WywiadyAmbasadorka udanego życia

Ambasadorka udanego życia

Z Mariolą Bojarską-Ferenc, pierwszą polską trenerką fitness, m.in.o tym, jak wartościowy jest work-life balance i jak zdrowie przekłada się na jakość życia, rozmawiała Beata Tomczyk z FMC Friends / fmc27news.com.

Nie wypadła Pani z obiegu, nie zniknęła z radarów. Prowadzi Pani swoją karierę w sposób zrównoważony niezmiennie od lat 80.

Staram się mądrze prowadzić swoją ścieżkę zawodową, choć nigdy nie miałam żadnego menedżera podobnie jak Oprah Winfrey moja role model, którą absolutnie kocham. Ona też nie miała stylistki i wszystkie sprawy organizowała sama. Ja też jestem Zosią Samosią. Naturalnie, że kiedy muszę skonsultować coś z prawnikiem, to to robię, choć i w tym obszarze jestem coraz bardziej samodzielna, przez lata pracy nauczyłam się czytać umowy. Oprah Winfrey i Jane Fonda to dla mnie najbardziej inspirujące kobiety. Marzę, by je poznać.

Wybiera się Pani w tournée po Polsce wzorem swoich koleżanek z branży?

Tu liczyłabym na organizację. Chciałabym, ale mam inne zobowiązania. Często bywam za to na kongresach, wykładach i eventach związanych ze zdrowiem i z work-life balance. Stawiam przede wszystkim na zdrowie, temat ten towarzyszy mi od siódmego roku życia i do dziś, jako dojrzała kobieta, wspieram wszystkich w tym obszarze i mam nadzieję robić to do końca życia. Podobnie jak aktorka Jane Fonda, która do dziś mówi, jak ważną rolę odegrała u niej sfera walki o zdrowsze, lepsze życie, powiem, że to, co zrobiłam w życiu, było moim najlepszym wyborem. Zdrowie najważniejsze.

fot.: Anna Powierza z książki Trener życia, wyd. Świat Książki

Mariola Bojarska-Ferenc, ekspertka work-life balance, dziennikarka i producentka filmowa. Ambasador projektu „Seks to nie wstyd – LOVA”. Jest członkiem światowych organizacji fitness IDEA Health and Fitness Association oraz ECA. Karierę medialną, dzięki której spopularyzowała w Polsce callanetics, pilates, wellness, zumbę, body balance i jogę fit, rozpoczęła w Telewizji Polskiej, prowadząc serwis sportowy w Dzienniku Telewizyjnym, następnie autorskie programy: Studio Urody i 10 minut dla siebie, Sztukę życia. W międzyczasie związana była z TVN prowadząc: Agentka do zadań specjalnych, Dzień Dobry i Zdrowy.
Jest autorką 10 książek, między innymi: „Cudowny ruch”, „Zatrzymaj czas”, „Sztuka dobrego życia”, „Życie ma smak”, „Moda bez metryki”, „Klub 50+”, „Trener życia”, itp, felietonów w prasie i magazynach kobiecych oraz filmów z ćwiczeniami gimnastycznymi.

Spopularyzowanie m.in. callaneticsu, nagrywanie DVD, uczyniło z Pani polską Jane Fondę.

Jakie to miłe. Chciałabym nią być pod każdym względem. Chciałabym choć raz zagrać w jakimś filmie. Miałam szansę znaleźć się w tym środowisku za sprawą egzaminów do szkoły teatralnej, ale nie powiodło mi się. Z perspektywy czasu myślę, że może rzeczywiście nie byłabym dobrą aktorką. Nie ukrywam jednak, że moim marzeniem jest, by choć raz zagrać małą rolę. Jeśli chodzi o Jane Fondę, to oprócz tego, że obydwie upowszechniałyśmy aerobik i inne formy ruchu dla kobiet w tym samym czasie, łączy nas walka o lepsze jutro. Nie mam na myśli jedynie sportu. Obie promujemy mądre życie i nie boimy się mówić wprost o trudnych sprawach. Cieszę się z tego porównania choć na małym polu, ale to kobieta niedościgniona. To jest moja absolutna role model też.

Bardzo wprost mówi Pani do Polaków, że seks to nie wstyd.

