Kto oszukuje na treningu, ginie na wojnie

Kto oszukuje na treningu, ginie na wojnie

Z Pawłem Mateńczukiem „Navalem”, weteranem jednostki wojskowej GROM, pisarzem, autorem m.in. poradnika „Ekstremalny poradnik przetrwania”, mówcą motywacyjnym, podróżnikiem, rozmawia Katarzyna Mazur.

Wybucha wojna i czy Pan – jako osoba przeszkolona, która służyła w wojsku, ma w kwestii operacyjnej ogromną wiedzę – wie, jakie jest Pana zadanie? Pana potencjał zostanie wykorzystany systemowo, czy Pan się włączy, bo będzie Pan chciał?

System wysłał mi ostatnio zawiadomienie, że jeśli chciałbym z powrotem wstąpić do zawodowej służby wojskowej, to mogę to zrobić. Odpowiadając jednak na pani pytanie, myślę, że gdybym się nie skrzyknął z moimi kolegami i sami byśmy czegoś nie zrobili, to armia, podobnie jak w 1939 roku, nie będzie w stanie sobie poradzić z falą niezorganizowanych rezerw. Nie ma żadnych systemowych rozwiązań, nie ma gdzie się zgłosić, żeby ktoś cię umundurował, dał broń i włączył w struktury, z którymi wcześniej się szkoliłeś i wiesz, gdzie jest twoje miejsce. Tak jak nie ma, nie wiem czemu, szans, żeby w Polsce sprawnie funkcjonowała służba zdrowia, tak samo marne są szanse, że w tej materii bez wprowadzenia nowych standardów w wojsku coś się zmieni.

Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie ministerstwa w kraju mają, jeśli mogę użyć takiego zwrotu, znaczące naciski płynące ze swojego środowiska. Jeśli dzieje się coś nie tak w Ministerstwie Rolnictwa, rolnicy wychodzą na ulice, protestują, blokują drogi, żądają rozmów z ministrem i premierem. Jeśli coś jest nie tak w opiece medycznej, pielęgniarki, lekarze głośno o tym mówią – wychodzą na ulice. Nauczyciele? Strajkują. Przez lata w tych i innych sektorach, kiedy działo się coś złego, ludzie wychodzili na ulice i niezależnie od rządu stukali do ministra, mówiąc: „U nas jest nie tak, zróbcie coś z tym skostniałym systemem”.

Ministerstwo Obrony Narodowej jest dla ministra pełniącego tę funkcję najwygodniejszą instytucją w całym systemie, bo żołnierze nie wyjdą na ulice, nie staną pod siedzibą i nie powiedzą: „Panie ministrze, jest nie tak. Nie takie mundury, nie takie buty, nie takie przepisy i regulaminy, nie takie karabiny, chcemy, żeby pan to zmienił”. Wszędzie tam, gdzie jest nacisk społeczny, a ludzie mówią, że jest źle, dzięki temu naciskowi jest szansa na zmianę. A o jakiej zmianie może być mowa w MON-ie, jeśli generałowie chcą i muszą mówić ministrowi, że jest dobrze, bo jak by przekazali, w moim przekonaniu niełatwą prawdę, to by się okazało, że się nie nadają? Tylko na kogo ich wymienić, skoro system awansu jest mocno upolityczniony?

Fotografie: Bartosz Maciejewski, make-up: Renata Bator

Jest aż tak źle?

W mojej ocenie dwie instytucje w Polsce nie zostały zreformowane zgodnie ze zmianą społeczną, technologiczną i cywilizacyjną. To jest kler i MON. Żadnej z nich nie można się przyjrzeć od środka, żadnej nie można skrytykować, bo jest się od razu oskarżanym o zdradę stanu. W MON dochodzi jeszcze kwestia tzw. podległości służbowej. Trudno sobie wyobrazić, że jakiś kapral czy sierżant wychodzi przed szereg i mówi: „Ej, ten sprzęt, który dostaliśmy, do niczego się nie nadaje, regulaminy pamiętają Jaruzelskiego, a dowódcą jest «plecak» bez kompetencji”. Proszę sobie wyobrazić tego kaprala. Dostaje 50 poborowych i dziadowski sprzęt, którego w wojsku są tony. Każą mu wyszkolić tych żołnierzy na tym sprzęcie. Po miesiącu wiadomo, że oni się do niczego nie nadają i mają prawo się nie nadawać. Tak jak nie wszyscy będą dobrymi fryzjerami, nie wszyscy będą dobrymi piekarzami, lekarzami, tak nie wszyscy będą dobrymi żołnierzami.

