Z Maciejem Zakościelnym rozmawia Katarzyna Mazur.
Jesteś świeżo po dwóch premierach: filmowej „Kogel Mogel 5” i teatralnej „Nienasyceni” na deskach Garnizonu Sztuki. Jakie emocje po tylu latach grania towarzyszą Ci przed premierami?
Premiera filmowa różni się od premiery teatralnej. Odbywa się po dłuższym czasie od pracy na planie. Ten czas pozwala się zdystansować, nabrać sił na promocję filmu. Dzięki temu na efekt wielomiesięcznej pracy całej ekipy patrzy się podczas premiery kinowej świeżym okiem. Nad spektaklem pracuje się dwa, trzy miesiące przed premierą i na oparach gra się pierwszy spektakl z publicznością. Dopiero po nim bierze się oddech. Ponieważ jestem świeżo po premierze w teatrze, pamiętam, jak wspaniały to był czas. Okres prób jest wyjątkowy, magiczny. To czas spotkań ze wspaniałymi ludźmi. W każdym projekcie obsada jest podstawą. Dobra jest w stanie zniwelować niedostatki scenariuszowe czy reżyserskie. To w sferze zawodowej, a w czysto ludzkiej to mega frajda obcować z fajnymi ludźmi na co dzień.
Wracając jednak do pytania, premierze teatralnej towarzyszą inne emocje. To żywa materia, spotkanie z publicznością tu i teraz. Nie wiemy, jak zareaguje publiczność i w którym kierunku dzisiaj pójdzie przedstawienie, bo spektakl jako całość zaczyna funkcjonować dopiero od premiery. Dopiero po niej się rozkręca, zespół zaczyna się czuć bardziej swobodnie. Po kilku miesiącach to zazwyczaj już trochę inne przedstawienie.
Film po montażu to zamknięta formuła. Siedząc na widowni podczas pierwszego pokazu, nie mamy już wpływu na jego kształt, ale trochę bardziej wiemy, czego się spodziewać. Dziś czuję, jak oba te projekty mnie pochłonęły. Dałem z siebie bardzo dużo i mam poczucie, że teraz muszę nabrać mocy, zrobić coś dla siebie.
Jak się regenerujesz po takim wysiłku?
Kiedy robię film i wiem, że plan będzie trwał np. 30 dni, a potem będzie koniec, to można bardziej świadomie rozłożyć siły. Przy kręceniu serialu, który np. ma dwa sezony w roku, praktycznie codziennie jest się na planie. Bywa, że po 12 godzin 5. dni z rzędu. Przy takich maratonach wstaję rano, biorę prysznic, jem i wychodzę na plan. Wieczorem wracam, biorę prysznic, coś jem, powtarzam sceny i idę spać. I tak na okrągło. Jak tu się regenerować? Tak naprawdę dopiero niedawno zacząłem się w ogóle nad koniecznością tego elementu w życiu poważnie zastanawiać, myśleć o sobie, że potrzebuję tej regeneracji. Dlaczego wcześniej tego nie robiłem? Chciałem jak najwięcej grać, rozwijać się, może zadowalać innych? Dziś mam już do tego większy dystans i to jest wspaniały czas. W ogóle uważam, że mam dobry czas, tak po ludzku. Bez ciśnienia, bez napięcia zaczynam dbać o siebie, a przy okazji myślę, że zyskuje na tym moje aktorstwo.
Daję siebie takiego, jakim naprawdę jestem. Nie muszę podobać się każdemu. Chyba 24 godziny na dobę prowadzę monolog wewnętrzny, tłumacząc sobie, że nigdzie już nie muszę pędzić, że nie wszystko muszę zrobić, że ja też jestem ważny. Najważniejszy. Nie wtóruję temu światu, który nas otacza, nie muszę mieć więcej, więcej zarabiać. Czy muszę mieć co dwa lata nowy samochód? Nie, nie muszę. Czy muszę pracować tak jak inni moi koledzy? Nie, nie muszę. Czy muszę się komuś tłumaczyć, dlaczego zrobiłem ten film czy inny? Nie, nie muszę. To naprawdę nie ma znaczenia. Żadnego.
Z czego wynika u Ciebie ta umiejętność odpuszczania i dystansowania się wobec cudzych opinii?
