Marząc, musimy mieć świadomość, że dorosłe życie może prześcignąć to, co sobie wyobrażaliśmy, o czym marzyliśmy dorastając. Tak było w moim życiu. Mając 10-15 lat, marzyłem, żeby być wielkim piłkarzem, takim jak Zbigniew Boniek. Zibi to była kultowa postać z dwóch przyczyn. Po pierwsze piłka nożna dla Polaków na przełomie lat 70. i 80. to był święty Graal. Mieliśmy potężną drużynę i świetnych zawodników. Drugą kwestią była możliwość ucieczki od komunistycznej – może nie szarej, ale trochę smutnej – Polski.
Dziecko nie dostrzega szarzyzny, dla niego życie mieni się wszystkimi kolorami. Bawi się, nie zastanawiając nad egzystencją. Jednak w tamtych czasach magia Zachodu była duża, a w Polsce półki świeciły pustkami. Panowała tu bieda i to do tego stopnia, że wszyscy mieliśmy tyle samo, czyli nic. Zaś Zbigniew Boniek był ikoną, kimś, kto nie tylko dobrze grał w piłkę i był w reprezentacji Polski, ale wyjechał do Włoch, by grać w Juventusie Turyn. To było kosmiczne, tak kosmiczne jak gwiazdy na niebie. Był w świecie, którego nikt z nas nie widział, nie dotknął, za żelazną kurtyną. Dlaczego o tym mówię? Dlaczego mówię o marzeniach? Dlaczego piszę o marzeniach?
Kiedy po ósmej klasie szkoły podstawowej szedłem do szkoły zawodowej, wcale źle się nie uczyłem, bo miałem średnią 4,0. Nie marzyłem wtedy, by zostać robotnikiem wykwalifikowanym, żeby być spawaczem czy ślusarzem. To są bardzo trudne, twarde, wymagające i potrzebne zawody, jednak niewielu jest młodych ludzi, którzy marzą, by je zdobyć. Przynajmniej w tamtych czasach nikt o tym nie marzył. Raczej narzucał nam to system, w którym się wychowywaliśmy. W większości młodzi chłopcy i dziewczyny szli do szkół zawodowych, by dostać papier ślusarza, spawacza, budowlańca, mechanika, fryzjerki, ekspedientki czy krawcowej. Mądrzejsi – albo inaczej, mądrzejsi z trochę lepszych rodzin z miast – szli do liceów lub do techników, by starać się o maturę. Moje środowisko to raczej były szkoły zawodowe. Kiedy do takiej trafiłem, wydawało mi się, że świat mi się zawalił. Chciało mi się płakać, wyć, bo nie była to wymarzona szkoła zawodowa. Jak już miałem do takiej trafić, to chciałem iść do mechanika, ale tam nie udało mi się załatwić praktyk. W dorosłość wchodziłem z poczuciem skazania na to, czego wymagał system – bym był robotnikiem czy chłopo-robotnikiem (mieliśmy kawałek ziemi po dziadkach).
Jeżeli wtedy ktoś powiedziałby mi, że nie spełnię swego marzenia i nie zagram w Juventusie ani nie będę w kadrze Polski, wziąłbym to za coś oczywistego, za pewnik. Marzenia to marzenia. Nie muszą być spełnione, powinny zostać w sferze wybujałej wyobraźni. Nigdy jednak nie marzyłem o tym, co naprawdę się stało. W dorosłym życiu dostałem się do najbardziej elitarnej polskiej jednostki wojskowej, która gra nie w trzeciej lidze, ale jest na równi z Delta Force i brytyjskim SAS-em. To jakby Legię Warszawa włożyć pomiędzy FC Barcelona, Real Madryt i Manchester City. Pracowałem w elitarnej jednostce, po zakończeniu służby napisałem 12 książek. W dorosłym życiu zwiedziłem prawie 60 krajów. Miałem własny program telewizyjny „Strzelnica Navala” i do tego programu zaprosiłem Zbigniewa Bońka. To nie on uczył mnie strzelać gole, ale ja uczyłem go strzelać na strzelnicy z broni palnej.
Jestem prelegentem i kiedyś stanąłem przed reprezentacją Polski w piłce nożnej, a jeden z najlepszych zawodników świata – Robert Lewandowski wraz z pozostałą kadrą słuchał mnie przez dwie godziny. Motywowałem ich do lepszej gry. Nie zrzucajcie jednak na moje barki odpowiedzialności, jeśli reprezentacji nie idzie dziś zbyt dobrze. Zostałem zaproszony, by zmotywować i pokazać, jak się pracuje w grupie i jak być skutecznym liderem.
Czy 15-latek uwierzyłby w to wszystko? Nie uwierzyłby. W jego głowie tkwiło tylko przekonanie, że idzie do zawodówki. Nie uwierzyłby w to, że w dorosłym życiu będzie wykładowcą akademickim, że będzie miał swoich studentów. Skąd?! Przecież idzie do zawodówki, jest skazany, bo tak wystartował w życiu.
Miejmy marzenia, ale nasze dorosłe życie i to, co nas czeka w przyszłości, może się okazać dużo fajniejsze i lepsze. Nawet jeśli się niejednokrotnie potkniemy, a życie rzuci nas na boczny, niewygodny dla nas tor, to miejmy w głowie zasadę, by uczyć się na własnych niepowodzeniach, a nie na powodzeniu.
Powodzenia!