Temat sfery seksualnej na moich social mediach podjęłam w ramach work-life balance. Towarzyszą mi w tym seksuolodzy, ginekolodzy, dietetyczki w ramach projektu „Seks to nie wstyd – LOVA”. W przyszłości do tych rozmów chcę też zapraszać popularne osobistości i gwiazdy. Wszystko po to, byśmy nabrali rozmachu w mówieniu o naturalnych kwestiach intymności, nie czuli skrępowania, uznali to za nieodzowną cześć naszego życia, pokochali i umieli sobie radzić czy wiedzieli, gdzie udać się po pomoc, kiedy coś idzie nie po naszej myśli. Seks to nie wstyd, nie tylko w moim programie na Instagramie. Czuję się w tym świetnie, bo lubię bezpretensjonalnie i bezpośrednio mówić o trudnych czy nietypowych sprawach. Z tego jestem znana wśród znajomych i w mediach. Ceniła to niegdyś Nina Terentiew, która jako szefowa „Dwójki” zleciła mi zapowiedź nowego wówczas i kontrowersyjnego serialu „Seks w wielkim mieście”. Nic nie dzieje się bez powodu. A dziś, będąc dojrzałą kobietą z doświadczeniem, pozwalam sobie mówić o intymnej sferze naszego życia więcej i szerzej, kładąc nacisk na wiedzę medyczną sprzyjającą kobietom po 50. roku życia, bo też nią jestem.

Jakie były reakcje?

Entuzjastyczne. Choć bałam się, przyznaję, reakcji na swój pierwszy filmik dotyczący spraw intymnych. Niepotrzebnie. Mam fanów inteligentnych, którzy łakną wiedzy także w tym temacie.

A forma przekazu? Z nią też poszło jak z płatka?

Poszło fantastycznie. Mimo że serum do miejsc intymnych czy olejek, o którym opowiadam, zdają się wymagającymi produktami do oferowania. Ci, którzy oglądali kolejną część serialu, zobaczyli, że wyzwolona kiedyś Sara Jessice Parker poległa na filmie o tym temacie. Let’s call Bojarska next time, pomyślałam. Nie poradziła sobie z tym w filmie, no i straciła pracę jako dziennikarka. Dzisiaj na całym świecie ludzie kochają otwartość, zwłaszcza w rzeczach trudnych. Bez komunikacji nie ma fajnego życia. Rozmawiajmy na każdy temat.

Dlaczego seks i dojrzałość warte są zachodu?

Bo moment jest szczególny, zwłaszcza dla kobiet po menopauzie. Menopauza potrafi wywrócić życie do góry nogami. „Niby to jestem ja, a jakby nie ta sama”. Obserwujemy spadek hormonów, czasami libido i zastanawiamy się, co z tym zrobić. Ja już wiem, jak naturalnymi środkami podkręcić wieczorne pożądanie i poranne pobudzenie. Temu służą proponowane przeze mnie ćwiczenia, dieta i suplementy też. Jestem ambasadorką udanego, zdrowego życia seksualnego. Seks ma wpływ na kondycję serca, witalność, humor, promienny uśmiech, błyszczące oczy, zdrowszą cerę, pewność siebie.

Wszystkie badania tego tematu potwierdzają: mając satysfakcjonujące doznania erotyczne, czujemy się młodsi i bardziej zadowoleni z życia. Nie rezygnujmy z tego.

Czy wobec tego Mick Jagger wiedział, co robi, przespawszy się z czterema tysiącami kobiet?

Zawsze powtarzam, że tak jak kobieta odmawia mężczyznom, tak samo mężczyzna powinien być umiarkowanie dostępny. Ale fakt, trzyma się świetnie, na scenie jest niezaprzeczalnie ten sam, energiczny jak w młodości, co może być następstwem uprawianej przez niego jogi i treningów oraz przewartościowania życia po chorobie. Reszty nie oceniam, bo jestem osobą otwartą i nie oceniam ludzi. Każdy układa swoje życie jak chce. Generalnie dla mnie jest brzydki, u mnie nie miałby szans.

Ale nie zawsze świetny look idzie w parze z dobrym samopoczuciem. Bo oto najbardziej zadowolone z wyglądu w Europie są Białorusinki, mimo że są cięższe od Polek. Polki są lekkie, ale wśród Europejek są najbardziej niezadowolone z tego, jak wyglądają.

To kwestia pewności siebie, o czym piszę w książce „Trener życia”. Polecam do przeczytania. Uczę w niej, jak tę pewność zdobyć. Wydaje się, że mamy męża, zdrowe dzieci, pieniądze, a wewnątrz… jesteśmy jakieś takie stłumione. Od dzieciństwa strofowane, co wypada, a co nie, w tym brak społecznego przyzwolenia na chwalenie się, w sensie: docenianie siebie z jakiegokolwiek powodu. „A dlaczego się tak chwalisz” – prawda, że to znamy? Pamiętam, że odkąd w wieku 24 lat zaczęłam pracować w Redakcji Sportowej Telewizji, mój kolega Włodek Szaranowicz, który był już dojrzałym komentatorem i Darek Szpakowski, żartobliwie mówili: „No, przyszła pani the best”. W ten sposób obrywało mi się za to, że ilekroć wychodziłam z programu, mówiłam, jak fajnie wypadł. Czepiali się, że w moim pojęciu wszystko robię fajnie. Otóż nie mogłam inaczej. Cóż, miałam wyliczać błędy? Warto pozytywnie nastrajać odbiorców na to, co się zrobiło i zwierzchników też.

