Z Andrzejem Chyrą, aktorem, reżyserem, rozmawia Katarzyna Mazur.
Fotografie: Bartosz Maciejewski
Ostatnio zawodowo więcej u Ciebie muzyki niż filmu. Wyreżyserowałeś operę.
Czułem, że moje życie może o nią zahaczyć. Poczynając od wczesnodziecięcych przygód z fletem czy skrzypcami, wiedziałem, że z muzyką mi po drodze. Była we mnie świadomość, że wirtuozerii z tego nie będzie, ale oswajałem się z dźwiękami, poznawałem podstawy, uczyłem się, jak się gra na instrumentach, jak się czyta nuty. Kiedy już zacząłem uprawiać zawód aktora, miałem propozycje wzięcia udziału np. w festiwalach piosenki aktorskiej. Ale to nie moja poetyka.
Dlaczego?
Dla mnie muzyka jest na pierwszym miejscu, a w piosence aktorskiej to aktor gra pierwsze skrzypce, co nie daje mi najczęściej satysfakcji z warstwy muzycznej. Kiedy natomiast pojawiła się abstrakcyjna dla mnie oferta Marka Weissa-Grzesińskiego wyreżyserowania „Graczy” Szostakowicza, nie miałem wątpliwości, że chcę to zrobić.
To nie jedyna wyreżyserowana przez Ciebie opera. Zrobiłeś też „Carmen” w Teatrze Wielkim. O czym według Ciebie jest „Carmen”?
O wolności.
Jaka jest Twoja definicja wolności?
Państwu generalnie zawsze jest wygodniej, jak jest Ordnung. Państwo organizuje nam pewne rzeczy w życiu. Wynajęty przez nas w wyborach rząd ma sprawić, żeby wszystkim się żyło jak najlepiej, a ono samo rosło w siłę. W trakcie sprawowania tej władzy nagle państwo zaczyna wywracać pewien porządek, który był, zanim obecnie rządzący się pojawili. Tym porządkiem jest dla nich konstytucja.
Z czasem jednak dochodzimy do momentu, w którym trzeba powiedzieć sobie: ja się z tym godzę albo nie. Oczywiście mogę jedynie opowiadać, że coś mi się nie podoba, ale mogę też zaprotestować. W nas jest niestety takie wspomnienie solidarnościowe, że po prostu jak ruszyło, to poszło. I mieliśmy w ciągu ostatnich kilku lat trochę zrywów, ale nie wynikła z nich żadna rewolucyjna, nagła zmiana. Mimo tego wyrażanie sprzeciwu – głośne i wyraźne, jest ważne. To jest powiedzenie: chcemy, żebyście się zajmowali naszymi sprawami, ale w lepszy sposób. Bez tej pogardy, którą macie do nas, bez chęci poniżania i segregowania społeczeństwa.
Kiedy osiem lat temu zaczynaliśmy protestować, ze zgrozą patrzyliśmy na to, co się dzieje na Węgrzech, nie chcieliśmy dojść do momentu, w którym oni wówczas byli. Dzisiaj podczas manifestacji w Tel Awiwie przeciwko zmianom, które chce wprowadzać Netanjahu, ludzie krzyczeli: „Nie jesteśmy w Polsce! My tu protestujemy, my się nie boimy”.
A my faktycznie, zamiast krzyczeć, zaczęliśmy szeptać. Straciliśmy odwagę. Państwo w obecnym kształcie nie jest dla nas bezpieczne, dlatego szepczemy. Są środowiska i grupy zawodowe, i ludzie w ogóle, którzy są zastraszeni. A to znaczy, że wolność jest nam odbierana. To znaczy, że jest grupa ludzi, niemała, która nie ma pewności, że państwo się o nich troszczy, że nie muszą się bać. Mnie przeraża, że zdewastowana została służba zdrowia, sądownictwo i edukacja. I ten ogólny hejt, który nie doczekał się tak naprawdę żadnego wyraźnego sprzeciwu. My jesteśmy tylko oburzeni moralnie, jesteśmy po prostu lepsi moralnie i lepsi moralnie będziemy teraz znosić opluwanie i inne przykre rzeczy. Zapomnieliśmy, gdzie byliśmy osiem lat temu. Ulegliśmy być może ogólnej frustracji, zmęczeniu. Teraz jesteśmy tak zmanipulowani, zawstydzająco często, że nie dziwią nas żadne kolejne afery. A dochodzi przecież do takich, które w normalnych okolicznościach doprowadziłyby do upadku rządu.