Co taki kapral melduje swojemu sierżantowi? Czy że poborowi się nie nadają, a sprzęt jest do niczego, czy że wojsko przeszkolone? Gdyby powiedział prawdę, to by się okazało, że to on się nie nadaje. Sierżant wie, jak jest, bo sam był kiedyś kapralem, ale musi coś zameldować porucznikowi, porucznik pułkownikowi, a pułkownik generałowi. Generał wie, jaka jest prawda, ale czy generał mógłby ministrowi czy innemu politykowi zameldować, że coś jest nie tak? Nie może. Potem ktoś, kto zostaje ministrem, a zazwyczaj jest to ktoś spoza środowiska, dostaje komunikat, że jest fantastycznie, kolumny wojska pięknie maszerują. Tak się oszukujemy od 30 lat.

Co dziś nie jest w wojsku do bani?

To, że zaczynamy głośno o tym mówić i już się tego nie boimy. Ale to też tylko dlatego, że wróg jest u bram, bo inaczej byśmy o naszym uzbrojeniu i o wojskowości milczeli dalej. Przez wojnę w Ukrainie jesteśmy coraz bardziej świadomi i dążymy do tego, żeby armia była profesjonalna. Do dupy nie jest materiał ludzki. Mamy młode, zdolne kadry. Niestety z czasem przebiegu służby te kadry są coraz słabsze, bo ludzie są zniechęceni tym, z czym muszą walczyć od zawsze, od środka. Summa summarum szybko następuje wypalenie zawodowe, brak satysfakcji z pracy. Spora część funkcjonariuszy, żołnierzy, zaczyna zarabiać dobre pieniądze, więc pod tym względem nie jest najgorzej, ale ze strony przełożonych nigdy nie było troski o satysfakcję z pracy. Dostajesz rozsądne pieniądze, ale wiesz, że tam nie jest tak, jak powinno i nie można tego za bardzo zmienić, bo są regulaminy, bo jest system, baczność, spocznij. Są perełki, które my w Polsce lubimy. Jesteśmy dumni z jednostek wojsk specjalnych, jesteśmy dumni z F-ów, jesteśmy dumni z brygad pancernych, które mają nowoczesny sprzęt, ale jakby zajrzeć do wojsk chemicznych, jakby spojrzeć na całość lotnictwa czy potrząsnąć marynarką wojenną, która jest utopiona, to myślę, że 85-90 proc. tego, co istnieje, jest słabiutkie i praktycznie nie posiadamy rezerw.

Jak jest z wyposażeniem polskiego wojska? Jako społeczeństwo dostajemy różne liczby i komunikaty, a ja pytam o rzeczywistość.

Faktycznie słyszymy, że miliony są wydawane na F-y, na czołgi, na HIMARS-y, ale na przykład kiedy portal Polska Zbrojna zamieszcza relację ze szkoleń wojsk chemicznych, to widzimy, że są tam żołnierze w blaszanych hełmach. To jest felieton z 12 lutego 2024 r. Dla mnie nie jest fanaberią, żeby każdy żołnierz miał okulary taktyczne, które będą chroniły jego wzrok, żeby miał rękawiczki taktyczne z warstwą kevlaru, żeby jak się oprze o beton lub szkło, nie poharatał sobie rąk, żeby miał nakolanniki, bo żołnierz jest często na kolanach, więc dzięki tym nakolannikom mógłby sobie ich nie niszczyć, żeby każdy żołnierz miał narzędzie wielofunkcyjne i latarkę, już nie mówię, że na pistolecie przy karabinku. Sprzęt indywidualny dla każdego żołnierza, który będzie brał udział w działaniach bojowych, to nie jest nic nienormalnego, to powinno być naturalne. Dzisiejsze wyposażenie indywidualne żołnierzy powinno być wymienione. Tu jest światełko w tunelu, bo w MON głośno się o tym mówi, ale o jakieś 15 lat za późno. Żołnierz powinien mieć buty z membraną, to w naszym klimacie bardzo istotne, żeby buty oddychały latem, a zimą, żeby nogi nie marzły. Chcemy mieć pracownika oddanego swojej robocie czy takiego, który myśli tylko o tym, żeby iść jak najszybciej do domu, bo marznie?

