Mężczyźni są ofiarami patriarchatu, który narzucili im przemocowi, egocentryczni narcyzi. Tak zarządzano, tak niszczono charaktery ludzi, tak „zdobywano biegun”, mówi psycholog Piotr Mosak w rozmowie z Beatą Tomczyk. Co dalej?
Czy mężczyźni czują presję z powodu zbyt mocno posuniętego feminizmu?
Zdefiniujmy zatem feminizm: jest to akceptacja tego, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie chodzi w nim jedynie o kobiety, o ich wyjątkowość. Wszyscy powinniśmy być traktowani jednakowo. Idąc dalej, dzięki temu przestajemy generalizować, dzielić ludzi na lepszych i gorszych. Osoba będąca właścicielem punktu ksero jest jednocześnie jego prezesem, powinna mieć na poziomie stanowiska to samo samopoczucie, co prezes zarządzający stutysięczną armią pracowników, traktowana być powinna na równi w kolejce czy w ogóle w biznesie.
Jak w takim razie czują się dzisiaj mężczyźni?
Poszukują rozwiązań. Nie czują się już samotni. Bo pamiętajmy, że mężczyzna jest samotny w tym, że uważa, że wie lepiej, a jak nie wie, to widocznie nie ma rozwiązania. Wówczas mamy więcej samobójstw w środowiskach męskich niż kobiecych, bo mu się świat zawalił i koniec. Natomiast ta reszta, która nie rzuca się z mostu, stwierdza, że może jednak są inne rozwiązania: „Może powinienem się czegoś nauczyć, może powinienem coś przepracować, a wtedy będę lepszym menedżerem, lepszym mężem, lepszym przyjacielem. Będę szczęśliwszy w życiu. Jakość mojego życia będzie lepsza”.
Zdaje się, że to menedżerowie są teraz szczególnie na świeczniku, oczekuje się, że będą wrażliwsi wobec swoich pracowników…
Ależ nie. Wymaga się od nich większej efektywności, a wiele osób uważa, że osiąga się ją właśnie przez wrażliwość, emocjonalność, co nie do końca jest prawdą.
Co więc nią jest?
Chodzi o zarządzanie emocjami, nie o wrażliwość. Bo jeżeli będziemy wrażliwi, to możemy być przewrażliwieni, a przewrażliwiony menedżer nie jest dobry. Mamy rozumieć to, że ludzie mają emocje, że możemy robić im krzywdę na poziomie emocjonalnym i że my też mamy emocje i możemy je nazywać, kontrolować, wpływać na nie, zarządzać nimi i wykorzystywać w byciu menedżerem. Natomiast nie chodzi o to, że musimy być wrażliwi. Nie musimy być, co nie wyklucza faktu, że jakiś poziom wrażliwości możemy mieć. Ale jeżeli rozumiemy – i tu już wchodzimy np. w empatię – to łatwiej przyjdzie nam zarządzanie.
Zrozumienie to jedno. Warto umieć jeszcze rozpoznać te emocje.
Przynajmniej rozmawiać. Otworzyć się na to, że się rozmawia. Funkcjonuje teraz taki przykład, po czym odróżnić menedżera empatycznego od nieempatycznego. Otóż w sytuacji, kiedy zatrudniony od dziesięciu lat pracownik nagle (jak to się teraz „ładnie” mówi) nie dowiózł, mimo że zawsze dowoził – nieempatyczny szef podchodzi i go straszy, że jeszcze jeden błąd i go wyrzuci. Empatyczny menedżer podchodzi i mówi: „Stary, 10 lat byłeś świetny, w ogóle było super, co się stało, martwię się o ciebie, jak ci pomóc, czy potrzebujesz czegoś?”. Samo takie wyjście do człowieka spowoduje, że nie poczuje się on w tym swoim problemie samotny i albo powie: „Nie, to chwilowe”, albo: „Faktycznie tracę nad czymś kontrolę”. Może jego zachowanie to rezultat konfliktu w zespole? Szef rozwiązuje sprawę i on nadal dowozi, bo jest dobrym pracownikiem. Czasy: „Aha, jesteś zły, dawaj następnego”, dawno się już skończyły.
Kiedyś chyba było prościej: wchodziło się, zarządziło, wychodziło.
