Z Małgorzatą Uściłowską „Lanberry”, wokalistką, rozmawiała Katarzyna Mazur.
Skąd wzięła się muzyka w Twoim życiu?
Impuls był genetyczny – dziadek grał na instrumentach, tata, siostra także. Muzyka była w moim domu od zawsze. To najpierw zaprowadziło mnie do podstawówki muzycznej, a później stopniowo pchało w kierunku wokalu, pisania i tworzenia własnych piosenek. Jestem wdzięczna moim rodzicom i mojej siostrze. To oni wprowadzili mnie w ten świat. Wcześnie zaczęłam swoje muzyczne poszukiwania i były one specyficzne. Z jednej strony słuchałam czegoś komercyjnego, sztandarowych girls bandów, jak na przykład Spice Girl, z drugiej strony Nosowskiej, albo Alanis Morissette. Dla mnie to nieograniczanie się było oczywiste, w każdym nurcie potrafiłam znaleźć dla siebie coś wartościowego, interesującego.
Użyłaś formy „czegoś komercyjnego”. Zastanawia mnie to – czy jest muzyka niekomercyjna? Czy niemal każdy z Was – artystów – nie chce żyć z grania, tworzenia? Nie ma chyba niczego złego w tym, że chcesz skomercjalizować swój talent?
Absolutnie niczego złego w tym nie ma. To kolejny mit, który należy obalać. To bardzo idealistyczne podejście – robić sztukę dla sztuki, nie myśląc o rachunkach. Ja chcę żyć godnie. Nie mówię o gigantycznych pieniądzach, bo nie taki jest mój cel, ale myślę, że nie ma w tym nic złego, że chcę spokojnie żyć z muzyki. Muzykowanie jest moim zawodem, moją pracą. Chcę dzięki niej zarabiać pieniądze.
Kiedy zarabiasz Ty, zarabiają też Twoi muzycy. Masz poczucie odpowiedzialności za zespół z którym grasz?
Oczywiście, że tak. Jestem bardzo wdzięczna swoim muzykom i doceniam ogrom pracy, którą wkładają w to, co robimy. Mam stały skład, dopracowany w każdym szczególe, doskonale nam się współpracuje, znamy się i potrafimy na siebie odpowiednio reagować. W trasie dzięki temu czujemy się ze sobą po trosze jak rodzina. W swoim zespole mam też producentów muzycznych. To z nimi stworzyłam swój singiel „Nie ma mnie” w bardzo przyjemnych okolicznościach przyrody. (śmiech) Przyjechałam do studia w wakacje, bez żadnej „napinki”, bez większych oczekiwań. Usiedliśmy sobie i na luzie zaczęliśmy dłubać coś przy utworze. Kocham takie spontany. Tak lubię pracować.
Tą Waszą dobrą relację słychać na najnowszej płycie „Mikstura”. To Twój drugi krążek. Wszędzie piszą i mówią o Tobie, że jesteś nadzieję polskiego popu. Przy drugiej płycie nie chciałabyś być trochę więcej niż nadzieją?
Nadzieja sama w sobie jest fajną koncepcją i to bardzo miłe, kiedy słyszysz przyjazne słowa kierowane w swoją stronę. Tę drugą płytę przygotowywałam przez dwa lata. To był czas ciężkiej pracy, ale przyjemnej. Wiadomo, że nie zawsze jest gładko, czasem jest pod górkę, natomiast sam proces tworzenia był w moim przypadku bardzo przyjemny. Większość utworów powstawała na campach – jak ja to nazywam – obozach pracy twórczej. Spotykamy się tam z producentami, twórcami z całej Europy, zamykamy w hotelu i tworzymy od rana do nocy, odcięci trochę od świata. To fajny czas, bo się poznajemy. Nie zawsze oczywiście jest „kliknięcie” od pierwszego wejrzenia, usłyszenia, ale zazwyczaj jest między uczestnikami bardzo fajny przelot muzyczny, krąży pozytywna, twórcza energia i to się fajnie zgrywa.