À propos bycia pracownikiem wojska coraz częściej słyszę, że ludzie w wojsku upatrują doskonałego miejsca pracy, bo jest tam nie najgorsze wynagrodzenie i wczesna emerytura. Odbębni się i ma się spokój. Chyba nie o taką motywację chodzi?

Też się z tym spotykam i to jest słaby kierunek. Ktoś, kto jest usatysfakcjonowany swoją pracą, służbą, to żołnierz, który, jeśli zajdzie taka potrzeba, stanie w obronie swojej ojczyzny i nie będzie patrzyć na żołd. Przebimbać i się nie narobić – to nie powinien być model funkcjonujący w wojsku. Jak mówimy o wojskowości, o mundurze, to powinniśmy tak edukować nasze dzieci, żeby w dorosłym życiu nie szły do pracy tylko po gotówkę, ale też po satysfakcję. To jest bardzo ważna rzecz, lubić swoją pracę, ale by ją lubić, to sama instytucja, jaką jest Wojsko Polskie, powinno dawać możliwości przejrzystego rozwoju kariery zawodowej, awansu, satysfakcji z pracy, a na końcu dopiero godziwego zarobku.

Pan lubi, lubił swoją pracę?

To, co dostaliśmy w GROM-ie, to know-how, ten start sprawił, że byliśmy gotowi dopłacać za to, żeby tam być i robić naszą robotę. Byliśmy grupą pasjonatów, którzy uwielbiali szkolić się, wiedząc, że robią to na poważnie, nie na pokaz. Generał Petelicki stworzył taką jednostkę. Proszę sobie zadać pytanie, dlaczego tę jednostkę wojskową powołał do życia oficer wywiadu PRL-u, a nie pułkownik czy generał Wojska Polskiego? Bo generał czy pułkownik Wojska Polskiego zrobiłby to po polsku, po „monowsku”. Dostałby od Amerykanów trochę nowego sprzętu, nowe mundury i glejt od ministra o powołaniu nowej formacji. Pojechałby z tym wszystkim do wybranej przez siebie jednostki, tamtych żołnierzy przebrałby w nowe mundury, w dłoń wcisnął nowe karabiny, ustawił w kolumnie, odczytał rozkaz o przemianowaniu na specjalsów, baczność, spocznij. Czy to byłaby nowa jakość? Raczej nie – to byliby starzy żołnierze, tylko w nowych beretach. Gen. Petelicki wiedział, że jest potrzebna zmiana mentalna, bo dzięki niej byli w stanie nas szkolić w nowych standardach. To jest coś niesamowitego, co zostało zrobione w jednostce specjalnej GROM, dziś jednostce wojskowej GROM. Szkolono wszystkich od nowa, od zera i każdy, kto chciał przyjść do tej jednostki, musiał spełnić wygórowane standardy. To była selekcja, a później przejście kursu podstawowego i dopiero wtedy żołnierz mógł wykonywać zadania. To pozwoliło nam tak mocno się wybić ponad standardy Wojska Polskiego i później przeprowadzić wiele trudnych operacji w Iraku czy w Afganistanie.

Fotografie: Bartosz Maciejewski, make-up: Renata Bator

Jak te standardy wyglądają dziś?

Co do jednostek specjalnych daliśmy radę i uważam, że dowództwo wojsk specjalnych przełożyło te standardy na pozostałe jednostki. Wymusiły to konflikty zbrojne, w których nasze jednostki brały udział – Irak, Afganistan. Jeśli oszukuje się na treningu, to się oszukuje później na wojnie i się ginie. Na wojnie, na morzu czy w powietrzu nie oszukasz. Żołnierze jednostek specjalnych tak się szkolą, jak walczą i tak walczą, jak byli szkoleni. Jeśli nie masz umiejętności strzeleckich, taktycznych, a sprzęt jest zawodny, to jak możesz iść do boju? Nas szkolono po to, by wejść do prawdziwych operacji bojowych, dlatego nie mieliśmy prawa kłamać. Mieliśmy za to obowiązek przyznawać się do tego, że czegoś nie potrafimy i sprzęt zawodzi. Ten standard rozlał się na inne jednostki specjalne, dzięki temu wie się, jak dużo wysiłku i nauki trzeba, by wyszkolić wojskowego profesjonalistę, na którego lubię mówić „ekspert obecnego pola walki”.