Dlatego zawsze powtarzam, że warto się sobą chwalić. Zwłaszcza kiedy naprawdę jesteśmy z siebie zadowoleni. Jestem uczestniczką czterdziestu kongresów światowych! Dlaczego miałabym tego nie podkreślać z dumą? Kto z Polaków był chociaż na dwóch takich wydarzeniach z mojej dziedziny? Jeździłam na nie jako dorosła osoba, wiedziałam, że inwestuję w siebie. Za każdym razem z dumą wsłuchiwałam się w wyczytywane swoje nazwisko wśród siedmiu tysięcy innych uczestników. To było jedyne polskie nazwisko na tych wydarzeniach. Amerykanie krzyczeli: „Królowa z Polski przyjechała”. Zresztą potem zapraszałam ich do swoich programów telewizyjnych i dzięki temu Polacy mogli zobaczyć w telewizji światowy fitness. Zdobytą tam wiedzą będę się dzielić do końca życia. W przyszłym roku jadę dalej do USA na kongres – taki mam plan. Chcę się uczyć do końca życia.

Czy na fali tego doświadczenia zaczęli pojawiać się wrogowie?

Kompletnie mnie to nie interesowało. Po prostu robiłam swoje. Poza tym, mimo że byłam jedyną kobietą w redakcji sportowej, a pracowałam wówczas z trzydziestoma panami, traktowano mnie jak trzydziestego pierwszego faceta. Musiałam po prostu ostro z nimi walczyć. Jak chcesz wejść do klatki z tygrysami, musisz być silna jak oni, bo cię zeżrą. Dlatego też jestem dziś zdecydowaną i twardą w działaniu kobietą oraz zawsze mówię: tu i teraz. Jedni mnie za to kochają, inni nie.

Czy wartość trenera fitness buduje dziś sześciopak, czy liczba subskrybentów w mediach społecznościowych?

Ani jedno, ani drugie – tylko wiedza! Polacy niestety myślą na ten temat zupełnie inaczej niż ludzie na świecie. Według Amerykanów o wartości trenera decyduje zdobyta przez niego wiedza. Kiedy dwadzieścia parę lat temu wybrałam się po raz pierwszy na kongres, który odbywał się w Orlando, byłam zszokowana, że wielu trenerów ma nadwagę. Myślałam wtedy, że to absolutnie dyskwalifikujące. Jak to tak, bez sześciopaku i mięśni? Ale to, jak wspaniale i zwinnie się poruszali, i jaką przekazali wiedzę, technikę nauczania, okazało się bezcenne. Byłam zachwycona.

Wiedza, metodyka nauczania są w światowych kręgach fitness priorytetem. Skąd nadwaga u trenerów fitness, zapytacie. Otóż na ogół to stany chorobowe, hormonalne. W społeczeństwie amerykańskim to częste przypadki. Są czasami rzeczy, na które nie ma się wpływu. Nie zmieniało to faktu ich ogromnej wiedzy. Spędzając w sumie czterdzieści tygodni na wykładach w USA na przestrzeni kilkunastu lat, mnóstwo się nauczyłam, to były niezwykłe doświadczenia.

Dziś poprawnie politycznie w dyskusji o otyłości jest powoływać się na ciałopozytywność. Słusznie?

Polacy źle interpretują ciałopozytywność, odnosząc ją wyłącznie do nadwagi i otyłości. Rzecz polega na rozumieniu i akceptowaniu inności, tego, czego nie możemy w sobie w żaden sposób zmienić. Ale też trzeba pracować nad tym, co możemy.

Akceptujmy parę kilogramów nadwagi z powodów hormonalnych czy zdrowotnych (istnieje przecież wiele powodów, sprawiających kobietom czy mężczyznom trudność w pozbyciu się każdego kilograma), ale jeśli stoi za tym niepohamowanie w jedzeniu, to należy zawalczyć. I będzie to walka o swoje lepsze życie, bo nadwaga niesie za sobą mnóstwo dolegliwości, jak choroby serca, cukrzycę, choroby wzroku, impotencję i nowotwory. Jestem jaka/ jaki jestem i trudno? Proszę bardzo – to jest każdego prywatna sprawa, ile chce żyć i jak.