Dlaczego się na to godzimy?
Też się zastanawiam, dlaczego zgadzamy się na to, żeby ktoś odbierał nam wolność.
Nie jest tak, że jesteśmy trochę rozleniwieni?
Absolutnie tak. Wygoda życia w państwie, które tyle za nas robi, pozwala oglądać telewizję i ułatwia zrobić zeznanie podatkowe, rozleniwiają. Mnie też, ale w pewnym momencie zrobiło mi się niewygodnie w życiu i zdałem sobie sprawę, że jako taki komfort w domu sobie zapewnię, ale zadałem sobie pytanie, czy chcę żyć w takim świecie. Dlatego zacząłem wykrzykiwać swój protest, bo nie rozumiałem, dlaczego tak wielu milczy. Mnie w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby w ogóle podnieść taki temat. Atakuję nasze pozorne działania. Dla mnie pisanie listów protestacyjnych i odezw nie jest wystarczające. To tylko ucisza głos sumienia. Choć oczywiście dokumenty zostają na zawsze. Apeluję do nas wszystkich rozleniwionych, bo sam się do nich zaliczam – zróbmy ten jeden wysiłek w swoim własnym interesie i idźmy na wybory. Niech nam nie przeszkodzi weekend i ładna pogoda. Ja wierzę, że wygramy. Tylko musimy w tym wydarzeniu wziąć udział wszyscy. Ci, którzy myślą, że milcząc, uchronią swój dobytek i swoje szczęście, są w błędzie. Będą musieli żyć w strachu i poniżeniu.
Co musi się wydarzyć, żebyśmy się wszyscy zmobilizowali?
My, wykształceni lepiej lub gorzej Europejczycy, demokraci musimy wyobrazić sobie, że nasze cele się realizują, nasze prawa są przestrzegane, nasze ideały i wartości szanowane. Wyobrazić to sobie i uwierzyć w to.
Twój syn jest w wielu szkolnym. Jakiej chciałbyś dla niego edukacji?
System, który obecnie funkcjonuje, kontynuuje model szkoły socjalistycznej. Nikt tak naprawdę nie przeprowadził prawdziwej reformy, bo podzielenie szkoły na dwa czy trzy etapy nią nie jest. Polska szkoła wychowuje przygotowanych do posłuszeństwa obywateli, którzy nie mają śmiałości wygłosić swojego zdania, ba, oni często nie mają tego zdania na żaden temat. Ta szkoła nie uczy odwagi, ona ją zabija. Na długie lata po szkole zostajemy wiecznymi uczniami, którzy się boją oceny i niepewności, czy mogą zabrać głos. Kiedy uczyłem w Szkole Filmowej w Łodzi, miałem dwa roczniki – uczyłem polskich studentów i mieszaną grupę obcokrajowców. W mentalności tych dwóch grup była przepaść. Polscy studenci mieli poczucie, że oni są ciągle uczniami, a ja profesorem. Obcokrajowcy byli w tej układance partnerami. Skracali dystans, pytali, dzielili się pomysłami, poglądami. Przed nami mnóstwo pracy na lata.
Od czego według Ciebie trzeba zacząć, żeby ten proces zmian rozpocząć?
Odkąd w szkołach oficjalnie funkcjonuje religia, a postać w habicie stała się naturalnym elementem środowiska, krajobrazu, odtąd należy jej się szacunek, ponieważ jest nauczycielem, jest tym, który stawia nam stopnie. My w tym swoim wspomnianym wcześniej lenistwie uwielbiamy stosować się do przepisów, nakazów, zakazów. Mamy więc niewerbalny nakaz szanowania postaci w sutannie i to robimy. Zacznijmy więc od wyprowadzenia tych postaci ze szkół. Stwórzmy młodym ludziom warunki do kształcenia bez ograniczeń światopoglądowych, co zapewnia im Konstytucja, dajmy im być erudytami, a nie niewolnikami idei. Wojny były ważne, ale nie najważniejsze. Pokażmy dzieciakom wszystko, co wiąże się z rozwojem cywilizacji, techniki, filozofii. Pokażmy związek przyczynowo-skutkowy między poszczególnymi dziedzinami – biologia nie funkcjonuje bez chemii, fizyki czy matematyki. Nauki humanistyczne są ze sobą powiązane. Takiej szerokiej perspektywy chciałbym dla swojego syna w szkole.
Myślisz, że takie myślenie uruchomi mechanizm społeczeństwa obywatelskiego, świadomego swoich praw?