Nie zgodzę się. Były problemy, były emocje, rządziło się – ale nie wychodziło.
Ale i tak osiągano efekty.
Chwilowe sukcesy. Oczywiście, nadal są specjaliści od wciskania kitu, ale kit klientowi wciśniemy raz – bo on już nie wróci. Dzisiaj budujemy z klientem relację, przyzwyczajamy go do siebie, ma się cieszyć, że go obsługujemy, ma nam ufać i wracać do nas. Wtedy mamy dobrą sprzedaż.
Naprawdę mężczyźni nie skarżą się, że ich życie staje się bardziej utrudnione?
Nie, bo też jesteśmy ofiarami patriarchalnego świata, który narzucili nam przemocowi, egocentryczni narcyzi. Tak zarządzano, tak niszczono charaktery ludzi, tak „zdobywano biegun”. Natomiast przeciętny człowiek w ogóle tego nie potrzebuje. Nam się to wmawia. Chcemy mieć święty spokój, dobre relacje, czas na pracę, na życie, na pasje. Nie chcemy na co dzień walczyć z tym światem. Nie wszyscy jesteśmy przemocowymi, egocentrycznymi narcyzami.
A typowo męskie izolowanie się, osamotnienie, radykalizowanie? Nie zazdrościcie kobietom rozmachu w sprawach towarzyskich?
Oczywiście, że dobrze jest mieć kogoś, z kim możemy porozmawiać, ale tak głęboko i prawdziwie. Nawet kobietom, otoczonym przyjaciółkami i koleżankami, pozostaje jedna, góra dwie osoby do wnikliwych rozmów…
Jednak faktem jest, że grupy pomocowe w środowisku pań są znacznie większe, bo i łatwiej jest kobietom je tworzyć. Jest to krąg znajomych o podobnym statusie, o podobnych zainteresowaniach czy o podobnej sytuacji życiowej i dziećmi w tym samym wieku (mimo że panuje w nich duża rotacja, bo… jednak jesteśmy interesowni).
Mężczyzna, jeżeli już różnicujemy, ma problem z nowymi znajomościami. Trzyma się kolegów z podstawówki albo ze studiów, albo z pierwszej pracy. Jest zajęty domem, dziećmi, pracą, pasją. Nie ma łatwości w zaczepianiu faceta. Zresztą, jak to brzmi: „Cześć, jestem Piotrek, chodź ze mną na piwo”. Jak pani myśl, co on usłyszy w połowie przypadków? „Ale nie jestem gejem”.
Więc jesteśmy ofiarami tego, że mężczyzna mężczyzny nie zaczepia, nie zaprasza do kawiarni, nie zaprasza na obiad. To źle i dziwnie wygląda. To też się powoli zmienia, choć nadal nie ma męskich organizacji na wzór tych, stworzonych przez i dla kobiet. Kobiety mają swoje hasło „feminizm”. Mężczyźni nie mają swojego hasła na wolność.
Równie dobrze może być nim feminizm.
Feministki walczyły o zauważenie ich, co jest sprawiedliwe i uczciwe. Nazywały to kobiecością, bo jej nie miały, świat nie dostrzegał, że kobieta może być inteligentna, mądra, wykształcona, silna i właściwie może robić prawie wszystko tak samo jak mężczyzna (niektóre rzeczy bardziej, inne mniej – kwestia indywidualna).
Natomiast mężczyźnie wmawiało się, że męskość to ten egocentryczny, narcystyczny, przemocowy świat. Dlatego dyskusje o męskości sprowadza się do pytań, co nią jest a co nie, zamiast powiedzieć: wszystko, co robi osoba, która uważa się za mężczyznę, jest męskie i kropka. Czy są to wąskie spodnie, czy szerokie, czerwone czy czarne, garnitur czy T-shirt – to jest męskie. Jesteśmy więźniami stereotypów. Dlatego świat męski potrzebuje rewolucji, wyzwolenia się od nich. Wówczas będziemy wolni.
