym, czego nie musisz, czy co musisz, tylko o tym, czego chcesz. I zawodowo, i życiowo. W jakim miejscu chciałabyś być pojutrze czy za dziesięć lat?
We Włoszech nad jeziorem Como. Jeśli możesz mi to zaoferować, dwa bilety poproszę. Chcę czuć wewnętrzny spokój. Nie chcę presji, nie chcę ciągłego napięcia. Nie lubię czuć nad sobą bata. Chcę czuć się spełniona, czuć łagodność, mieć wybór i poczucie sprawczości. Nie chcę robić czegoś, co ktoś mi każe albo bo mam związane ręce, albo dlatego, że wydaje mi się, albo inni twierdzą, że złapałam Pana Boga za nogi i powinnam to doceniać, mimo że tego nie czuję. Chcę, tak jak jest to teraz, mieć wokół siebie osoby, które wybieram, kocham, które mnie kochają. Chcę mieć rodzinę, chcę z niej czerpać. Chcę mieć czas, żeby żyć. I chcę, żeby ten zawód dawał mi uśmiech i satysfakcję. Żebym mogła w spokoju eksplorować siebie i życie, a nie tylko zawód.
W kontekście dwuosobowego biletu do Włoch co dla Ciebie jest wartością nadrzędną w relacji, którą budujesz z człowiekiem, z którym chcesz spędzić życie albo jakiś kawałek tego życia?
Szacunek. I łagodność. Wiara w drugą osobę, motywowanie siebie w relacji i dmuchanie w skrzydła, a nie podcinanie ich. Już nie szukam u mężczyzn bezpieczeństwa. Kiedyś myślałam, że mężczyzna powinien dać mi bezpieczeństwo, opiekę. Na szczęście zrozumiałam, że to jest moje zadanie. Kiedy czuję się ze sobą bezpiecznie, czuję się kochana, bo siebie kocham, czuję się akceptowana, bo siebie akceptuję, to nie szukam na siłę tego w partnerach. Obecnie w partnerze. Wystarczy jeden porządny, którego mam u swego boku. Dziś najważniejszy jest dla mnie ogrom szacunku, wspólne wartości i cele.