Dziadek grał na instrumentach, tata, siostra także. Muzyka była w moim domu od zawsze. To najpierw zaprowadziło mnie do podstawówki muzycznej, a później stopniowo pchało w kierunku wokalu, pisania i tworzenia własnych piosenek. Jestem wdzięczna moim rodzicom i mojej siostrze. To oni wprowadzili mnie w ten świat.
Spotykając się z tymi ludźmi, czerpiesz z ich wiedzy, umiejętności, doświadczenia?
Pewnie! Jestem bacznym obserwatorem. Odpowiadam za topline, czyli za melodie i teksty w powstających utworach. Bardzo lubię podpatrywać schematy tworzenia osób z innych krajów. Mimo że tworzymy muzykę popularną, która jest dość globalna, to jednak są jakieś niuanse, które nas różnią. Różni nas też język – a on ma dla mnie niezwykle istotne znaczenia. Mój pseudonim artystyczny jest na to dowodem – pierwszy człon pochodzi od języka właśnie. Mój ostatni krążek w zdecydowanej części jest nagrany po angielsku. Nie jest to mój pierwszy język, ale czuję się w nim doskonale.
Nie jest standardem, w muzyce popularnej szczególnie, przywiązanie do znaczenia słów…
To stereotyp z którym chciałabym walczyć. To jest krzywdzące. Wiadomo, że pop ma taką a nie inną łatkę w przestrzeni publicznej. Mam nadzieję, że to co robię, udowodni, że pop może być głębokim gatunkiem, że można znaleźć różne jego odcienie. Moją inspiracją jest muzyka pop ze Skandynawii, która łączy dużą wrażliwość, emocjonalność i lirykę z nośnymi, wpadającymi w ucho melodiami. To jest mój wyznacznik tego, jak chciałabym, żeby brzmiał pop. Moja najnowsza płyta trochę do tego nawiązuje. To jest czternaście składników z których ugotowałam, przygotowałam swoją wizję popowej płyty.
Od początku kariery ten gatunek muzyki był Ci bliski?
Nie lubię zamykania gatunków muzycznych do szufladek. Na co dzień słucham różnej muzyki. Wiadomo, że skręcam w stronę popu czy to w odmianie alternatywnej, czy komercyjnej, ale zaczynałam od bardziej akustycznych brzmień. Moje pierwsze piosenki były zaaranżowane na pianino i gitarę, czasem zdarzała się nawet wiolonczela. Lubię łączyć gatunki – do popu bardzo lubię dodawać elementy muzyki organicznej, lubię akcenty gitarowe w utworach. Nie mogę dziś powiedzieć, że całe swoje życie spędzę na tworzeniu popowych utworów. Na pewno będę eksperymentować, podążając tą muzyczną drogą dalej, a gdzie mnie zaprowadzi, nie wiem.
Nie mam żadnych oczekiwań ani planów pięcioletnich – na przykład, że za pięć lat będę tworzyć jazz, albo skręcę w heavy metal. (śmiech) To co czuję w danej chwili, prowadzi mnie do celu.
Na tej płycie masz dwa duety. Lubisz kooperacje artystyczne?
Jasne. Fajnie jest, jak się trafia na osoby, które podobnie czują muzykę. W przypadku duetu z Feelem wcale nie musiało być to takie oczywiste, bo jesteśmy z zupełnie innych muzycznych bajek. Mimo tego udało nam się znaleźć wspólny mianownik. Znałam się z Piotrkiem wcześniej, poznałam trochę jego warsztat, byłam pod jego wrażeniem i kiedy padła propozycja stworzenia piosenki do filmu Eksterminator, wiedziałam, że to będzie fajna przygoda.
Do powstania płyty prowadzi długi i żmudny proces. Możesz opowiedzieć o swojej pracy trochę od zaplecza?
Proces faktycznie bywa żmudny, ale jest bardzo przyjemny. Wiadomo, że zdarzają się chwile lekkiego zmęczenia. Często dziennikarze pytają mnie o wenę – to wg mnie trochę mit – są lepsze dni, kiedy ma się świetny przelot i niesamowitą energię do tworzenia, a czasem ma się takie, że trzeba posiedzieć, pomyśleć, podłubać, poprzestawiać niektóre elementy. Ja przychodzę na sesję z producentem wyposażona, że tak powiem, w treść, przygotowana do tego, o czym chcę opowiadać zarówno w dźwiękach, jak i w tekście. Mam ze sobą jakieś luźne notatki. Dla mnie moment tworzenia jest formą oczyszczenia. Tyle się nagromadziło w mojej głowie przeżyć, które uwierają, bardzo dużo zasłyszanych historii przewija się przeze mnie.