Czy deklarowanie, że wezmę się za zdrowie dopiero po pięćdziesiątce, nie jest zbyt późną decyzją?

Wiem z perspektywy swojego życia, że zrobiłam dla siebie najlepsze, co mogłam, dbając o zdrowy styl życia. Powiem to przede wszystkim dzieciom, dziewczynkom, chłopcom, młodzieży, wszystkim młodszym ode mnie, że to było najlepsze, co mogłam zrobić. To samo zresztą potwierdza Jane Fonda. Druga istotna rzecz to social life – coś, co też bardzo odmładza. Ale wracając do zdrowego stylu życia: będąc dziś dojrzałą kobietą, mam dzięki niemu ogromny temperament i apetyt na życie. Codzienne ćwiczenia dają mi wewnętrzną siłę. Jestem zdrowa. Poradziłam sobie z covidem, który na tyle mocno zaatakował moje serce, że bałam się, iż nigdy nie wrócę do sportu. Dzięki umiejętności zaopiekowania się sobą, rozplanowaniu dla siebie odpowiednich ćwiczeń oraz zadbawszy o regularne mierzenie i kontrolowanie ciśnienia w czasie treningu – wróciłam do zdrowia. Czuję się fantastycznie. Uczestniczę w zajęciach baletowych, ćwiczę pilates, chodzę na taniec towarzyski, uczę się salsy. Spędzając z kolei czas na bieżni, zwalniam, kiedy czuję, że moje serce bije za szybko. Bo nie chodzi przecież o to, by prowadzić z sobą rywalizację i pobijać własne rekordy. Tu znów wrócę do „Seksu w wielkim mieście” (po coś się w końcu ogląda seriale), w którym Mr Big ściga się na bieżni z wirtualną trenerką i umiera na zawał serca, bo narzuca sobie tempo ponad swoje możliwości. Nie warto tego robić. Ruch o średnim natężeniu jest najlepszy dla zdrowia, buduje odporność itp.

Jednak na ruch nigdy nie jest za późno, warto zacząć ćwiczyć, mając nawet siedemdziesiąt lat. Przyznam, że i mój mąż zaczął ćwiczyć po 70-tce, a nie znosił tego robić. Gdy myślę o jego transformacji, przypomina mi się Marysia Czubaszek, która zawsze mówiła, że nikt nie zmusi jej do gotowania, że gotuje tylko te dwie parówki dla męża i nic więcej. Więc mój mąż był właśnie taki uparty w kwestii ruchu. A dziś jest lepszy od Marysi, bo przełamał się i codziennie wstaje o siódmej rano, by być na bieżni! Ja wówczas wstaję i dołączam do niego. W końcu głupio by było, gdyby mąż ćwiczył, a lady fitness leżała w łóżeczku…

Miała Pani ochotę – tak zwyczajnie, po ludzku – kimś potrząsnąć, dlaczego nie ćwiczy, nie dba o siebie?
Siostrą potrząsam. Naprawdę. Swoją rodzoną siostrą. Na szczęście na odległość, bo kiedy przytyje, to nie odwiedza mnie ze wstydu. A jak już mamy się zobaczyć, to od razu uprzedza, że jest jej więcej czy mniej. Potrząsam więc nią, krzyczę wręcz przez telefon i pytam, ile waży. A ona mówi: „Nie powiem ci, ale walczę”.

Nie potrząsam obcymi. Za to podpowiadam w swoich mediach społecznościowych, jak o siebie zadbać.

A co, jeśli trudno znaleźć te 10-15 min. w ciągu dnia na ćwiczenia?

Jeśli ktoś mówi, że nie ma czasu, to jest źle zorganizowany. Dla mnie wyrażenie „nie mam czasu”, nie istnieje. Ja mam czas na wszystko, po prostu go organizuję: język hiszpański, angielski, aktywność fizyczna, praca, gotuję, sprzątam i dbam o relacje z przyjaciółmi, chodzę do teatru, kina, czytam. Czy jestem Napoleonem? Nie – to organizacja.

Polecam kursy organizacji czasu. Można zapisywać, co i o której godzinie chcemy zrobić, i trzymać się tego. Wtedy znajdzie się czas i na trening. Sprzyja temu koncepcja work-life balance. Jestem zapraszana z wykładami do firm, dzielę się wiedzą z tymi, którzy nie mają czasu na nic, spędzając go w pracy. Udowadniam, że mogą go mieć na wszystko, by nie doprowadzić do wypalenia zawodowego. Osoba, która zrobi sobie 15-minutową przerwę na ruch, wróci do obowiązków ze zdwojoną siłą. Liczysz się tylko TY – pamiętaj!

Więcej: