Czy umiemy chronić nasze związki? A może jest to coś, nad czym nie mamy kontroli? Beata Tomczyk rozmawia z Katarzyną Miller.
„Nie wszystko musi być tak naprawdę trudne, prosto kochać to nie wstyd. A dziewczyny chcą więcej”. To Pani słowa, wyśpiewane z Januszem Chabiorem. Jak w takim razie ma się do tego rozdźwięk między romantycznymi oczekiwaniami kobiet a pragmatyzmem mężczyzn w związkach?
Czasem, może nawet często, robimy z życia niepotrzebny dramat. Czasem oczywiście on się sam robi. Albo bardzo demonizujemy nasze przeżycia, które miną i które nie muszą nas tyle kosztować. Bardzo bym wszystkich namawiała, zresztą nie ja pierwsza na tym świecie, na postawę trochę zen, trochę stoicką. Że to, co jest, to jest. Tego, czego nie ma, to nie ma – i nie ma się tym co przejmować. Cieszmy się z tego, co mamy. A jak będziemy bardzo chcieli, to zdarzy się to, co chcemy, tylko trzeba z tym być po drodze.
Panie chciałyby i kwiaty, i przysięgi, suknie, bale – a panowie są zmęczeni lub muszą skończyć zaległe zlecenie. Dziewczyny mówią: „No tak, rzeczywiście, jakoś sobie radzimy, ale chcemy więcej”. Przede wszystkim warto utrzymywać zainteresowanie drugą stroną. Jednak zawsze na początku człowiek powinien najpierw sam o sobie dobrze myśleć i lubić siebie, bo wtedy jest atrakcyjny.
Na największą wartość udanego związku namaszcza Pani wspólne sny. Piotr Fronczewski wtóruje tak słodko: „Wspólne sny to my”. Porozumienie na wyższym poziomie, podobne temu, jakie wyznawał Tomasz w „Nieznośnej lekkości bytu”. A co z seksem (powszechnie uważanym za znak jakości, być albo nie być kochanków)?
Erotyzm jest we wszystkim, co jest prawdziwe. Przecież całe życie jest seksualne i powstaje z seksu. Problem w tym, że niektórzy ludzie ciągle poszukują nieustającej ekscytacji. Jest typ mężczyzn uwodzących i typ kobiet, również potwierdzających swoją wartość poprzez podboje. Liczy się nowość, „rozrzutne ciała, serca motyle”. Ale po jakimś czasie przychodzi pustka (bo ile razy można na nowo?) i powstaje pytanie, gdzie w tym wszystkim jestem JA. Gdyby tak zostało, zostajemy puści i osamotnieni. A tu się tej parze udało, prawda? Spłynął na nich strumień czegoś gorącego, co ich rozebrało – pozbawiło obrony, gier, stali się prawdziwi, rozluźnieni, przekroczyli narcyzm, poczuli się wybrani. Wymarzyłam sobie zresztą Piotra do tego utworu. To wyjątkowy człowiek i mężczyzna. Ciepły, dowcipny, z wielką klasą. Można by go znać całe lata i ciągle byłoby coś do poznawania. W podobny sposób myślę o prawdziwych kobietach, bogatych wewnętrznie, świadomych siebie, i też nie do poznania do końca, bo przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, żebyśmy zawsze mieli jakąś nową drogę przed sobą razem, śmiech i łzy, bo samym śmiechem nie sposób żyć, wręcz się nie da.
Jak nigdy dotąd mamy wielość niczym nieograniczonych możliwości poznawania drugiej połowy, wręcz tyranię wyboru. Jak wybrać dobrze?
To, co jest pewne, to że ludzie dobierają się środowiskowo. Oprócz mezaliansów, które są rzadkie. W dużym stopniu dobierają się według historii życia i tego, że jakoś tam wzajemnie mogą wyobrazić sobie siebie w przyszłości. Pociąga nas bezpieczeństwo, że można na kogoś liczyć. A niebezpieczeństwo jest z kolei seksowne. Np. mój partner musi czytać książki, aczkolwiek wielu facetów, którzy w ogóle tego nie robią, to bardzo seksowne typy – tylko że znowu pojawia się słowo seksowne. „Seksi” jest na romans, dobrze, gdyby się to nie myliło z prawdziwym uczuciem. Wypośrodkowanie pomiędzy bezpieczeństwem a ryzykiem wymaga pewnej sztuki. A ciekawie będzie wtedy, kiedy będzie i trochę bezpiecznie, i trochę niebezpiecznie. Niełatwe.
Większość ludzi myśli o naprawianiu związku tylko wtedy, gdy jest zepsuty i tradycyjnie większość psychologów przygląda się przyczynom ich rozpadu. Jak więc chronić relacje przed zepsuciem?
Powiem ważną rzecz. Przychodzi kobitka albo facet i mówi, że małżeństwo nie jest takie, jak myśleli, że będzie, albo że się zepsuło. I bardzo chcą się teraz zajmować tym, co się między nimi dzieje – co też jest bardzo ważne. Ale tak naprawdę weszli w to małżeństwo już gotowi: ona weszła ze swoją historią życia i swoim domem rodzinnym, i on wszedł ze swoim domem i swoją przeszłością (w sumie jest tam kilkanaście osób, mamusie, tatusiowie, poza tym wszystkie ich animy i animusy, i nie każdy się z każdym lubi). Ogarnąć to jest rzeczą bardzo trudną. I nie chodzi o to, żeby pary zdawały sobie z tego sprawę, tylko żeby wiedziały, co wniosły do swojej relacji, jaki rodzaj lęków, oczekiwań, wymagań, przekonań na swój temat, jaki rodzaj marzeń o facecie, o kobiecie. Ludzie często mówią, że woleliby, żeby ci partnerzy byli jednak inni. Ale wybraliście właśnie ich! To właśnie oni was zaciekawili, podkręcili. Tylko okazało się, że to już nie funkcjonuje.
Przypomnę bardzo ciekawą rzecz: nasze babcie zwykle mówią tak: słuchaj, jeśli on już teraz robi coś, co cię troszkę denerwuje, to wiedz, że potem będzie cię tym wkurzał, i czy ty aby to zniesiesz. Bo człowieka trzeba wziąć takim, jaki jest. Nie zmienimy go. Możemy zmienić tylko siebie.
Ja na przykład przez wiele lat mojego (drugiego zresztą) małżeństwa pracuję nad tym, żeby nauczyć się, co ja mogę zrobić wtedy, kiedy on robi to, czego ja nie lubię. Myślę: mogę tak a tak i co mi najbardziej z tego pasuje. I jak ja się uczę tego, że zaczynam to albo znosić, albo mnie to zaczyna bawić, albo mnie to przestaje boleć, to po jakimś czasie on też się zmienia – ale dopiero po jakimś czasie, bo ja już jakiś czas inaczej reaguję.
To są rzeczy fascynujące! To trzyma związek. Szczególnie jeśli robią to obie strony. A robią wtedy, gdy naprawdę są zaciekawione własnym rozwojem i zmianami w życiu, żeby ono płynęło, a nie stało w miejscu.