To wszystko pojawia się w treści moich utworów. Z tymi historiami przychodzę do studia. Kolejny etap to proces produkcji, przy którym jestem obserwatorem, siedzę obok i przyglądam się, rozmawiam. I w zasadzie mamy koniec. Potem przychodzi czas, kiedy te wszystkie utwory mogę przełożyć na język koncertowy. Tu z kolei siadamy z moimi chłopakami z zespołu i zastanawiamy się nad aranżacjami. Bardzo chcemy, żeby nasze utwory zyskały zupełnie inny wymiar na koncertach. Mamy sesję instrumentów organicznych wymieszanych z instrumentami syntetycznymi, to daje ogromny power.
Jakie emocje towarzyszą Ci przed wejściem płyty do sprzedaży, zanim będziesz miała pierwszy zwrot informacji, jak została przyjęta?
Jest lekki dreszczyk. To chyba ludzkie, kiedy wypuszczamy w świat coś, co jest dla nas bardzo ważne. Coś, w co włożyliśmy mnóstwo pracy, cząstkę siebie. Ja staram się jak mogę niczego nie oczekiwać, nie nastawiać się, spokojnie podchodzę do tego, co się dzieje. Mimo że emocje są ogromne, trzeba je powściągnąć.
Da się naprawdę opanować emocje w takich okolicznościach?
No właśnie jest z tym problem. (śmiech) Czy tego chcę, czy nie, zawsze towarzyszy mi wspomniany wcześniej lekki dreszczyk, niepokój przed pojawieniem się płyty i rozluźnienie, kiedy ujrzy już światło dzienne.
Światło dzienne pada nie tylko na Twoją muzykę, ale i na Ciebie. Wchodząc w branżę muzyczną, przygotowywałaś się na to, że będziesz oceniana?
Trochę tak, bo śledzę realia naszego i światowego szołbiznesu. Pisałam pracę magisterską na temat współczesnego podejścia do sławy i celebrytów, więc miałam jakąś naukową wiedzę na ten temat. (śmiech) Czy byłam na to przygotowana? Miałam przede wszystkim wizję siebie. Myślę, że to jest najważniejsze – mieć konkretny kierunek działania. Oczywiście wszystko weryfikuje czas i mój odbiorca, ale moje osobiste postrzeganie siebie jest podstawą.
Brałaś udział w dwóch talent show. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że to nie był szczyt Twoich marzeń. Z perspektywy czasu, jak oceniasz decyzję wzięcia udziału w programach?
Jeśli ma się już jakiś pomysł na siebie, to taki program jest niesamowitym narzędziem do tego, żeby coś się wydarzyło w naszym życiu, co z innego poziomu startu byłoby nierealne. W moim przypadku po X Factorze wszystko zmieniło się o 180 stopni. Po tym programie odezwał się do mnie Piotrek Siejka i wszystko zaczęło się kręcić. Czy byłam wtedy gotowa na ten program? Myślę, że nie. Dużo miałam w tamtym okresie przeżyć w życiu prywatnym, to miało znaczące przełożenie na to, jak się czułam, funkcjonowałam, w jakiej byłam formie. Ale po tym programie nastąpił ogromny przełom – doprowadziło mnie to do poznania mojego menedżera, podpisania się z wytwórnią i do tego, żebym mogła realizować się jako artystka, wokalistka.
Jak dużą masz swobodę artystyczną, jako osoba współpracująca z wytwórnią?
To chyba jest mit, że artysta jest sterowane i nadawane są mu jakieś cechy, których on w ogóle nie posiada. Ja mam akurat takie szczęście i poczucie, że mogę robić to, co mam w głowie. Z tym przyszłam do wytwórni. Oczywiście, że są pewnego rodzaju konfrontacje, ja nie jestem nieomylna, ale wiem, że mam obok siebie życzliwych ludzi i oni mi powiedzą, że mam nie do końca dobry pomysł. Czasem to jest kwestia kompromisu, czasem rozmowy, różnie.