Według serwisu Otodom, badającego w tym roku dobrostan Polaków, przodownikami szczęścia jest 65 proc. kobiet w stosunku do 39,5 proc. mężczyzn. Skąd taka różnica?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musiałbym znać szczegóły. Samo sformułowanie pytania powoduje, że kobieta wie, o co chodzi, a mężczyzna nie lub odwrotnie. Różnimy się w rozumieniu słów, schematów, określeń. Nie minę się jednak z prawdą, kiedy zauważę, że kobietom łatwiej jest się z czegoś cieszyć. Mężczyźni potrzebują do tego wielkiego sukcesu. I znów stereotyp: panowie muszą osiągnąć spektakularny sukces. Zamiast cieszyć się każdym etapem, skupiają się na tym, że nie mogą się poddać. Kobiety potrafią w tym momencie cieszyć się, że w ogóle coś się dzieje! Że zaczynają w czymś pracować, że ktoś trzyma za nie kciuki. Oczywiście – wiemy stereotypowo, że sobie zazdroszczą, ale jednak potrafią się w pewnych sytuacjach wspierać, kiedy mężczyzn od dziecka przyucza się do rywalizacji. Stąd też trudniej jest im budować kręgi pomocowe, bo patrzą na siebie bykiem: czy są lepsi, czy gorsi, wyżsi, niżsi, silniejsi, słabsi, dalej rzucą, więcej zarobią, mają droższy samochód, większy dom. Musimy od tego uciec. Ale tu na przykład – i znowu mówimy o stereotypach, bo nie wszyscy tak mają – kobiety podjudzają mężczyzn. To ona chce mieć ten większy dom, samochód, futra. Mężczyźnie nie jest to potrzebne, ale daje się nakręcić. Później mamy badania, że te kobiety są szczęśliwe, mają cudowny dom, panią do sprzątania, gotowania, wożą swoje dzieci maybachem i w ogóle jest super. A on tyra i tyra, i jest zmęczony, idzie się napić z kolegami i wpada w depresję, bo nauczył się, że musi być kasa, sukces, musi rządzić światem. W każdym razie zapominamy, że za sukcesem, ale i za porażką, i za depresją mężczyzny może stać kobieta.
Czy mężczyźni chcą być postępowi i nowocześni?
Myślę, że nie to, czy postępowi, czy nowocześni, chcą być po prostu szczęśliwi. Dostrzegają, że wreszcie mogą sobie na to pozwolić. Tylko jak to zrobić, co przestawić w głowie, żeby móc sobie na to pozwolić i nie żałować? Uczę ich, że godzina w fotelu z książką czy nawet patrzenia w dal jest tak samo ważna jak godzina w pracy – żeby zdobyć kolejny milion.
Chcieliby cofnąć zegar na którejś z płaszczyzn: rodzinnej, zawodowej, społecznej, zegar biologiczny…?
Mężczyźni, świadomi, że odnieśli sukces, nie chcą cofania czasu. Często podkreślają, że dzięki temu, co przeżyli, dzięki popełnionym błędom, różnego rodzaju porażkom, chociaż nie lubię słowa porażka, bo jest to tylko informacja zwrotna – są w miejscu, w którym są.
Ładne.
Cofnięcia czasu chcą te osoby, którym nie idzie, które czują, że zapędziły się w kozi róg lub w inne miejsce, z którego nie widzą powrotu.
Albo myślą tylko o tym, że „gdyby wtedy coś” i żyją w przeszłości, i narzekają (tu otwiera się pole do depresji) albo myślą, że skoro nie cofną czasu, to może ktoś inny podpowie im, co mogą z tym zrobić i szukają autorytetów, mentoringu w danej branży czy podpowiedzi kolegów, którzy może nie są mentorami, ale mogą zwrócić uwagę na ich umiejętności czy cechy. Trzymają się uparcie tej jednej wizji. Zawsze warto w takich sytuacjach porozmawiać: „czy ja naprawdę muszę się tym przejmować, czy np. mogę się w wieku 40, czy 50 lat przebranżowić”. Co złego nagle wszystko zmienić?
Mam swoje ulubioną odpowiedź na pytanie, co będę robił za rok, dwa lata, pięć. – Nie wiem, bo mam dopiero 55 lat. Wszystko się może zdarzyć. Jestem otwarty!
Ale jakąś wizję trzeba mieć?!
A tam, wizję! No coś robię, jakoś funkcjonuję… Może akurat nastąpi zmiana w obszarze moich zainteresowań? Nawet jeżeli będzie to coś innego, ale fajnego, i nadal będę miał na ten przysłowiowy chleb, to dlaczego nie! Życie ma być przyjemne.