Mam taką nadzieję. Liczę, że nie będzie wówczas myślenia typu: „Po co ja mam iść na wybory, jak oni i tak znowu nie wygrają”. Ludzie, którzy potrafią myśleć samodzielnie, nie mają takich wątpliwości. Widząc pogardę ze strony władzy, aktywizują się. Nie czekają, aż ta władza zmiażdży wszystko, co jest dla nich ważne.
Jak Twoje zdecydowane poglądy i charakter sprawdzają się w pracy?
Słyszałem, że jestem trudny we współpracy. A ja po prostu domagam się jakości. Jak mamy robić dobre filmy, jeśli lekceważymy wysokie standardy? Wymagam od siebie i innych jakości. Znam swoją wartość, choć w Polsce tak o sobie mówić nie wypada. Wiem, w czym chcę uczestniczyć, a w czym nie. Mam wolny umysł, nie trzymają mnie żadne kotwice. Otacza i przytłacza nas strasznie dogmatyczne, ideologiczne myślenie, dopasowujemy się. A ja tego nie chcę w swoim życiu, także w pracy. Prywatnie jestem „pochwałą niekonsekwencji”, używając pojęcia Leszka Kołakowskiego, ale w pracy, i byciu obywatelem próbuję być skuteczny.
Co by się stało, jakbyś trochę odpuścił?
Konformistą już byłem. Teraz – może czasem za głośno – mówię, co mnie uwiera. I nie chcę odpuszczać. I chcę mieć z tego życia przyjemność, a odpuszczanie temu nie sprzyja.
Co Ci sprawia w życiu przyjemność?
Zamiast ‘przyjemność’ powiem ‘zabawa na serio’. Co w ogóle rozumiem przez zabawę? Pracując, także uprawiam pewnego rodzaju zabawę. Jeśli nie czuję tej zabawy, to mam wątpliwości, czy to, co robię, będzie dobre.
Kiedy czujesz zabawę w pracy?
Moge ufarbowac włosy na czarno, jeśli ta zabawa zakończy się bardzo dobrym filmem. Ktoś zapyta, czy bawię się w pracy. Nie, pracuję, ale muszę też mieć z tego frajdę. Czy to jest zabawa? Czy to jest przyjemność? Mam frajdę, kiedy patrzę na reakcje ludzi na film, w którym gram; widzę, że się boją albo się śmieją, albo płaczą. Myślę wtedy, że zrobiłem to, co do mnie należało, jestem skuteczny. Mam satysfakcję z tego, że mi się udało zadziałać tak, jak powinienem. Jest jeszcze druga strona tej zabawy, która nie zawsze polega na tym, że jest lekko, łatwo i przyjemnie. Naprawdę dobrze się bawię, kiedy jest ciężko, jeśli muszę pokonać swoje słabości, wysilić się. Zabawa robi się wtedy natychmiast inna. Chodzi o satysfakcję z tego, co się robi.
W byciu aktywnym społecznie też masz zabawę?
Nie spuszczam z tonu. To w praktyce oznacza teraz upomnienie się o zawodowy status artystów, z których 5 proc. pracuje na etacie, a reszta nie ma żadnego ubezpieczenia ani zdrowotnego, ani emerytalnego. Państwo płaci na emerytury księży, ale niestety nie na emerytury artystów. A przecież podobno jedni i drudzy dbają o naszą duchowość. Artyści ponadto pozwalają nam się oderwać od rzeczywistości, pokazują życie w całej jaskrawości od rana do nocy w radiu i telewizji, teatrach, galeriach, miejscach tworzących i udostępniających kulturę i sztukę. Nawet z nazwy ministerstwa wykreślono sztukę, a wprowadzono dziedzictwo narodowe, które jest tak naprawdę częścią polityki historycznej państwa. Powołajmy status artysty zawodowego, bo lepiej mieć artystów po swojej stronie. Mam nadzieję, że taki będzie przyszły rząd.
Jako wysłannik Tour de Konstytucja proponuję dziś Państwu, jeśli macie chęć, do dzień dobry na powitanie dodać pytanie: „A Ty idziesz na wybory?”. Chodzi o to, żeby ludzi dotknęła niezbędność tego działania, to, że są widziani. Każdego możesz o to zapytać, na dzień dobry i na do widzenia. Nie chcę wiedzieć, na kogo ten ktoś głosuje. Rozmawiajmy o tym ze sobą, wszędzie niech ten temat rezonuje wokół. DZIAŁAJMY! 4 czerwca okazało się, że możemy.