Jakie argumenty do Ciebie, jako artysty i twórcy, przemawiają, żebyś chciała coś zmienić w swojej koncepcji utworu?
To nawet nie jest dyskusja na zasadzie podawania argumentów. Bardziej chodzi o szczegóły, których być może ja nie widzę, ale one są. To są też drobne kwestie artystyczne, które nie burzą całości. Dobrze jest czasem, żeby na naszą pracę spojrzał ktoś z zewnątrz, ktoś mniej zaangażowany niż my sami. To pozwala dostrzec więcej.
Jesteś jeszcze młodą osobą, nie masz zobowiązań rodzinnych, więc nie dotyczą Cię kwestie dylematów związanych z czasem, który można by poświęcić rodzinie a nie wyjeżdżaniu w trasy i koncertowaniu. Nie obawiasz się tego, że uprawiasz zwód obarczony obciążeniami?
Można to rozpatrywać w kategorii obciążenia, a można też uznać, że to system, który bardzo ułatwia nam życie. Myślę, że to indywidualna kwestia. Jeśli ktoś ma dużą potrzebę założenia rodziny, mimo że wie, że będzie musiał połączyć życie w trasie z życiem rodzinnym, to z czego i dlaczego powinien zrezygnować?
Są artystki, które dzieci zabierają w trasy i one i ich pociechy są zadowolone. Jestem na takim etapie życie, że o tym jeszcze nie myślę, ale nie wykluczam, że ten temat gdzieś się pojawi, nie mówię nigdy nie. W tej chwili koncentruję się jednak na sprawach związanych z muzyką. Oczywiście to fajnie, jeśli życie prywatne dopełnia muzyczne w harmonii i szczęściu, ale wiadomo, że nie jest łatwo. Pogodzenie życia rodzinnego, macierzyństwa czy nawet bycia w związku z tym biznesem, nie jest proste. Często dochodzi do wielkich dramatów, bo jedna ze stron może nie zrozumieć zupełnie zawodu muzycznego. Wiem, że można być mocno niezrozumianym. Właśnie przez te rozjazdy, przez zupełnie inne spojrzenie na życie.
Ok, rodzinnych planów na dzień dzisiejszy nie masz, a te muzyczne? Najbliższe, bo o te pięcioletnie nie pytam.
Największym marzeniem a zarazem wyzwaniem są dla mnie zawsze koncerty i bliski kontakt ze słuchaczem. Te spotkania są tak miłe, wymiana naszej energii – uwielbiam sezon plenerowy! Te momenty, kiedy śpiewamy razem z publicznością, są cudowne. A najbliższe miesiące to promocja płyty, koncert sylwestrowy w Rzeszowie, i koncerty, koncerty, koncerty…
Jeśli chodzi o promocję Twojej najnowszej płyty, działasz niestandardowo…
Płytę promują dwa single – jeden trafił na rynek polski, drugi na zagraniczny. Może kiedyś moja muzyka będzie rozpoznawalna nie tylko w kraju. Będę na to ciężko pracowała. Język angielski od dziecka mnie fascynuje, lubię w nim tworzyć, więc jestem gotowa na światową przygodę. (śmiech)
Co poza muzyką sprawia, że masz lekkie dreszcze?
Zawsze bardzo mnie ciągnęło do motoryzacji. Od dziecka pchałam się za kierownicę. Potem gdzieś to odeszło. Czasem tak bywa, że zamykamy się na pewne doznania, rzeczy, które mogą nas trochę przerażać. Jednak ostatnio, jako że nadeszła kolejna fala zmian w moim życiu, przytrafiła mi się zajawka motoryzacyjna. Wystarczyła jedna wizyta na torze w Modlinie. Bardzo spodobało mi się takie wyścigowe podejście do motoryzacji – duże szybkości, wchodzenie w zakręty. Na razie to wszystko jest z perspektywy pasażera, pilota, ale mam nadzieję, że już niebawem uda mi się usiąść za kierownicą i spróbować, jakie są moje rzeczywiste możliwości.