Panuje obiegowa opinia, dotycząca nie tyle samych żołnierzy GROM-u, ile w ogóle przedstawicieli jednostek specjalnych, że to grupa, przepraszam za kolokwializm, oszołomów, którzy albo chcą sobie postrzelać, albo zginąć…

Nie spotkałem się z taką opinią, a czytam dużo. Nie chcemy zabijać, ratujemy ludzkie życie przez eliminowanie zagrożenia. Ktoś, kto stanie na naszej drodze, musi się liczyć z tym, że staje na drodze bardzo skutecznych żołnierzy. Czy jesteśmy oszołomami? Nie wiem, jaka jest definicja oszołomstwa, ale jesteśmy ludźmi z pasją, którzy robią pewne rzeczy, które można by kwalifikować do nie za bardzo odpowiedzialnych, ale tylko dlatego, że nikt przed nami ich nie robił. Często w biznesie czy w przemyśle używa się słowa prekursor. Też bym tak to nazwał – jesteśmy prekursorami, tylko że na polu walki. Co do zabijania… Nie chcę tu używać słów lewica, prawica, każdy ma jakieś poglądy, jeden jest wegetarianinem, drugi weganinem, inny idzie jeszcze dalej w delikatność, eteryczność, ptaszki, pszczółki, natura, jest super, wszyscy się kochajmy. Może mnie nawet ktoś skrytykuje za to, co mówię, bo przecież lubię wojnę i chcę zabijać, nawołuję do zbrojenia się… Nie, nie lubię wojny. Ludzie mają oczywiście prawo tak mówić, mają prawo tak mnie oceniać, ale tylko do pewnego momentu. Jeśli popatrzymy na Wschód, to bańka bezpieczeństwa, w której żyjemy, bez wątpienia piękna, pęknie. Jak nam Putin zapuka do drzwi i przyjdzie tutaj z całą machiną tego, co się stało w Buczy, tego, co się stało w innych miejscowościach w Ukrainie, będzie palił, gwałcił i mordował wszystkich po kolei, jaką będziemy siłą? Kto stanie naprzeciw tych najbardziej brutalnych ludzi? Kto, jeśli wszyscy będziemy tacy delikatni, tacy peace and love? Kto nas obroni? Jeśli mamy terrorystów, którzy odcinają ludziom głowy, mordują i są w stanie zrobić to, co wydarzyło się w USA 11 września 2001 r.? Kogo mamy wysłać, żeby się im przeciwstawił? Jakie charaktery mają mieć ci ludzie? Mają być grzeczni, mili? Jeśli stajesz naprzeciw brutalnej siły, czego ci potrzeba? Też brutalnej siły w mundurach, która będzie się w stanie temu przeciwstawić. Dlatego wszystkich, którzy zabierają głos w sprawie naszych metod szkolenie czy postaw, bardzo proszę: żyjcie sobie grzecznie i po swojemu, tylko nie krytykujcie nas, bo przyjdzie taki czas, że będziemy bardzo potrzebni.

W związku ze spojrzeniem na Wschód odnoszę wrażenie, że myśmy się do wojny w Ukrainie przyzwyczaili i nie odczuwamy już za bardzo zagrożenia.

Możemy za to podziękować wszystkim politykom, którzy w ciągu ostatnich 30 lat byli ministrami obrony narodowej, szkolnictwa i nie wiem, którego jeszcze resortu. Podziękować im za to, że na różnych etapach edukacji uczyli nas na historii o wojnie jako o czymś, co się już nigdy nie wydarzy. Mieszkając na Równinie Środkowoeuropejskiej, gdzie od tysięcy lat z lewa na prawo, z południa na północ, ze wschodu na zachód przewalały się watahy Mongołów, Rosjan, Szwedów, po 1939 r., po doświadczeniach II wojny światowej, uważamy, że pokój jest nam dany na zawsze? Dlaczego nie uczymy dzieci w szkole, jak zachować się podczas bombardowania? Dlaczego nie uczymy, co robić, kiedy wróg będzie szedł przez wioskę, by mordować wszystkich po kolei? Jakie mamy doświadczenia państwowe, że jest budowana szkoła i pod nią nie jest budowany schron? Że jest budowana biblioteka publiczna i pod nią nie jest budowany schron? Powinniśmy te pytania zadać wszystkim politykom, którzy pojawili się w Polsce w ciągu ostatnich 30 lat.