Doświadczenie, świadomość, jakiś rodzaj przebudzenia?… Ważne jest, żeby uruchomić myślenie, nie podążać za stereotypami, utartymi ścieżkami, bo tak jest najłatwiej. Staram się robić to, co lubię, i patrzę, czy mi z tym dobrze. Żyjemy w świecie, który nie do końca jest nasz. Namawiam do tego, żeby każdy człowiek zaczął się uważnie przyglądać temu, co dzieje się wokół niego, przyglądać się sobie. Czy my rzeczywiście musimy tak żyć i w tym żyć? Czy się z tym zgadzamy? Czy to jest nam tak naprawdę potrzebne? Wybierajmy to, co dla nas jest dobre.
Co jest dobre dla Ciebie?
Jestem trochę oldskulowy. Lubię stare samochody i lubię kaszkiety. Jestem mentalnie trochę taki przedwojenny. Gdy grałem w „Dywizjonie 303. Historia prawdziwa” czy w „Czasie honoru”, czułem się całkowicie na miejscu. Uwielbiam grzebać w historii. Uważam, że tradycje są fajne. Zdarzyło mi się na przykład kilka razy wyjechać gdzieś na święta Wielkiej Nocy czy na Boże Narodzenie. Mam na myśli to, że nie spędzałem ich jak zwykle z moimi rodzicami i rodzeństwem. Jednak czegoś mi brakowało. Swoich synów chcę wychować w szacunku do tradycji, żeby wiedzieli, do czego się odwoływać. Ostatnio od dłuższego czasu towarzyszyła mi potrzeba pójścia do kościoła. Wybrałem się do niego, żeby coś poczuć, przeżyć, może znaleźć odpowiedz na jakieś pytania, a może po prostu wrócić do swoich korzeni.
Wspomniałeś o swoich synach. Masz w głowie konkretny model ojcostwa i go realizujesz?
Żartujesz? Improwizuję! (śmiech). Cały czas się uczę. Jednak im więcej na ten temat czytam, tym coraz częściej myślę, że to nie tylko jest o dzieciach, ale też o mnie. Uczę się ojcostwa i jak być człowiekiem bardziej empatycznym. Kimś, kto będzie jeszcze bardziej zwracał uwagę na innych. Może dzięki jednej czy drugiej lekturze będę bardziej cierpliwy? Będę bardziej czuły na potrzeby moich synów, zwracający uwagę na to, co oni naprawdę przeżywają, co czują i jak mogę im pomóc. Wszyscy jesteśmy poranieni, pokrzywdzeni. Dzieciństwo to największy skarbiec naszych bolączek. Ale jeśli poświęcimy sobie trochę czasu, zadbamy o siebie, możemy to ładnie przetrawić.
Kiedy byłem dzieckiem, miałem poczucie, że często nie liczono się z moim zdaniem, że na koniec dnia i tak będzie, jak każą rodzice czy pani w szkole. Długo to we mnie siedziało. Swoim synom chcę dać poczucie, że ich zdanie ma znaczenie, że mogą je wyrażać, że jest ono brane pod uwagę. Nawet jeśli się na jakiś ich pomysł czy plan nie załapuję, to oni wiedzą dlaczego i często to rozumieją, bo są uszanowani.
To nie jest popularne myślenie o dzieciach. Mamy tendencję do nakazywania, karania albo bezstresowego wychowywania. Trudno nam, rodzicom o złoty środek.
Bo go nie ma? Każdy przypadek jest inny. Trzeba reagować na to, co niesie każdy dzień i każdy mały człowiek. Dobrze wyznaczać pewne granice, zasady są dobre. Co więcej, podobno dzieci czują się z tym bezpiecznie. Nie wychowuję swoich synów „bezstresowo”, ale staram się z szacunkiem i w poczuciu pewnych zasad. Dla dzieci ten świat jest czymś, czego nie znają, więc trzeba im go pokazać. Najlepiej na swoim przykładzie, dając dobre świadectwo.
À propos poznawania świata i dokonywania wyborów, miałeś taki moment w swojej zawodowej karierze, że pomyślałeś: chcę robić coś innego, mam w nosie scenę i aktorstwo?