Nie masz żadnych obaw, lęków?
Nie, zupełnie. Mam też jakąś naturalną odporność, wytrzymuję dużo okrążeń, nie odczuwam dyskomfortu wynikającego z przeciążeń.
Lubisz rywalizować? Masz chęć być lepsza, szybsza od innych?
Nie, kompletnie. Uważam, że to niesie ze sobą chore sytuacje. Bardzo dbam o higienę emocjonalną. Porównywanie siebie do innych jest bardzo niebezpieczne. To jest pułapka. Staram się w nią nie wpadać, ale jestem tylko człowiekiem. Mam jednak nadzieję, że nawet jeśli w nią wpadam, dość szybko udaje mi się reflektować, że coś jest nie tak. Obserwuję z uwagą rodzimą scenę muzyczną, widzę, jakie są na niej podziały, jak odcina się muzykę alternatywną od popularnej. Trochę mam wrażenie, że artyści mieniący się alternatywnymi, patrzą na nas – uprawiających muzykę popularną – z góry. Choć z drugiej strony – na festiwalach takich jak Opener czy Orange headlinerami są gwiazdy popowe z zagranicy, a z Polski są bardzo, bardzo niszowe. Tak jakby się ten nasz rynek wstydził. Tylko tak naprawdę nie wiadomo czego, bo przecież nikt nawet do nas nie przyszedł, nie popatrzył, nie posłuchał. To mnie drażni, irytuje. Nie rozumiem tych podziałów. Dla każdego jest miejsce, jeśli tylko ma coś do powiedzenia, ma swoją grupę słuchaczy!
W latach 90., kiedy byłam dzieckiem, patrzyłam na te wszystkie cudowne gwiazdy i chciałam być taka jak one. Dziś mogę sobie trochę na to pozwolić – wziąć taki trend z lat 90., taki z lat 80 i to wszystko sobie fajnie… zmiksować. Taka moja mikstura.
Czyli kolejny stereotyp – artysta popowy to nie artysta, a już na pewno nie jest wykształcony, czyli godzien „salonów”?
Mam nadzieję, że powoli będziemy to odczarowywać. Oczywiście, nie biorę odpowiedzialności za wszystkie produkty popowe w Polsce, wiadomo, że jest różnie, każdy ma inne aspiracje, ale za siebie i swoich współpracowników ręczę.
W końcu Michael Jackson czy Madonna to też reprezentanci popowego nurtu…
Madonna to moja muzyczna miłość. To królowa przeobrażeń. W każdej swojej tak zwanej erze pokazała nam coś zupełnie innego. Czekam z niecierpliwością na jej kolejną płytę.
Madonna, oprócz tego, że jest różnorodna muzycznie, jest też różnorodna stylistycznie. Starasz się także być interesująca i zmienna wizerunkowo?
Oczywiście, chcę wychodzić poza sztywne ramy. Wszystko musi współgrać. Także wizerunek czy grafika płyty. Na ostatniej bardzo chciałam, żeby w środku były okienka nawiązujące do Windowsa. To wynik mojej fascynacji latami 80. i 90. I też moja muzyka w niektórych elementach do tej stylistyki nawiązuje. W jednym utworze odjechałam całkiem nawet (śmiech), a zrobiłam go z dziewiętnastolatkiem z Węgier, nazywa się Marcel Zawodny i jest bardzo zdolnym producentem, który tworzy od siódmego roku życia. Totalne syntezatory i retro. Cudownie, że można się tym bawić. To jest fantastyczna rozrywka.
Takie spełnienie marzeń małej dziewczynki…
Dokładnie tak, spełnienie marzeń małej Gosi. W latach 90., kiedy byłam dzieckiem, patrzyłam na te wszystkie cudowne gwiazdy i chciałam być taka jak one. Dziś mogę sobie trochę na to pozwolić – wziąć taki trend z lat 90., taki z lat 80 i to wszystko sobie fajnie… zmiksować. Taka moja mikstura…
fot.: Maciej Nowak