Dlaczego w Warszawie są budowanie kładki nad ulicami, a nie przejścia podziemne? Kto dziś pamięta, że w Alejach Jerozolimskich kopało się rowy i robiło barykady, żeby przejść z jednej strony na drugą? W Warszawie nie będzie już nigdy wojny, nie będzie kolejnego Powstania Warszawskiego? Żaden obcy czołg nie zagości w Jerozolimskich? Nie uczymy się na doświadczeniach. Kiedy słyszę, że coś się nie opłaca, to zastanawiam się, komu opłaca się rozlewać naszą krew, krew naszych dzieci, obywateli. Przecież na Powązkach jest jeszcze kupa miejsca. My nie musimy w Polsce szukać wrogów zewnętrznych, chyba że założymy, że politycy od lat piastujący różne urzędy są przedstawicielami obcych państw, którzy tak prowadzą politykę, abyśmy nie budowali schronów dla ludności cywilnej i mentalnie nie byli przygotowani na konflikt zbrojny i wojnę. Sami jesteśmy swoimi największymi wrogami, sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jaki mamy np. program w szkołach.

Fotografie: Bartosz Maciejewski, make-up: Renata Bator

Wyobraźmy sobie hipotetycznie, że na Warszawę zaczynają spadać bomby. Jak przetrwać?

Może być trudno, ale musimy stać się analitykami tego, co się dzieje. Zacznijmy od momentu na kilka chwil przed bombardowaniem… Po pierwsze, nie słuchajmy polityków. Śledziłem wydarzenia w Ukrainie przed wybuchem wojny i tam rządzący uspokajali, że wszystko jest dobrze, żadnej wojny nie będzie. Nie oglądajmy się więc na ich opinie, tylko wyciągajmy samodzielnie wnioski z tego, co się wokół nas dzieje. Jeśli np. z Warszawy są ewakuowane placówki dyplomatyczne, to powinna nam się zapalić czerwona lampka. Jest to bowiem sygnał, że inne wywiady, służby coś wiedzą. Placówki dyplomatyczne to nie tylko dyplomaci. Z nimi wyjeżdżają także hasła, konta i różnego rodzaju niejawne informacje, które nie powinny być przejęte przez niepożądany element. Jeśli dodatkowo inne państwa sugerują swoim obywatelom pracującym w Warszawie, by opuścili naszą stolicę, to mamy kolejne źródło informacji. Nie ma dyplomatów, biznes zaczyna się wycofywać. Coś się dzieje, czy dalej jest spokojnie na ulicach Warszawy? Wróg u bram najprawdopodobniej stoi, a my dalej się uspokajamy, że rozwiążemy to drogą dyplomatyczną? To co, szykować się, czy jeszcze czekać?

Z Kijowa w ciągu jednego dnia wyleciało 50 wyczarterowanych samolotów, co znaczy, że bogaci ludzie ze swoimi rodzinami się ewakuowali. W pośpiechu wyjeżdżali dyplomaci, poza polskimi, co uważam za błąd. Mimo tych sygnałów było zaskoczenie. W kwestii rzeczy codziennych: kto z nas pamięta dziś o zapasach, spiżarniach? Nie mówię o tym, żeby przechowywać w domu duże ilości żywności, ale jestem zwolennikiem przechowywania takiej z długą datą przydatności, a wręcz obowiązkiem jest posiadać plecak ewakuacyjny, który pozwoli nam przetrwać 72 godziny. To jest dość dużo czasu na opanowanie sytuacji. To jest plecak, który pozwala nam się przemieszczać i żyć. Możemy czytać poradniki, chodzić na kursy pierwszej pomocy medycznej, survivalu, kursy wysokościowe, górskie. Wszystko, co pozwala nam się czuć bardziej sprawnymi fizycznie i zapewnia umiejętności, które sprawiają, że w skrajnych sytuacjach będziemy w stanie sami sobie poradzić. Dzięki temu możemy bez instytucji państwowych zadbać – w sytuacji wojny, kataklizmu – o siebie i swoją rodzinę. W chwili wybuchu wojny instytucje państwowe będą zajęte sobą, a nie cywilami.

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak mamy ze sobą telefon albo zegarek, to mamy ze sobą cały świat…

To jest pierwsza rzecz, której nie będzie – nie będzie łączności. Przeciwnikowi będzie zależało na tym, żeby ją zlikwidować. To podstawa zaskoczenia.

Skoro już o łączności mówimy, jest Pan gadżeciarzem?