Nie, na pewno nie. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być na scenie. Mając 10 lat wyartykułowałem to nawet będąc na spacerze z moim tatą. Wiem, że to było bardzo szczere. Przemieszczam się między muzyką a aktorstwem. Właściwie to bardzo pięknie się wszystko uzupełnia. Jestem jednak ciągle w tych materiach nienasycony. Jak gram koncerty, to chciałbym jeszcze więcej. Jak jestem na próbach i gram spektakle, to żałuję, że tak mało. Nigdy nie wyobrażałem sobie innego zawodu. No, może czasem pojawiała mi się myśl, że mógłbym zarabiać więcej, żeby spełnić jakieś swoje zachcianki, ale potem myślałem, że nie jestem biznesmenem, jestem jednak człowiekiem, który uprawia sztukę. Cieszę się, że robię to, co robię, że stać mnie na to, na co mnie stać i że mam piękne życie. Wspaniałe.
Jednak życie każdego z nas to są też momenty potknięć, nieudanych historii. Jesteś gotowy wewnętrznie dźwigać trudy tego życia, czy się załamujesz?
Cały czas nas coś zaskakuje, dopada czy prywatnie, czy zawodowo, ale ja nie traktuję tego jako potknięć. To jest moje życie. Po prostu. Dlatego staram się być pozytywnie nastawiony do wszystkiego, co się wydarza. Życie to sinusoida. Tak już jest. Nie myślę za dużo o przyszłości, ale też nie żałuję tego, co wydarzyło się w przeszłości. Reaguję na to, co mnie otacza, co się dzieje tu i teraz.
W kontekście tego, co Cię otacza – wchodzisz na deski teatru, plan filmowy, na scenę przed koncertem, a wokół Ciebie sami fantastyczni artyści, indywidualiści… Co czujesz?
Skupiam się na tym, co mogę dać od siebie, aby to wszystko dobrze zagrało. Reaguję na to, co mi przynosi kolega. Pamiętaj, że my tam jesteśmy w pracy, specyficznej, określa nas historia, którą mamy opowiedzieć widzom. Każdy tworzy ten świat przez swoją postać. Przychodzi ze swoją historią. Daje swoją energię, wrażliwość. Najważniejsza jest otwartość na drugiego człowieka, a nie ocenianie. Tego potrzebujemy.
Zaczęliśmy od premier i na koniec też do nich nawiążmy. I spektakl, i film są o relacjach. Dużo się dzisiaj mówi o tym, że jesteśmy samotni, że nie budujemy relacji albo są one bardzo płytkie. Jaką jakość w Twoje życie wnoszą ludzie? Jak jesteś daleko w stanie się otworzyć, żeby relacje, w które wchodzisz, były obopólnie satysfakcjonujące?
Relacja ma sens, jeżeli jesteśmy otwarci w stu procentach, jeżeli mamy kontakt z własnymi emocjami, jeżeli jesteśmy szczerzy sami ze sobą, potrafimy przeprosić, potrafimy przyznać się do pewnych rzeczy. Nie ma nic złego w popełnianiu błędów. Chodzi o to, czy jesteśmy refleksyjni, jakie wyciągamy wnioski. Szczerość w relacji tak intymnej, jaka tworzy się między dwojgiem ludzi w związku, to podstawa. Otwarcie z dwóch stron sprawia, że mogę w kogoś prawdziwie zajrzeć, ten ktoś może zajrzeć we mnie i wzajemnie możemy zobaczyć, kim jesteśmy. Tylko tak można stworzyć coś pięknego. Coś, do czego będzie się można odwołać w trudnych momentach, kiedy przyjdzie zmęczenie, stres, trudniejszy czas w pracy. Decyzja o życiu z drugim człowiekiem, o założeniu rodziny, to jedna z najważniejszych decyzji w życiu. Warto się wzajemnie dać poznać, zanim się ją podejmie. Tego między innymi dotyczy relacja Piotrusia i Marlenki w „Kogel Mogel 5”, że najważniejsze jest to, co między dwojgiem ludzi, a nie to, co inni o nich myślą. Oni o tym wiedzą, oni się kochają, a cudze opinie i stereotypy nie mają żadnego znaczenia.
Niestereotypowe myślenie nie jest łatwe…
Bo tak nas nauczyli. Dlatego życzę i Państwu, i sobie, żeby nabieranie świadomości było przyjemne, na głębokim oddechu. Żebyśmy nie musieli dostać obuchem, żeby się przebudzić.