Lubię gadżety, ale lubię też stare, sprawdzone „technologie”. Czyli korzystam z GPS-u, ale często jeżdżę po Polsce, nie używając go i sprawdzam, czy jak się gdzieś zgubię, będę w stanie stamtąd się wydostać, polegając tylko na znakach, na sobie. Kto dziś pamięta o mapach? Jak nie ma GPS-u, nie ma zasięgu, mapa może się przydać. Lubię chodzić według mapy i pytać o drogę. To jest dość ciekawe przeżycie w dzisiejszych czasach, bo rzadko kto pyta o drogę.

Przeszedł Pan na wojskową emeryturę. Jest Pan człowiekiem młodym, w sile wieku. Jak to jest z takiej dużej intensywności emocjonalnej i fizycznej wejść w moment spowolnienia? Był Pan na to gotowy?

Nie było szoku, bo do dziś nie spowolniłem. To dała mi jednostka. Można w niej było mieć wiele pasji – nurkowanie, spadochroniarstwo, narciarstwo. To są rzeczy, których uczą się żołnierze jednostek specjalnych i nagle część z nich staje się pasją. Kiedyś biegałem służbowo, dziś biegam prywatnie. Biegam biegi ultra – po 110-130 km. Żeby móc przebiec taki dystans, muszę się do tego przygotować, być w dobrej formie. Kiedyś biegałem tylko 10 km, bo takie były egzaminy w wojsku. Dziś w cywilu biegnę 130 km, czyli spowolniłem czy przyspieszyłem?

Poszerzył Pan horyzont.

Właśnie. I to jest kolejna rzecz – każdy żołnierz to podróżnik. Od tysięcy lat armie przemierzały świat, mnóstwa odkryć geograficznych dokonali właśnie żołnierze. Jeżdżenie i odkrywanie innych kultur też mi zostało z wojska. To jest moja pasja. Służba w GROM to także wielość doświadczeń. Gen. Petelicki pomagał nam się spotykać z żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego, z Cichociemnymi, z Powstańcami warszawskimi. Dzięki temu poznałem swoich bohaterów, o których uczyłem się na lekcjach historii. Dzięki tym spotkaniom m.in. zacząłem bardzo dużo czytać. Z czytania zrodziło się pisanie. Napisałem już 12 książek, co pokazuje, jak nakręciłem w wojskowym świecie czytelnictwo. „Wychowałem” już pokolenie czytelników, którzy dzięki mnie poszli do szkół czy jednostek wojskowych. Dzięki temu, że moja praca była moją pasją, ja na emeryturze czerpię pełnymi garściami, jestem wolny, poza regulaminami, a dalej mogę się rozwijać. Mogę dzielić się wiedzą z młodszymi kolegami.

Wracając jeszcze do czasów sprzed emerytury, jak czyścił Pan głowę po powrocie z misji?

Uświadomiła mi to swego czasu psycholog, która przez lata pracowała z GROM-owcami. Powiedziała, że długo zastanawiało ją, jak mimo powrotu z bardzo trudnych zadań zawsze jesteśmy spokojni, uśmiechnięci. Doszła do wniosku, że to zasługa przebywania wśród przyjaciół. Nie była nam potrzebna żadna głęboka rozmowa z psychoterapeutą, bo my nawet najtrudniejsze rozmowy odbywaliśmy między sobą. Ja to rozszerzyłem. Dlaczego stosunkowo szybko czyściło nam głowy? Ponieważ idąc do działań bojowych, sami je planowaliśmy, mieliśmy najlepszy sprzęt i pracowaliśmy w grupie profesjonalistów, praktycznie wszystko zależało od nas. W jednostce nie ma nikogo z przypadku, wiesz, że nikt cię nie zawiedzie. Dużo trudniej jest być w konwencjonalnym wojsku, gdzie są wydawane rozkazy, z którymi nie do końca się zgadzasz, musisz pracować z ludźmi, do których cię dołączono niezależnie od tego, czy chcesz, czy nie, z którymi możesz mieć jakieś zatargi. By dobrze działać, trzeba stworzyć taką strukturę sekcji, żeby w grupie sześciu twardych facetów nie iskrzyło, by byli kumplami. To jest odpowiedź na pytanie, jak czyścić sobie głowę: gdy ma się środowisko pracy, które jest bardzo wymagające, trzeba stworzyć przychylne warunki pracy, a nie takie, z którymi walczy się jeszcze od środka.